Czasami mam wrażenie, że macierzyństwo to stan permanentnego wzruszenia…
Bo wzrusza mnie naprawdę wszystko…
Ubranka M., takie wciąż maleńkie, mimo że coraz większe – wzruszam się ilekroć rozwieszam pranie…
Buciki – w porównaniu z tymi pierwszymi – prawdziwe kajaki ;-) Jednak wzrusza mnie ich równy rządek w przedpokoju, zaraz obok naszych…
Zabawki, o które się potykam, poruszając się wieczorem po mieszkaniu… Te nieuprzątnięte ;-)
Maleńkie widelczyki i łyżki w szufladzie… I małe, porcelanowe miseczki – biało-niebieskie, te ulubione M.
Ta Jego mała łapka w mojej dłoni, gdy spacerujemy... I równy marsz, kiedy stara się dotrzymać tempa :-)
Uśmiech... Spojrzenie... Wszystko...
I ta coraz większa samodzielność M. - już nie sposób nadążyć… Kiedyś skrupulatnie spisywałam Jego codzienne osiągnięcia – dziś nie potrafię tego już objąć… Każdego ranka budzi się jakby nowy – i zasypia też już jakby inny… Dojrzalszy, mądrzejszy…
Ej, tak naprawdę to wcale nie jestem jakąś tam Mamą z łzawym okiem ;-)
Chyba tylko tutaj daje upust tym emocjom... Bo tu, z drugiej strony, wzruszam się raczej w ukryciu ;-)
***
Ostatnie dni przyniosły nam garść zabawnych wydarzeń i anegdot…
I dziesiątki fotografii!
(A ja znowu tu z niczym nie nadążam...)
Ale też wszystko działo się w przyspieszonym tempie!
Czasami przy M. zapominam, jak życie potrafi gnać… Bo przy Dziecku każdy dzień jest tym osobnym, wyraźnym, pojedynczym… A w tym tygodniu wszystkie zbryliły się w jedną wielką i bezkształtną masę… Wracając wczoraj późnym wieczorem do Domu za nic w świecie nie mogłam sobie przypomnieć, czy to czwartek właśnie minął, czy środa… Nie zdarza mi się to często ;-)
Będziecie się śmiać, ale wczoraj nasz prawie dwuletni Syn po raz pierwszy nocował u BeBe, czyli u Babci Basi :-)
Do tej pory nie zdarzyło nam się zostawić Go na dłużej niż parę godzin pod opieką którejś z Babć czy Wujka Tomka… Wieczorne wyjścia organizowaliśmy zazwyczaj w ten sposób, że albo zabieraliśmy Go ze sobą, albo też któreś z nich zostawało z M. w naszym Domu (podobnie podczas wakacji czy innych wyjazdów). I zawsze staraliśmy się wracać o takiej porze, żeby M. obudził się już obok nas…
Wiem, świry! ;-)
Zatem wczorajszy nocleg miał okazać się chrztem bojowym ;-)
No i kiedy rano (już przez siódmą!!!) zjawiliśmy się u BeBe, M. szalał w najlepsze w swoich pasiastych rajstopkach ;-) – uśmiechnięty i wyspany (Babcia mniej, bo pobudkę urządził o 5.15 – w Domu się Mu to nie zdarza!) – przywitał się ze mną całusem i…tyle! Na stęsknionego nie wyglądał…
Ufffff…
Z ogromną ulgą i zadowoleniem przyjęłam taki stan rzeczy :-)
Naprawdę jestem z Niego dumna!!!
Z siebie mniej ;-) bo nie dość, że nie mogłam zasnąć – kręciłam się pół nocy po Domu, porządkując różne różności, potem – kiedy w końcu usnęłam - kilkakrotnie się budziłam z myślą, że należy Dziecku poprawić kołderką (Tatuś M. zachowywał się bardzo podobnie, hehe)! Rozczulił mnie też pies, który z przejęciem czegoś (kogoś?) szukał i zamiast położyć się, jak zawsze, na kanapie ;-) czuwał obok pustego łóżeczka M.
Niesłychane…
Niedobrze z nami, prawda??? ;-)
Ale – zostało już postanowione – powtórzymy to :-)
Może nawet za tydzień… A może już w weekend?
Skoro BeBe nalega ;-)
I wtedy zamierzam się wyspać, bo dziś spałam (nie-spałam) cztery godziny zaledwie… Co najdziwniejsze, przez cały dzień czułam się tak, jak gdybym to ja spędziła noc poza Domem ;-)
Naprawdę!
I wiecie co? M. jakoś tak wydoroślał przez tę jedną noc… A może mi się tylko tak wydaje?
PS Tydzień w obłędnym tempie – może jeszcze przed Świętami uda mi się złapać własny ogon… A nowych zdjęć mnóstwo: M. w kałużach, M. w kaloszach, M. na zjeżdżalni…
Dziś jeszcze zaległe z minionego lata… Od jutra obiecuję – będziemy tu bardziej na bieżąco ;-)