piątek, 27 stycznia 2012

Od rana w szampańskim humorze, czyli karnawałowa lista przebojów ;-)


No dobra, to pozostając w tonacji karnawałowej ;-) pomyślałam, że wrzucę tu kilka kawałków, które - przynajmniej dla mnie - muszą absolutnie zabrzmieć, żeby impreza była udana! A może inaczej - chodzi mi o taki kawałki, przy których bawię się i bawiłam (z naciskiem na to drugie, hehe) najlepiej :-)
Poproszę Was o uzupełnienie tej listy! I pamiętajcie, nie ma czegoś takiego jak obciachowe piosenki ;-)))
No, kto się nie bawił przy kawałkach Abby?

Mój numer 1 to 'My Sharona' The Knacksów :-)
Słyszę ten kawałek i przypominam sobie wszystkie najświetniejsze imprezy, na jakich byłam! Te z tańcami. Zresztą przy 'My Sharona' to nawet te z założenie 'wokółstolikowe' spotkania stają się potańcówkami ;-)
Jest absolutnie geeenialny!
Wiem dobrze, droga moja E., że teraz na Twojej twarzy pojawił się wieeeelki uśmiech :-)
Oj, nieźle się naszalałyśmy przy tym kawałku...




Numer 2 to oczywiście Chuck Berry i 'You Never Can Tell'. Wiadomo ;-) Nawet niedawno tu o tym pisałam. I jeszcze trochę innych kawałków z OST z Pulp Fiction :-)

Numer 3 to Tina Turner i David Bowie w takim kawałku trochę reggae ;-) czyli 'Tonight'. Nie wiem, jak Wy, ale ta piosenka szalenie poprawia mi nastrój, a podczas imprez mam niezwykłą moc integrującą ;-)

Co jeszcze?

OK, Twist&Shout  ;-) Ej, no nie ma chyba takiego, kto by nie ruszył przy tym na parkiet ;-)

Iggy Pop 'Passenger' oraz jego wykonanie 'Louie Louie'.
The Clash 'Should I Stay or Should I Go'. Ofkors ;-)
Poza tym James Brown, Doorsi, Marley i... George Michael ;-) Ale zastaw, nie ma co ;-)

Z takich bardziej współczesnych kawałków to lubię bardzo Angie Stone i jej 'Wish I Didn't Miss You'. Choć w sumie najbardziej mi się ten kawałek kojarzy z zeszłoroczną drogą na Hel ;-) Mam wrażenie, że słuchaliśmy jej wtedy jakoś na okrągło...
Florence oczywiście! Od niedawna.
'Cantaloup Island' US3. Pamiętacie? Uuuuuuwielbim ten kawałek!
A pamiętacie  taką cudna piosenkę Spin Doctors 'Two Princes'. Z początku lat 90. chyba...

No a Abba? ;-)
Ktoś powiedział Modern Talking? ;-)))))
Ale to naprawdę zabawa musi być przednia, żeby poczuć ten klimat, hehe!

No tak, wychodzi na to, że najlepiej bawię się przy starociach ;-)
I to nawet takich z młodości mojej Mamy ;-)
Powiem więcej - obawiam się, że to się nie zmieni, hehe!

To co?
Dorzucicie coś od siebie z tej listy?
Bo mam wrażenie, że o paru zapomniałam...
Zapraszam!

PS To jeszcze sprzedam Wam anegdotę śniadaniową ;-)
M. podziwia zarost Taty. Każdego dnia analizuje, czy kłuje mniej, czy bardziej. W sensie - czy Tatuś się ogolił czy nie ;-)
Z wyraźnym żalem zauważył też, że mama 'nie kłuje' ;-)
Tatuś Mu ostatnio wytłumaczył, że za jakiś czas również na twarzy M. pojawi się zarost!
I teraz każdego ranka nasz Syn gładzi się po buzi i sprawdza, czy to już, czy jeszcze należy poczekać ;-)
No i wczoraj przy śniadaniu mizia się badawczo po buzi i nagle z radością zakrzyknął: "Mimi (tak o sobie mówi M.) kłuje!" :-)
Po czym, zawiedziony, stwierdził z wielkim smutkiem, że to tylko bułka... Okruszki znaczy się ;-)

Miłego dnia!
I weekendu :-)

Będzie nas tu trochę mniej przez najbliższe dni. W niedzielę zjawi się u nas długo wyczekiwany Gość :-) i 'plan wycieczki' mamy bogaty ;-) Więc czasu będzie mało...
No a potem jedziemy sprawdzić, jak się zima w górach ma!

Do zobaczenia!

Ja teraz nastawiam głośno The Knack i trochę tu pobalujemy! Tak, wiem... Jest dopiero 9.30 ;-)
Ale w sumie mam na sobie idealny strój na takie party: sprane dżinsy i vintagowy Tshirt, hehe! Moja dyżurna kreacja karnawałowa, hahaha! No ale kto to widział wywijać przy 'My Sharona' w modnej kiecce ;-) Na obcasach... No ludzie, litości...

[UPDATE] INXS!!!!!!!!!!!!!!!! To moja wieeeelka słabość :-) Disappear, The Strangest Party itd.
Więce update'ów w komentarzach, hehehe!
M.in. 'Walking On Broken Glass' Annie Lennox :-) i Eurythmix w ogóle.
Kurczę, ale mamy tu imprezę dzisiaj... To przez tę anginę. Zamiast na sankach, energię wytacamy dzisiaj w domu, hehe!
Ach, i jeszcze The Cure 'Love Cats'... Uwielbiałam ten kawałek na imprezach!!!


czwartek, 26 stycznia 2012


OK, śmiejcie się, proszę bardzo...
Ale MÓJ DZIEŃ zaczął się dziś od tej właśnie piosenki :-)



Uwielbiam ją!

***

Czasami jest po prostu dobrze.
I chyba o to chodzi w życiu.


Dobrego dnia Wam życzę!

PS Jak tylko się wykuruję, idę potańczyć :-) 


środa, 25 stycznia 2012

Zimowy spacer i owsianka na śniadanie :-)

No to, żeby nie było, że zimy u nas nie ma...
Bo jest :-)
Raz na biało, raz na buro ;-) ale jest!
I my się zimy nie boimy - jak widać :-)
No, nie baliśmy się. W tym przypadku czas przeszły wskazany...
Bo ja dzisiaj zimę to zza okien podziwiałam - uzbrojona w antybiotyk i probiotyk. Dla równowagi ;-)
I w stos cały chusteczek higienicznych.
I w koszyk pełen suplementów. Tak zwanych ;-)

Ale pracowałam dzielnie.
Dziś w pozycji horyzontalnej - z telefonem przy uchu, komputerem na kolanach. I z psem u stóp ;-)
Mój wierny, kudłaty termofor :-)

A Chłopcy 'w terenie' :-)
Zdrowi, na całe szczęście!
A M. złowił dzisiaj nawet trochę prezentów :-)

No to tyle.
Parę migawek z niedawnego spaceru :-)


Od rana słucham Feist.
Tej płyty.
Znakomita jest!
Niektórzy to wciąż tylko o nocniczku śpiewają ;-) O nocniczku, nocniczku i nocniczku (Małgoś, pozdrawiam!), a ja już nie mogę, hahaha!
Stąd Feist!
I jeszcze całe mnóstwo innej muzyki...
Której nawet w nocy ostatnio słucham.
Kiedy spać nie mogę :-(
Więc leżę i słucham.
Kiedyś ogłuchnę, wiem...
Ale co się nasłuchałam, to moje ;-)



Miłego wieczoru!

Duży już ten nasz M., prawda? :-)
'Na żywo' jeszcze większy!!!







PS Owsianka na mleku kokosowym. Lubicie? Znacie?
Podają taką w jednej fajnej knajpce, do której wybrałyśmy się z Delie na niedzielne śniadanie śródmiejskie ;-)
Ale się na owsiankę nie skusiłyśmy. Jakoś. A teraz żałuję...
I sama muszę wypróbować taką na kokosowym mleku .
Macie w ogóle jakieś tajemne metody przygotowywania owsianki doskonałej?
Bo to u nas często śniadanie.
Albo jaglanka. Albo kaszka orkiszowa.
Owsiankę lubię najbardziej na wodzie, z odrobiną mleka, z cynamonem, słodkim ciemnym muscovado i gorzkawymi wiórkami surowego kakaowca (to odkrycie mojej Przyjaciółki). No albo z bakaliami i suszonymi owocami oraz miodem. Ale może macie jakieś inne sposoby? Podzielicie się? Z góry dziękuję :-)


poniedziałek, 23 stycznia 2012

Ech, wyraźny spadek formy po weekendzie :-(
Czyli standard.
Może to ta pogoda...
Na razie walczę hektolitrami imbirówki i sokiem malinowym. Musi pomóc!

Więc tylko piosenka dzisiaj.
Sidsen Endresen i Bugge Wesseltoft. Znacie?



Uwielbiam ten utwór. Uwielbiam ten duet: Endresen & Wesseltoft. I uwielbiam też ten utwór w wersji Neila Younga. Zresztą to on jest jego autorem. Ale dzisiaj Sidsel :-)

Cały czas sobie obiecuję, że będę częściej nagrywać M.
To, jak mówi :-)
Dziesiątki nowych słów i to w takim pięknym brzmieniu, odrobinę zniekształconych... 'Pękpękł' to pępek na przykład ;-)
To, jak cieszy Go każdy nowy wyraz... Jak je powtarza, utrwala...

Na nic więcej siły nie mam dzisiaj...
Wczoraj wieczorem M. długo nie zasypiał. Wygłupy, wariactwa, skakanie po łóżku...
Leżę, czekam aż się uspokoi. Ale tracę powoli cierpliwość.
W końcu pytam:
- Synku, czy Ty chcesz, żebym się w końcu zdenerwowała?
- Tak, Mamo!

No i co właściwie zrobić należy w takim momencie?

Ech, nie jest łatwo, nie ma lekko ;-)
Czasem kanał po prostu.

Dobrego dnia!


niedziela, 22 stycznia 2012




No to zgodnie z obietnicą - literacki stosik z nocnej szafki.
Żeby było jasne - nie wszystkie z nich pożarłam ;-) Niektóre czekają jeszcze na swój dzień, haha, a raczej noc ;-)
Zatem po kolei (od góry):

Tony Judt Pensjonat pamięci - tę akurat porwałam ze stosika Tatusia M. :-) Bo on jest wielkim miłośnikiem Tony'ego Judta. Ja - przyznam szczerze - niczego z tytułów 'poważniejszych' Judta nie czytałam. Za to 'Pensjonat...' ma zupełnie inny ciężar literacki. Uwielbiam ten gatunek pióra :-) Trochę przywodzący na myśl 'W ogóle i w szczególe' Anny Fadiman - zbiór esejów 'poufałych' - ładne to i celne określenie. Tony Judt zmarł dwa lata temu. Odszedł w pełni sił twórczych. Od lat zmagał się z chorobą Lou Gehriga i książka ta - po części - jest również opowieścią o jego walce z nieuchronnym. Ale nie tylko...

Zeruya Shalev Po rozstaniu - dawno temu czytałam 'Męża i żonę', więc mniej więcej wiem, czego się spodziewać po tym tytule... I trochę się w związku z tym boję... Na razie się przymierzam i coś ostatnio spada i spada ten tytuł w kolejce...

Agata Tuszyńska Oskarżona Wiera Gran - nie muszę chyba szczególnie zachęcać d tej lektury. Bardzo, bardzo cenię Agatę Tuszyńską - biografie jej pióra są absolutnie doskonałe! Choć dla mnie i tak najważniejszym tytułem Tuszyńskiej pozostaje 'Rodzinna historia lęku'. No i 'Singer'.

Julian Barnes Puls - nawet mi się zdaje, że już wspominałam o tej książce Barnesa. JB jest moim całkiem niedawnym odkryciem. Zmierzyłam się już z 'Nie ma się czego bać', 'Arthurem i Georgem' i z 'Papugą Flauberta'. A tu mi zalegają dwa opowiadania jeszcze ;-) Dwa ostatnie.

Hanna Krall Co się stało z nasza bajką - ten tytuł chyba nie potrzebuje żadnej rekomendacji.

Anna Dziewit-Meller, Marcin Meller Guamardżos!  A ta książka to chyba z miłości do kuchni gruzińskiej, którą - za sprawą mojej Przyjaciółki - niedawno odkryłam. I którą się zachwyciłam. Tylu pomysłów na zagospodarowanie orzechów włoskich w żadnej kuchni nie widziałam :-) W dodatku tak zaskakujących! Ale to nie jest tytuł kulinarny, choć o kuchni tam sporo. Nie jest to też klasyczny reportaż z podróży. Ale czyta się przyjemnie :-) a że Gruzja to dla mnie terra incognita - z tym większą pasją książkę chłonę. Poza tym bardzo lubię pióro Anny Dziewit.
Dziewit-Meller od jakiegoś czasu :-)

Tadeusz Konwicki / Przemysław Kaniecki W pośpiechu  - też mi się zdaje, że już o tej książce tu pisałam. Nie taguję postów i trudno mi odszukać ten wpis ;-) W każdym razie czytam te książkę po plasterku... W dawkach wręcz homeopatycznych ;-) Lektura bardzo, bardzo ważna... I wymagająca. Myślę nawet, że obowiązkowa. Więc koniecznie!

Ian McEwan Na plaży Chesil - a to z półki Delie :-) Uwielbiam McEwana i poza 'Plażą Chesil' zostało mi ledwie parę tytułów (z tych przełożonych na PL) do przeczytania. Sama nie wiem, który zrobił na mnie największe wrażenie. Czasem myślę, że 'Sobota'. Ale to chyba dlatego, że czytałam w bardzo szczególnym momencie i jakoś mnie mocno wtedy dotkneła ta lektura. Za chwilę zabiorę się za 'Solar' - ponoć gwarantuje liczne, niekontrolowane reakcje ;-)

Kazuo Ishiguro Kiedy byliśmy sierotami - kolejne moje podejście do tego autora. Trochę mi się 'rwie' ta książka momentami, ale czytam z rozkoszą, a lektura pochłania dogłębnie.

Umknęła mi ze zdjęcia Alice Munro :-(
Więc jeszcze dodam ten tytuł: Kocha, lubi, szanuje.
Ech, inni recenzuję lepiej, więc pozwolę sobie zamieścić poniżej fragment recenzji autorstwa Juliusza Kurkiewicza z grudniowego numeru DF:

Choć nie znam nikogo, kto raz przeczytawszy książkę Alice Munro, nie czułby przymusu, by sięgnąć po kolejną, nie jest łatwo wyjaśnić fenomen jej twórczości. Czy jest pisarką zaangażowaną, jak jej największa rywalka Margaret Atwood? Tak, bo kibicując swym bohaterkom, w nieskończenie wielu wariantach opowiada wciąż tę samą historię emancypacyjną o kobiecie, która chce, dosłownie i w przenośni, uciec z prowincji do metropolii. Prowincja to zamknięty, wciąż klasowo wyrazisty świat kanadyjskich miasteczek Ontario (miejsce urodzin autorki), gdzie należy się liczyć z opinią rodziny i sąsiadów. Metropolia to najczęściej Vancouver, gdzie nikt nie pyta, jak żyjesz i skąd przychodzisz. Akcja większości opowiadań Munro - również tych z tomu "Kocha, lubi, szanuje" (Dwie Siostry, przeł. Jadwiga Jędryas, Tina Oziewicz) - rozgrywa się w latach 60. i 70., czyli w czasie rewolucji obyczajowej i feministycznej. Choć Munro nie mówi o tym wprost, jej bohaterowie żyją jednak rozdarci między dawnym światem patriarchalno-religijnym a nowym światem post-religijnym. W jednym z opowiadań konflikt ten przybiera namacalną formę: nauczyciel ateista zostaje zmuszony do odejścia ze szkoły, bo odmawia omawiania biblijnej koncepcji stworzenia jako alternatywnej do nauk Darwina.

Ale Munro nie jest utopistką. Pyta, na jakich zasadach odbywa się emancypacja i jaką cenę trzeba za nią zapłacić. Szansą emancypacji dla jej bohaterek jest małżeństwo z mężczyzną o wyższym społecznym statusie, a to kończy się zerwaniem więzi z własną przeszłością i zamknięciem w złotej klatce, czyli innym rodzajem zniewolenia. Jedna z bohaterek poślubia profesora matematyki i z góry patrzy na przyjeżdżającą do niej w odwiedziny z rodzinnych stron zahukaną kuzynkę, ale to ta ostatnia, zrządzeniem losu, osiągnie prawdziwe szczęście. Inna, już po rozwodzie, pozostawiwszy córki mężowi, mieszka samotnie, odczuwając radość z wolności pomieszaną ze smutkiem. Kolejna odreagowuje rutynę małżeńskiej codzienności, rzucając się w romans, ale choć jest gotowa porzucić męża, kochanek daje do zrozumienia, że to była tylko jednonocna przygoda. Pisarka nie karze bohaterek za ich aspiracje. Jest zbyt uważną obserwatorką uczuć, by popadać w stereotypy. Składa dyskretny ukłon przed mistrzami tradycji realistycznej (jedna z bohaterek utożsamia się z Anną Siergiejewną z "Ojców i dzieci" Turgieniewa) i chce, tak jak oni, opowiadać o cierpieniu, które jest nieodłączną częścią życia. Jonathan Franzen, wybitny realistyczny pisarz amerykański, składając Munro hołd w "New York Timesie", napisał, że w jej "pisarstwie chodzi przede wszystkim o samą przyjemność opowiadania". Bo pisarka jest mistrzynią narracji, współczesną Szeherezadą. Jej bohaterowie wciąż okazują się kimś innym, niż się nam wydawało. Dlatego jej opowieści o zwykłych sprawach zwykłych ludzi osiągają suspens thrillera.


Uwielbiam Alice Munro!

No to do jutra!

PS Ach, no i widziałam 'Szpiega'. i 'Rozstanie'. Ale o tym może innym razem, OK?

piątek, 20 stycznia 2012

O Warszawie. Raz jeszcze. W odpowiedzi na jeden z komentarzy ;-)


Drogi Anonimie!

Nie ma za co przepraszać, naprawdę...
Mnie na przykład śmieszą anonimowe komentarze* ;-)
Choć nie do końca rozumiem, co dokładnie miałeś na myśli...
I nie do końca wiem, czy według Ciebie to te warszawianki 'z nabytku' są 'puste i głupie', czy ich blogi...
Pewnie jedno i drugie, co?
Ale to nieistotne przecież.
Bo chyba tak naprawdę wcale Ci nie chodzi o to, kto dotyka GŁĘBI i ISTOTY miasta.
Choć takim właśnie argumentem się zasłaniasz.

Warszawianką 'z nabytku' zostałam z miłości.
Nie, nie do Warszawy.
Do warszawiaka ;-)
Takiego od pokoleń zresztą.
Miłości do Warszawy uczę się od przeszło 12 lat i nie jest to wcale takie proste... Bo sama wychowałam się w mieście, które pokochać znacznie łatwiej... Naprawdę. Z wielu powodów.
W Bielsku-Białej.
I do końca życia bielszczanką pozostanę. Co zawsze wyraźnie podkreślam.
Ale piszę głównie o Warszawie, bo to ona jest moją codziennością.
Nie zdobywam jej w pocie czoła, nie walczę o nią, nie zadłużam się i nie próbuję się jej przypodobać. Po prostu trafiłam tu jak wielu. Trochę z wyboru, a trochę z przypadku. Nigdy też nie miałam na Warszawę 'ciśnienia' i niezdrowego apetytu, nie upierałam się na nią i nigdy nie umieszczałam na mapie życiowych priorytetów. Ale tu mieszkam. I wcale nie pretenduję do miana 'warszawianki prawdziwej' - zresztą kto niby ten tytuł zaszczytny miałby mi przyznać, skoro tu niemal każdy 'z nabytku'. Lub niemal każdego przodek.
Ale tworzę to miasto na równi z jego rdzennymi mieszkańcami...
I bardzo je lubię.
A nawet kocham.
Tak jak pokochałabym Berlin, Łódź czy Nowy Jork - gdyby to tam mnie rzucił los.
Bo dobrze jest pokochać miejsce, w którym przyszło żyć. Wygodniej wtedy :-)
A czy Warszawę rozumiem?
Czy muszę ją zrozumieć?
Może wystarczy, że ją czuję... Po swojemu. Jak każdy.
Choć bardzo mi brakuje tutaj tych kontekstów i odniesień do czasu dzieciństwa, szkolnych lat. To chyba najbardziej bolesne...

A Paweł Althamer?
Cenię jego twórczość, choć wcale się nią nie zachwycam...
I polemizowałabym, czy to akurat on (lub jemu podobni) jest w posiadaniu 'klucza' do Warszawy. Tej prawdziwej. A zresztą jaka niby jest ta prawdziwa? Prawdziwsza od mojej...
To aż śmieszne - ten tok rozumowania...

Ale w sumie ucieszył mnie niezwykle ten komentarz...
Może to przekora ;-)
Choć taka szkoda, że anonimowy...
Ale to można naprawić ;-) Zachęcam!
A przede wszystkim rozwinąć myśl, bo - po prawdzie - sama w sobie jest niezrozumiałym bełkotem. I jakże by miło było poznać (choć z imienia) tego, kto tej myśli jest autorem (autorką) i Warszawę rozumie. Bo to nieczęsty przypadek.

Pozdrawiam serdecznie z samego środka "dorobkiewiczowskiego koła" Warszawiaków 'z nabytku' ;-)
A 'sieczka z mózgu' i tym podobne uwagi - ech, naprawdę nie przystoi... I obniża poziom wypowiedzi.
Więc trochę się pukam w czoło i uśmiecham z pobłażaniem, bo nawet nie wiesz, drogi Anonimie, jak bardzo w tej swojej krytyczniej i pełnej pogardy ocenie się mylisz...

Z drugiej strony - przestrzeni w sieci sporo.
Dla każdego znajdzie się kawałek.
Nawet na taki komentarz.
I nie jest moim celem ani zamysłem usatysfakcjonować wszystkich. To po prostu niemożliwe.

Uczono mnie, by nie odpowiadać na anonimy.
Tym razem jednak zrobię wyjątek...
Ale tylko tym razem ;-)

Wszystkich warszawiaków z wyboru, z urodzenia i z przypadku - pozdrawiam!
Najserdeczniej!
Nawet tych anonimowych.
Którzy najwyraźniej to miasto rozumieją lepiej niż inni ;-)

Coś niepokojącego z tego Twojego komentarza przemawia, drogi Anonimie...
Frustracja?
Rozczarowanie?
Żal?
Odtrącenie?
Poczucie niespełnienia?
Cokolwiek to jest - współczuję...
Nawet bardzo.

Jeśli coś szkodzi Warszawie (oraz każdemu miastu czy państwie), to właśnie taka postawa jak Twoja, drogi Anonimie. Przeświadczenie, że Warszawa należy bardziej do jednych niż drugich, że jedni mają do niej większe prawo niż inni i że lepiej ją rozumieją. Miasto jest organizmem żywym. Takim być powinno. I o jego szczególnym charakterze stanowi właśnie wielość i różnorodność. A na nią składają się tłumy przyjezdnych, 'farbowanych' mieszkańców. Którzy w  równym stopniu budują siłę miasta, co odpowiadają za jego słabości. I tworzą różne jego kody - w zależności od koła, w którym się 'zamykają' ;-)
Ale jak rozumiem, Ty - drogi Anonimie - nie zamykasz się w żadnym... Chylę czoła zatem, bo to godne jest podziwu ;-) Ale dlaczego, u licha, taka otwartość generuje takie zamknięcie? Przedziwne, naprawdę ;-)

A o książkach będzie w takim razie w weekend ;-)

Pozdrawiam!

PS I jeszcze jedno. Bo niezwykłe i trochę niepokojące doprawdy jest to Twoje poczucie misji, drogi Anonimie. Ja - kiedy mnie razi i zniesmacza cudzy blog (film, książka itp.) - przestaję tam zaglądać (czytać). Po prostu. Bez zgryźliwych uwag. A na pewno bez anonimowych! Czemu niby mają służyć? Hmm? Poprawie samopoczucie? Współczuję tym bardziej... A sama chyba bym się nie odważyła w takiej formie skomentować czyjejś 'działalności' - gdyby ktoś pisał o MOIM Bielsku w podobny sposób, co ja o TWOJEJ Warszawie. To tyle.

*) W odpowiedzi na anonimowy komentarz, który ukazał się pod tym postem.

czwartek, 19 stycznia 2012

Na specjalne życzenie czytelników ;-)


Ogrody Frascati.
Chyba jedyne miejsce w ścisłym Śródmieściu Warszawy, w którym mogłabym (a raczej bym chciała!) mieszkać.
Gdzieś w pobliżu.

W którejś willi ;-) lub choćby na przytulnym poddaszu jednej z kamienic.
Mało prawdopodobne to, niestety...
Mam za to szczęście, bo w pobliżu pracuję :-)
Chociaż tyle.
Lubię spacerować po tamtej okolicy.
Niezależnie od pogody, pory roku i nastroju.
Szukałam jakiegoś utworu, który by idealnie pasował do dzisiejszych zdjęć...
I wybrałam 'Ciszę' Johna Cage'a ;-) Chyba dobrze pasuje, prawda?

Zimą Warszawa wydaje się smutna.
Zima Warszawę cofa o trzydzieści lat bez mała...
Usypia ją.
Tak mi się czasem zdaje...
Ale lubię Warszawę o tej porze roku.
Bo trochę zwalnia.
I gaśnie...


Kilka migawek z wczoraj.
Żałuję, bo kiedy dotarłam tam z aparatem, śnieg przestał sypać... A chwilę wcześniej sypał gesty i kremowy...














 Czasem mi się zdaje, że zimą ludzie stają się sobie bliżsi. 
Łatwiej o cudzy usmiech, przypadkowy ciepły gest, zderzenie żrenić w metrze... 
Tak jakby zima odbierała pewność siebie. 
Asekurujemy się więc odrobiną serdeczności. 
Którą rzadko okazujemy sobie latem. Kiedy aura sprzyja...
Taka refleksja ;-)






Ech, trochę tych zdjęć zrobiłam ;-)
A nastrój miałam podły, bo chwilę wcześniej zgubiłam rękawiczki.
Kolejne w tym roku.
Ulubione,
Jednopalczaste i ekstremalnie ciepłe.
Najgorsze, że nigdzie nie mogę takich samych dostać.
Obdzwoniłam wszystkie sklepy, sprawdzałam u dystrybutora i przeszukałam sieć :-(
Fatalnie...
W domu mam jeszcze kilka par rękawic, ale albo ich nie noszę, bo boję się zgubić ;-) bo ładne i szkoda, albo z kolei przemakają i nie grzeją... Jeszcze mi dwie pary narciarskich zostały, no ale to słabo tak w nich paradować po Śródmieściu, nadwątlając miejski look ;-)
Choć z tym miejskim lookiem to coś u mnie marnie ostatnio ;-) Założyłam górskie buty i wcale się tego nie wstydzę! Po tym jak wywinęłam orła w oficerkach na śniegu ;-) wybieram porządne podeszwy!




A M. szaleje na sankach! Czasem ciężko mi uwierzyć w to, że to już prawie trzylatek. Jednak widząc to, co wyprawia, zjeżdżając z saneczkowej górki, nie mam żadnych wątpliwości, ze to już nie maluch ;-) 
Czy już Wam mówiłam, że szukamy przedszkola z rozszerzonym programem kaskaderskim? :-)))
Ech, strachu to ten Syn mój nie zna! 
Za to ja się strachem żywię, patrząc na te jego wyczyny,,,

No i tyle.
Takie moje Frascati.
W styczniu :-)


O książkach jutro Słowo!


Miłego popołudnia!



środa, 18 stycznia 2012


To jest ta książka.
Niekoniecznie tylko dla Dzieci.
Dla wszystkich.
Oszczędna. W słowach i ilustracjach. Znakomita oprawa graficzna i wybór rzeźb mistrza Wilkonia...
O psach.
I o czlowieku.
Przeglądałam ją i czytałam ze łzami w oczach.
Dlatego nic więcej już tu na jej temat nie napiszę.
Nie jestem w stanie...
Kto ma psa, ten zrozumie.
Kto psa nie ma, również...




W ten ziąb pomyślcie o tych wszystkich bezdomnych zwierzakach.
Nie na własne życzenie bezdomnych...

Sypie na potęgę.
Piszę do Was z Placu Trzech Krzyży. Znad kubka gorącej kawy z cynamonem :-)
Zanim dotrę do pracy, biegnę jeszcze na Frascati. Z aparatem :-)
Jest tak pięknie...
Tak świątecznie.
Przedświątecznie, chciałoby się rzec ;-)
Może to ten śnieg sprawił, ale zamarzyły mi się pierniczki.
A rano obejrzeliśmy z M. 'Elmo ratuje Święta' ;-)
Nieźle, co?
Niedługo ubiorę chyba choinkę!
Wszystko możliwe, hahaha!

To jeszcze tylko dwa słowa o książeczkach.
Tych, które czytam M.
Bo mój stosik z nocnego stolika to może jutro, co?
A tu tylko w dwóch słowach o literaturze dla najmłodszych.
Bo w tej chwili rządzą u nas Julki :-)
Są bezkonkurencyjne!
Nawet zadomowily się na naszej lodówce. Co widać na powyższym zdjęciu!
M. od rana biega za mną z tomikami Julków w ręce ;-) I domaga sie kolejnych rozdzialow.
Wiec czytamy, czytamy, czytamy...
O każdej porze dnia, ale najfajniej jest po południu, pod ciepłym kocem i przy świątecznych lampkach, które wciąż zdobią nasz zmarniały fikus ;-)
Chyba już na zawsze tam zostaną, hahaha!

- To o tym właśnie marzyłaś, prawda? - zapytał ostatnio Tatuś M., kiedy po powrocie z pracy zastał nas z M. w hamaku, zatopionych w lekturze :-)
Bo - teraz to mogę uczciwie przyznać - dopiero niedawno rozpoczęła się ta książeczkowa epoka.
To znaczy M. wyraźnie lektur się domaga, nie są one wyłącznie moją inicjatywą. No i słucha czytanych przeze mnie (lub Tatusia M.) książeczek z wielką przyjemnością. Potrafi tak wytrwać długie kwadranse :-) Do tej pory dosyć szybko rozpraszał uwagę, nie był w stanie skoncentrować się na czymś 'nieobrazkowym' dłużej niż kilka minut, wobec czego ja czytałam ;-) a M. zajmował się zgoła czymś innym, hahaha! Budowaniem wieży z klocków, ustawianiem samochodów, przeparkowywaniem ciuchci itp. Nie żeby mi to przeszkadzało, ale o ileż przyjemniej poczytać, kiedy Dziecko treść chłonie, dopytuje i domaga się powtarzania konkretnych fragmentów... Albo nawet wyprzedza własnymi reakcjami bieg wydarzeń w historyjkach, które już wcześniej poznał ;-)
Do niedawna M. zdecydowanie preferował książeczki obrazkowe - wielkie formaty, mnóstwo szczegółów i szczególików na sztywnych, kartonowych stronach  - czasem spory wysiłek sprawiało mi budowanie fabuły na ich podstawie ;-) A teraz fabułę za mnie budują zdolniejsi ;-) I to lubię!
OK, no więc zdecydowanie rządzą Julki, ale lubimy również Misia Paddingtona, Kubusia Puchatka (również w formie słuchowiska!), dwa tomy o Klarze i jej braciszku (przepyszna lektura, polecam!), poza tym wciąż na topie jest Ela (książkę o kwiatach M. może czytać i przeglądać do znudzenia, a ja rozbudowuję treść i fabułę jak tylko mogę, żeby nie skonać z nudów, hehe), Krasnal Hałabała, Wróbelek Elemelek i inne starocie (w tym również te z reedycji 'Poczytaj mi, mamo') oraz sporo wierszyków (głównie Tuwim, Brzechwa i Chotomska). No, trochę tego czytamy ;-)
Myślę, że już za moment przyjdzie czas na Andersena :-) i Klechdy Domowe! Ach, przyznaję: też nie mogłam doczekać się już tego etapu! Te wszystkie lektury sprawiają mi frajdę jakbym to ja ponownie przeżywała własne dzieciństwo :-) No i ja bardzo lubię czytać na głos! Serio!

OK, zmykam. Długie popołudnie przede mną... Które zakończy sie pewnie późną nocą dopiero.
Śnieg sypie i sypie. I nie przestaje :-)

No to na uszy Florence, na to ciepła czapka i lece!
Pa!

Powiedziałam Florence? No to nie zostawię Was bez piosenki.


Nie mogę sie od F. uwolnię! Doskonała jest! Słucham z prawdziwą przyjemnością. Naprawdę. Dodaje energii!

Miłego dnia!




poniedziałek, 16 stycznia 2012

A u nas...

No i tak dzień za dniem, dzień za dniem...
Gnają, pędzą, biegną.
Ale dni już coraz dłuższe!
Więc jakby czasu na wszystko więcej.

Sypnął śnieg :-)
Nareszcie...
Choć brnąc dziś w zaspach, w głowę zachodziłam, co ja się tak na ten śnieg uparłam ;-)
Bo bywa taki uciążliwy...

Ale jest pięknie.
Krajobraz jakiś taki bardziej konkretny :-)
W końcu przyszedł czas na sanki.
Na orły i nurkowanie w zaspach.
Na bałwany :-)
I bitwy na śnieżki!

Uszczęśliwia mnie ten uroczy zgiełk i szczebiot za oknem - od rana do wieczora! Nawet teraz!
Saneczkowa górka :-) przyciąga tłumy dzieciaków!

Niektórzy, zdaje się, rozpoczęli właśnie ferie.
Nasze 'zimowisko' rozpocznie się dopiero z początkiem lutego...
I zdaje się, że szansa jest na narty spora :-)
W tym roku jeszcze bez M., za to w przyszłym...
Sądząc po zapale, jaki towarzyszy nauce jazdy na łyżwach, liczę na to, że z nartami będzie podobnie!
Ze wszystkich sportowych dyscyplin, narty darzę największą miłością.
Bywały takie czasy, kiedy notorycznie wagarowałam na stoku ;-)
Wieki temu, hahaha! Jeszcze w LO :-)


Jutro będzie coś o książkach.
A na pewno o jednej.
Przy której spłakałam się jak bóbr.
I wzruszyłam jak nigdy...
A jeśli czas pozwoli - pokażę cały swój stosik z szafki nocnej ;-)

No to tyle na razie ;-)

Uśmiałam się potężnie w metrze dzisiaj - M. na widok wsiadającej do wagonu eleganckiej kobiety wystrojonej w długie, wytworne futro (swoją drogą, lepiej by jej pasowała limuzyna!), krzyknął: O! Pani KOT :-)
Faktycznie, tylko ogona jej brakowało, hahaha!

Ach, i jeszcze odkryliśmy, że M. lubuje się w anagramach ;-)
O tym, że psi=śpi, a kap, kap=pak, pak to już pisałam. A teraz olej=eloj ;-)
Itd.
Zabawne :-)

Dzisiaj harce i wygłupy z duetem Małg&Krzyś :-)
A jutro w planach lampka wina z A.
I kino.
'Szpieg' chyba...
Albo 'Rzeź'.
Albo tylko wino.

To jeszcze piosenka.
Bo coś cicho tutaj ostatnio ;-)



Została mi w głowie po obejrzeniu tego filmu.
Który polecam. Choć nie poprawia humoru...
Ani trochę.

Dobrej nocy!
Ja raczę się imbirówką z miodem i cytryną, a za chwilę wskakuję do wanny.
Wróć.
Do wanny wskoczę jak już wrócę ze spaceru z psem :-(
A barrrrrdzo na ten spacer nie mam ochoty.
W przeciwieństwie do psa ;-)

Migawki z minionego piątku.
Z przefajnego popołudnia :-)

piątek, 13 stycznia 2012

Do śmiechu :-) I do tańca!


Kilka rysunków M.
I piosenka na weekend.
Jakieś tańce macie może w planach?
Karnawał trwa!





Wczoraj mój młodszy o dwa lata kuzyn, Tomek, przeze mnie zwany Tom Cat, uczył M. tańczyć twista ;-)
Taka popołudniowa migawka: włączony głośno soundtrack z Pulp Fiction*, beztroskie wygłupy, improwizowany twist i spaghetti, które gotowaliśmy we trójkę.
Tomek, M. i ja :-)
Czy ja już Wam opowiadałam o moim młodszym kuzynie?
Oj, długo by tu pisać ;-)
Skondensowany w ludzką postać żywioł - to tak w największym skrócie ;-)
W każdym razie ilekroć się widzimy, automatycznie wyłącza mi się mechanizm samokontroli, hahaha, i zachowuję się w jego towarzystwie jak rozbrykana sześciolatka ;-)))
Naprawdę - świrujemy, tarzamy się ze śmiechu, porozumiewamy tylko nam znanym kodem półsłówek i niedomówień ;-) i często wprawiamy tym innych w osłupienie!
Wczoraj nawet M. zbaraniał, hahaha!
Mamy tak z Tomkiem od zawsze.
W takim mocno karnawałowym nastroju tkwiłam do późnych godzin nocnych, co udzieliło się nawet mojej Przyjaciółce, z którą trzy kwadranse przed północą nawijałam przez telefon i było nam tak wesoło, że aż się obie popłakałyśmy ze śmiechu ;-)
Kilkakrotnie!
Nie, żadnymi używkami się nie wspomagałyśmy ;-)
Samo przyszło!
To chyba ze zmęczenia człowiek traci nad sobą kontrolę, hahaha!
Tak myślę.
Bo ja ze zmęczenia padam ostatnio...
W dodatku od kilku dni wyrzyna mi się ostatnia dolna ósemka, co mi czaszkę wprost rozsadza i do tego mam zapalenie spojówek :-(
Ale co tam - pełna mobilizacja i do dzieła.
Dzień przed nami!

Żebyście popłakali się ze śmiechu w ten weekend - tego Wam życzę!
W piątek 13-go :-)

Samolot




Autoportret bez fryzury

Koala :-) albo królik. Nos i buzia to mój wkład w rysunek, cała reszta - M.


Kolorowa mozaika na skorupie żółwia - wspólne nasze dzieło :-)
 

Królik
Jaja dinozaurów ;-) Chyba...

Tory

- A narysujesz Mamusię. Synku?
Ja rysuję owal i uszy, a M. rysuje oczy, nos, buzię oraz... grzywę lwa :-)
- Czy to jest Mamusia? 
- Tak, Mama LEW! Rrrrrrraaaaaaaa!

No jasne, czasem zdarzy mi się głośna ryknąć ;-)

*) Ten soundtrack... Wyobrażacie sobie bez niego jakąkolwiek imprezę? Bo ja nie :-) A strój UT był przez lata moim dyżurnym wdziankiem imprezowym, hahaha! Fryzura też bywała inspiracją ;-) Oj, jak mi się marzy jakieś dobre party z Przyjaciółmi z dawnych lat... Wszyscy rozsiani po Polsce, po świecie - może by się tak zmobilizować cała bandą choć na jeden wieczór karnawałowy? Ech, raczej niewykonalne - coś tak czuję...