poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Jaja!

To te jaja...
Wiertłem dentystycznym ozdabiane :-)
Tegoroczne zaprezentuję po Świętach - te pochodzą z kolekcji zeszłorocznych ;-)





I jeszcze coś w temacie wielkanocnym :-)

Moja mini kolekcja kurek i kogucików - każda jedna handmade :-)
I jajo z runa...
I dmuchawce latawce na wydmuszkach...
I tulipany drewniane... Mamy je od baaardzo dawna!
No i te nasze zabytkowe jajeczka - drewniane, wiszą na rączce tego koszyczka chyba ze dwadzieścia lat... Albo i dłużej...
Dłużej!
Wyblakłe i wypłowiałe...
Ewo, takie same macie?





Raz jeszcze: WESOŁYCH ŚWIĄT!!!

czwartek, 21 kwietnia 2011

Przedświątecznie...







Dzisiaj tylko tyle...
Bo przed południem zajrzeliśmy do lasu i trochę nam tam zeszło :-)
A teraz M. śpi, a ja...
No właśnie ;-)
A powinnam walizki pakować!!!
Zatem zmykam...
Bo jeszcze przed wyjazdem chcemy odwiedzić mamę Hani :-)
I kilka innych osób...
I nie mam w związku z tym pojęcia, o której godzinie uda nam się wsiąść do samochodu ;-)
I wysiąść z niego...
A jutro od rana mazurki i pascha!
I baby drożdżowe!
Od świtu!

Wesołych Świąt!!!



Przez najbliższe dwa tygodnie będę tu zaglądać rzadziej...
Tzn. zaglądać pewnie będę często ;-) ale mniej będzie się u nas działo...
Przynajmniej w wirtualu ;-)
Bo w realu...
O rany!
Znów potem z niczym nie nadążymy, hehe!

Ach, jeszcze przed sobotą zapraszam na wielkanocne jaja :-)

A Wam życzę duuuużo słońca!
I wypoczynku...
Dni świątecznych mało, ale może ktoś - podobnie jak my - wydłuży Wielkanoc po Majówkę :-)
Więc niech się święci i niech się mai!!!

Dużo dobrego!

PS A takie kartki świąteczne wysłaliśmy do naszych bliskich! Tu dzieła tworzenie ;-)

środa, 20 kwietnia 2011

Rower!

Już myślałam, że nie zdążę z tymi zdjęciami…

W pośpiechu zgrywane, w pośpiechu tu je wrzucam…
W pędzie właściwie!

Wczorajsze :-)
M. na rowerze nie jeździ – on na nim gna!!! A ja za nim!!! Kupię sobie chyba hulajnogę ;-))) Będzie szybciej...
Jutro jeszcze trochę okruchów z minionego tygodnia tu wrzucę…
I kilka opowieści weekendowych :-)

Bo pysznie było!

Dłuuugi przedświąteczny maraton z Delie i z Chłopakami :-)
Tymi mniejszymi i tymi większymi!
Niedzielny spacer po Krakowskim Przedmieściu.
Kawa, pascha i podroby (sic!) w Piątej Ćwiartce
Kiermasz malarski w Arkadach Kubickiego…
I tamże gonitwy!!!
Szalone!
Dwa wielkanocne jaja, które zakupiłam od przeuroczej studentki ASP – barwione szpinakiem i drapane rysikiem w dmuchawce latawce :-)
Bardzo podobne do tych, które robi moja Mama! Tyle że te dmuchawce...
A później lody owsiankowe, które wcale nam nie smakowały… Teraz żałuję, że nie skusiłam się na rurkę z bita śmietaną :-(
I przystanek na bagietki, którymi Chłopiec miał potem nakarmić kaczki w Saskim…
I harleye, których miało być całe mnóstwo, a przejechał jeden ;-)

I ławki grające Chopina – a właściwie jedna zaledwie działająca…
Może to dlatego, że rok Chopina minął - nikt usterek nie naprawia... Może teraz powinny recytować poezję Miłosza? ;-)

I Chłopiec jadący w wózku M. ;-).
I M. w błękitnym  przeciwdeszczowym kapeluszu – mimo braku deszczu… Bo uparł się i basta! I wyglądał w nim jak Miś Paddington :-) Albo Krzyś z Kubusia Puchatka…

I dziwna pogoda jakaś…

A potem spotkanie z Zosia i Tosią…
Wspólny długi spacer…
W poszukiwaniu żółwia ;-)
I lody na patyku!
I harce w hamaku.
Zainicjowana przez starszą kuzyneczkę zabawa w sklep (M. w roli dostawcy produktów, hehe) i całe mnóstwo figli i wygłupów!




I będzie jeszcze bukiet żonkili zanim wyjedziemy…
I opowieść o tym, jak palma wielkanocna wylądowała w kałuży ;-)
I o tym, jak M. został obdarowany tulipanami na targu :-)

Do kina się w końcu nie wybrałam, za to obejrzeliśmy kilka świetnych filmów w domu…
I dokończyłam pozaczynane książki.
I wypróbowałam nowy przepis na paschę :-)
I zapakowałam kolejny karton ubranek, z których powyrastał M.
I jeszcze dużo, dużo więcej się działo, ale nie zdążę dziś o tym już napisać…

Bo środy są u nas w biegu…
W sprincie ;-)
Mam tylko nadzieję, że zanim dotrę na Pl. Trzech Krzyży, uda mi się łyknąć w przelocie moją środową solową kawę ;-)
I posłuchać jakiegoś energetycznego kawałka po drodze!!!

A piosenka na dziś taka:
Adekwatna :-)



Do jutra!!!

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

W biegu...


























Będą i nowe kalosze M., i dużo zdjęć, i jeszcze więcej opowieści - także z minionego weekendu...
Wszystko będzie, ale nie wiem kiedy...
Może zdążę w tym tygodni... Mam nadzieję!

Wszystko gna u nas ostatnio - albo w biegu, albo z M. - ciężko znaleźć wolną chwilę...
Ale poszukam!

Tymczasem jeden krótki pstryk z naszego balkonu - celowałam w dół, walcząc przy okazji z własnymi słabościami, hehe :-)

Dużo dobrego dla Was!

piątek, 15 kwietnia 2011

Nogi Honoratki, porządki i Meksyk ;-)


Bardzo, bardzo lubię to zdjęcie ;-)

Widzę tę linię, po której podąża wzrok M, hehe!

I nie są to wcale nogi Hani!!! Hanię M. traktuje wyłącznie po kumpelsku…
To nogi Honoratki :-)

Oj, wpadła Mu w oko… Do tego stopnia, że aby znaleźć się w Jej pobliżu, porzucił łopatkę, wiaderko i grabki, a także zlekceważył kumpla z kolekcją Thomas&Friends ;-)
No i pobiegł!
Ładnie...

***

Przed nami ostatni przedświąteczny weekend…
Właściwie mieliśmy już wyjeżdżać, jednak zostajemy do czwartku…
Trzeba było więc przeprogramować terminarze ;-)
W planach więc i rower, i plac zabaw, i długi spacer w miłym towarzystwie, i Ogród Botaniczny (zdaje się, że kwitną już magnolie i różaneczniki; mam też nadzieję, że zdążymy jeszcze na dywany szafirków i sasanek!), i wizyta u kuzynek M., i pascha przedwielkanocna w Arkadach Kubickiego :-) I może kino?
I może jeszcze coś…
Może też kolejny nocleg M. u BeBe?
Dziś wysyłamy kartki (niemal samodzielnie wykonane przez M. - jutro je chyba tu pokażę!) z wielkanocnymi pozdrowieniami dla naszych Bliskich :-)
No i może uda się nam wyskoczyć do Łazienek wczesnym popołudniem dzisiaj :-) W towarzystwie pewnej Mamy i dwóch Dziewczynek.
Ale wcześniej M. wybiera się ze mną do redakcji ;-) Będzie się działo, hehe! Ostatnio udało Mu się rozstroić drukarkę ;-))) i rozlać wodę z dystrybutora… Ech…

***


Piosenki dawno nie było!
To może na dobry piątek – Cassandra :-)

U nas rozbrzmiewa od rana – pierwszy utwór z tej zjawiskowej płyty – do baaardzo głośnego słuchania!!! 
M. szaleje!
A ja czasami marzę o słuchawkach w ciągu dnia – podczas spacerów w towarzystwie M. nie zakładam ich oczywiście… A nic tak fajnie nie robi jak Cassandra, kiedy biegnie się przez tłoczne Śródmieście…

***

Zapomniałam o czymś wczoraj napisać… Że ogromnie mnie wzrusza M., kiedy próbuje pomóc mi przy codziennych porządkach – ja wyciągam odkurzacz, on biegnie po miotełkę i zamiata obok… Ja porządkuję książki czy papiery, on robi to samo na swojej półeczce :-)
Ja układam ubrania – on składa swoje… Ja wieszam pranie – on podaje mi ubranka i zagląda do pralki, czy na pewno wszystkie zostały wyciągnięte… Rozkoszny jest!
I to jak każdego dnia rano biegnie sprawdzić, czy w pokoju wciąż na niego czeka rower… Krótka przejażdżka po kuchni i dopiero wskakuje na swoje krzesełko gotowy na śniadanie…
Dziś była owsianka z syropem klonowym i cynamonem :-)

Udanego weekendu!

czwartek, 14 kwietnia 2011

Co za noc! ;-)


Czasami mam wrażenie, że macierzyństwo to stan permanentnego wzruszenia…

Bo wzrusza mnie naprawdę wszystko…

Ubranka M., takie wciąż maleńkie, mimo że coraz większe – wzruszam się ilekroć rozwieszam pranie…

Buciki – w porównaniu z tymi pierwszymi – prawdziwe kajaki ;-) Jednak wzrusza mnie ich równy rządek w przedpokoju, zaraz obok naszych…

Zabawki, o które się potykam, poruszając się wieczorem po mieszkaniu… Te nieuprzątnięte ;-)

Maleńkie widelczyki i łyżki w szufladzie… I małe, porcelanowe miseczki – biało-niebieskie, te ulubione M.

Ta Jego mała łapka w mojej dłoni, gdy spacerujemy... I równy marsz, kiedy stara się dotrzymać tempa :-)
Uśmiech... Spojrzenie... Wszystko...

I ta coraz większa samodzielność M. - już nie sposób nadążyć… Kiedyś skrupulatnie spisywałam Jego codzienne osiągnięcia – dziś nie potrafię tego już objąć… Każdego ranka budzi się jakby nowy – i zasypia też już jakby inny… Dojrzalszy, mądrzejszy…

Ej, tak naprawdę to wcale nie jestem jakąś tam Mamą z łzawym okiem ;-) 
Chyba tylko tutaj daje upust tym emocjom... Bo tu, z drugiej strony, wzruszam się raczej w ukryciu ;-)

***

Ostatnie dni przyniosły nam garść zabawnych wydarzeń i anegdot…
I dziesiątki fotografii!
(A ja znowu tu z niczym nie nadążam...)
Ale też wszystko działo się w przyspieszonym tempie!
Czasami przy M. zapominam, jak życie potrafi gnać… Bo przy Dziecku każdy dzień jest tym osobnym, wyraźnym, pojedynczym… A w tym tygodniu wszystkie zbryliły się w jedną wielką i bezkształtną masę… Wracając wczoraj późnym wieczorem do Domu za nic w świecie nie mogłam sobie przypomnieć, czy to czwartek właśnie minął, czy środa… Nie zdarza mi się to często ;-)
 
Będziecie się śmiać, ale wczoraj nasz prawie dwuletni Syn po raz pierwszy nocował u BeBe, czyli u Babci Basi :-)
Do tej pory nie zdarzyło nam się zostawić Go na dłużej niż parę godzin pod opieką którejś z Babć czy Wujka Tomka… Wieczorne wyjścia organizowaliśmy zazwyczaj w ten sposób, że albo zabieraliśmy Go ze sobą, albo też któreś z nich zostawało z M. w naszym Domu (podobnie  podczas wakacji czy innych wyjazdów). I zawsze staraliśmy się wracać o takiej porze, żeby M. obudził się już obok nas…
Wiem, świry! ;-)

Zatem wczorajszy nocleg miał okazać się chrztem bojowym ;-)

No i kiedy rano (już przez siódmą!!!) zjawiliśmy się u BeBe, M. szalał w najlepsze w swoich pasiastych rajstopkach ;-) – uśmiechnięty i wyspany (Babcia mniej, bo pobudkę urządził o 5.15 – w Domu się Mu to nie zdarza!) – przywitał się ze mną całusem i…tyle! Na stęsknionego nie wyglądał…
Ufffff…

Z ogromną ulgą i zadowoleniem przyjęłam taki stan rzeczy :-)
Naprawdę jestem z Niego dumna!!!

Z siebie mniej ;-) bo nie dość, że nie mogłam zasnąć – kręciłam się pół nocy po Domu, porządkując różne różności, potem – kiedy w końcu usnęłam - kilkakrotnie się budziłam z myślą, że należy Dziecku poprawić kołderką (Tatuś M. zachowywał się bardzo podobnie, hehe)! Rozczulił mnie też pies, który z przejęciem czegoś (kogoś?) szukał i zamiast położyć się, jak zawsze, na kanapie ;-) czuwał obok pustego łóżeczka M.
Niesłychane…

Niedobrze z nami, prawda??? ;-)

Ale – zostało już postanowione – powtórzymy to :-)
Może nawet za tydzień… A może już w weekend?
Skoro BeBe nalega ;-)
I wtedy zamierzam się wyspać, bo dziś spałam (nie-spałam) cztery godziny zaledwie… Co najdziwniejsze, przez cały dzień czułam się tak, jak gdybym to ja spędziła noc poza Domem ;-)
Naprawdę!

I wiecie co? M. jakoś tak wydoroślał przez tę jedną noc… A może mi się tylko tak wydaje?

PS Tydzień w obłędnym tempie – może jeszcze przed Świętami uda mi się złapać własny ogon… A nowych zdjęć mnóstwo: M. w kałużach, M. w kaloszach, M. na zjeżdżalni…
Dziś jeszcze zaległe z minionego lata… Od jutra obiecuję – będziemy tu bardziej na bieżąco ;-)

wtorek, 12 kwietnia 2011

Opowiem Wam o Wielkanocy...
Dzisiaj, bo potem już na nic nigdy nie ma czasu… Poza tym niedługo już wyjeżdżamy i w ogóle…

Trochę mnie Delie zainspirowała, pisząc o polowaniu na czekoladowe jajka…
No bo u nas to też żywa tradycja :-)

Ale po kolei…

Dla moich najbliższych Wielkanoc wcale nie jest radosnym Świętem... Trudna jest i bardzo, bardzo smutna...
W mniejszym stopniu dla mnie. A to dlatego, że to, co przykre i tragiczne miało miejsce jeszcze zanim przyszłam na świat... Chwilkę wcześniej...
Przed Wielkanocą się uciekało. Żeby nie pamiętać, nie myśleć, nie rozpaczać...
Rok w rok wyjeżdżaliśmy do Zakopanego...
I chyba dlatego ja akurat Wielkanoc uwielbiam :-)
I może ją trochę tym moim entuzjazmem i uporem w celebrowaniu odczarowałam :-)
Bo wspominam wiele przeszczęśliwych Świąt Wielkiej Nocy...
Głównie w Zakopanem. Choć mam równie szczęśliwe wspomnienia z tych spędzanych w Domu... Ze śniadaniem z dwustu jaj ;-) i poszukiwaniami zajączkowych upominków w ogrodzie… I czekoladowych jajek :-)

Ale Zakopane było najczęściej.
Zawsze w tym samym miejscu. W pensjonacie przy Drodze do Olczy. W tym samym pokoju - tym z największym tarasem i z widokiem na Nosal. Zazwyczaj w tym samym składzie. Rodzina plus Przyjaciele. Fajni ludzie. Dorośli i Dzieci :-) Wielkanocne śniadanie na ogromnym tarasie z widokiem na Nosal (jeśli pogoda dopisywała, a zazwyczaj dopisywała!) - na kilku stołach drewnianych i kilku składanych, turystycznych... Na góralskich stołkach i na krzesełkach ogrodowych. Bo trochę nas tam było zawsze wokół stołu!
Wycieczka z koszyczkiem do oo. Bernardynów – zaraz potem nad potok...
Spacery do Morskiego Oka, do Doliny Chochołowskiej, Doliny Białego... Krokusy... I gdzieniegdzie płaty śniegu. Wysoko w górach było biało. Narty na Nosalu i Kasprowym Wierchu. Lody na Krupówkach i porzeczkowy sok w Hotelu Sportowym. I obowiązkowo przed wyjazdem deser w Hotelu Kasprowy ;-)
No i Śmigus-Dyngus w Zakopanem – ten, kto przeżył coś podobnego, wie o czym mówię…

Zawsze, gdziekolwiek Wielkanoc spędzaliśmy, obowiązkowym elementem było też polowanie na czekoladowe jaja :-) Na łakocie! I na drobne upominki… Które do ogródka podrzucał wczesnym rankiem Zajączek ;-)
Urocza tradycja…
W zeszłym roku ukrywałam je dla starszego braciszka M. (M. szukał ryżowych ciasteczek, hihi) – strojąc przy okazji drzewa w małe, nakrapiane jaja (niejadalne)!
Na pierwszym zdjęciu widać jedno - na tle naszej retro huśtawki i kwitnącego krzewu pigwy!
Poza tradycyjną rzeżuchą (za której zapachem swoją drogą nie przepadam) w glinianych donicach siejemy też owies; szykujemy zawsze wiosenne bukiety –  z modrzewiowych gałązek (na których zawieszamy na konopianych sznurkach różnokolorowe jaja), forsycji, bukszpanu i tulipanów...
Wielkanocne koszyczki zdobimy barwinkiem i bukszpanem… Na moim ulubionym, tym, z którym jeździłam zawsze do Zakopanego, wiszą też maleńkie drewniane jajeczka – różnokolorowe – w paski, ciapki, każdym rokiem coraz bledsze… Wiszą na rączce i rytmicznie postukują, kiedy niesie się koszyczek…

Wielkanoc kulinarna to temat na osobną opowieść… Moją specjalnością są mazurki i pascha… W tym roku z nowego przepisu, który lada dzień będę próbować ;-)
Ach, no i wspomnę jeszcze o pisankach – choć akurat na ten temat obiecuję napisać coś więcej… I zilustrować przede wszystkim…
Bo pisanki to u nas ważna sprawa – każdego roku przygotowuje je dla każdego (imiennie!) moja Mama – farbowane w cebuli, a potem dekorowane…wiertłem dentystycznym! Jako, że Mama ma wprawę w temacie ;-) potrafi wyczarować na takim jaju najbardziej wymyślne wzory!
Ja próbowałam raz… Podziurawiłam tuzin jaj i… więcej się za to nie zabieram ;-)
Po Świętach takie jajo owijam w serwetkę i pakuję każde oddzielnie do małego słoiczka…Mam już całą kolekcję :-)
W tym roku je obfotografuję!
Myślę, że już w tym roku spróbujemy wspólnie z M. ozdobić parę jaj :-) W przyszłym spróbujemy wydrapać coś w wosku… Bo to też świetny sposób na ich dekorowanie…

A na razie kilka zdjęć…
Zeszłorocznych jeszcze – z Wielkanocy właśnie. Chłopcy polowali na jaja, a ja pstrykałam ;-)
Liczę na podobne słońce w tym roku! I na taką właśnie zieleń…

Słonecznego popołudnia!
Miało dzisiaj padać, a tutaj proszę…


 
 

A to miłorząb naszego M. :-)


PS Delie, w zeszłym roku farbowaliśmy jaja na turkusowo i zielono właśnie :-) W srebrne cętki!!! Spójrz:


poniedziałek, 11 kwietnia 2011

O (nie)właściwym doborze argumentów ;-) No i pies...

Jeszcze kawałek wstecz…
Porządkuję zdjęcia i stąd trochę tu zaległych…

Późna jesień w ogrodzie Przyjaciół…
M. i Cyrus :-) Pełna komitywa…
W temacie pozostając: wczoraj proszę M., żeby nie wkładał nogi do psiej miski (!) z wodą, bo zmoczy buciki… Mój błąd – powinnam postarać się o lepszy argument… Że to mało uprzejme, że Filip w talerzyku M. łap swoich nie nurza…
Bo ten, który akurat wybrałam, sprawił, że M. natychmiast pobiegł po kalosze, wsunął je na stopy i… dalej moczyć nogi w misce psa!!!
Jasna sprawa!
Stanęłam z rozdziawioną buzią tylko...

W ogóle z kaloszami przedziwna rzecz – uparcie nosi je po mieszkaniu… O innych butach póki co możemy zapomnieć…
Jakaś moda na gumowe obuwie ostatnio ;-) M. jak widać na bieżąco, hehe!

Weekend wyśmienity :-)
Ze względu na hulający wiatr (oj, wiało!) zmieniliśmy plenery na wnętrza...
Choć i pospacerować się udało!
I wybraliśmy się na Somewhere… Nie wiem, jak to powiedzieć, ale uważam ten film Sofii Coppoli za co najmniej marny :-(
Bardzo, ale to bardzo mi się nie podobał. Dalekie, bardzo dalekie echa Lost In Translation (który to film zresztą bardzo lubię!) – a poza tym nic… Kompletna pustka, kompletnie niezagospodarowana przestrzeń… Umordowałam się tylko...


A poza tym – tak w skórce telegraficznym – sobotnia kawa z A., niedzielne spotkanie z Hanią i jej rodzicami, wczoraj pół nocy z Dziewczynami, duża blacha carrot cake i tuzin czekoladowych muffinów z malinami, wiosenne śniadania, kiełki i rzodkiewka… Kino, książka, zaległa prasówka…Trochę nowej muzyki, dużo tańca, a dzisiaj od rana to.
Zasłuchani, zachwyceni – gorąco Wam polecamy!
I bardzo pięknie dziękujemy! Bo to był prezent dla M. :-)
Posłuchajcie chociaż fragmentów!

A ja walczę z upiornym bólem pleców :-(
Wrrrrr…

piątek, 8 kwietnia 2011

W ogrodach...



Słoneczne, błogie popołudnia w ogrodach…
Wakacje...
Wczoraj, zasypiając, myślałam o tych, które najlepiej wspominam…
Tych z dzieciństwa, z lat szkolnych, studenckich...Te we dwoje, te z przyjaciółmi, te wśród najbliższych…
I te z M.
Te w górach, i te nad morzem, nad jeziorem, w lesie…
Z plecakami albo z walizkami.
Z biletem lotniczym albo z kolejowym.
Na łonie natury, w małych wioskach i miasteczkach albo w przeludnionych metropoliach (chociaż tych unikam latem).
Na hamakach i przy ogniskach... 
Dziś kilka zdjęć.
Zeszłorocznych.
Wakacje z M.
Łąki, sady i ogrody…
Pełnia lata.
Ostrężyny, winogrona, czerwone porzeczki…
Pełnia szczęścia :-)

I Iwaszkiewicza 'Ogrody', które towarzyszyły mi zeszłego lata... Po które sięgałam, kiedy M. zasypiał, ukołysany w wózku pod rozłożystą śliwą...  Książka do której wrócę w to lato... I w każde następne...

Udanego weekendu!







Pachnący groszek przy drodze i ten smakowity kolaż z jeżynami (ostrężynami)... Na podwieczorek szykowałam tartę z waniliowym kremem i z ostrężynami właśnie... Do powtórzenia!
A winogrona na zdjęciach powyżej to bardzo rzadka odmiana, tzw. lisia - jesienią robią się fioletowe i smakują jak...poziomki! Niepowtarzalne!