środa, 29 czerwca 2011

W drogę!

Ja tylko w dwóch słowach. W przelocie :-) Dosłownie!
Pakując walizkę równocześnie ;-)

Że fajnie tak mknąć sobie ścieżkami przez łąki – to chciałam powiedzieć!
We trójkę. Na rowerach :-)
I już mi nawet ta starość nie straszna, hehe!
Kryzys wieku zażegnany ;-)
Ach, dobrze tak czasem pacnąć się w głowę – na opamiętanie!
I znów łapać te wszystkie okruchy szczęścia… Wczoraj, przedwczoraj i dziś!

Więc fajnie tak mknąć. Przez łąki. I lasy… I dojrzewające zboże…
Tuż przed zmierzchem. Albo tuż po…

 
I tyle się działo ostatnio, że…

…ale miało być w dwóch słowach. Niech i będzie!
A o tym wszystkim i o wszystkim innym – dużo później…

Nawet trochę się stęskniłam za tym, co tutaj ;-) ale póki lato – zmykamy stąd!

Do zobaczenia!


PS Dziś świętuje Tatuś M. :-) Ponieważ wieczorem ma do nas dotrzeć nowa lodówka (ta, która nam do tej pory służyła, była uprzejma odmówić posłuszeństwa – po 4 latach egzystencji - w samym środku sezonu - podła!!!), uczcimy okazję słuszną porcją lodów!!! O domowym semifreddo pomyślimy po powrocie – jutro ruszamy skoro świt, więc czasu na  ekscesy kulinarne zabrakło :-(
Ale skoro o lodach mowa – moim odkryciem stał się ostatnio sorbet (sic!) czekoladowy u Bliklego! Kto nie jadł, niech śpieszy!!!
I lawendowo-rozmarynowe tamże :-) Ex aequo na pierwszym!
Lubcie lody? Jakie najbardziej?

A miało być w dwóch słowach, hehe ;-)

PS2 Kapelusz słomkowy sobie kupiłam! To się nazywa zmiana nastrojów ;-)  Taki z szeeerokim rondem!

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Deszcz, Balthazar, winniczki i Tajemniczy Ogród... I piosenka :-)

Biegiem przez ulewę… Przez Mokotowską!
Mama w żółtej, długiej pelerynie i M. w czerwonej. Pirackiej ;-) I w pirackich kaloszach. I w kapeluszu – błękitnym, przeciwdeszczowym :-)
No a Mama w balerinach…
Oj, przydałyby się mi fajne jakieś kalosze…
Takie naprawdę FAJNE ;-)
Bo te, w których wędruję po lesie to takie nie za bardzo en vogue ;-)

I z powrotem. Przez Frascati… Przez puściuteńki po deszczu Park Ujazdowski i Aleję Róż…
Bez peleryny!
Po drodze szybka kawa z Małgosią i małym Krzysiem. Krótkie figle w KredKafe :-)
Małą wycieczka tramwajem i…
…biegiem po nowe kalosze dla M.
;-)
Jakoś ta mała noga prędko rośnie ;-)))

Ja się chyba jednak kaloszy w tym sezonie nie doczekam, hehe!

Le livre à compter de Balthazar : A la poursuite du lapin brun.

Idealna lektura na deszczowe dni…
To nic, że po francusku ;-)
Kolega romanista był tak uprzejmy i nad porcją lodów owsiankowych dokonał błyskawicznego literackiego przekładu :-)
Zresztą – i bez tego bym sobie poradziła pewnie, hehe!
Choć francuskiego ni w ząb… No, z wyjątkiem paru zwrotów grzecznościowych, hihi!
Ale wystarczy przecież dać się poprowadzić ilustracjom...
Jednak M wierzy mi na słowo. Pewnie sądzi, że przekład wierny...
Oczarowała mnie ta seria o Balthazarze i Pepin… Więc się skusiłam. Bo próżno szukać przekładu, niestety…
Te ilustracje… I sami bohaterowie…
Ach!
I och!
Zdobyczne. Z Targów Książki!
Format olbrzymi :-)
I jak miło przy okazji nauczyć się liczyć do dziesięciu po francusku! I poznać parę nowych słów w obcym języku: lapin, loche, crapaud, balai, chauve-souris, flaque… Kompletnie nieprzydatnych w większości ;-)

Lubię deszcz latem…
Jest wytchnieniem.
W rozsądnych ilościach, ma się rozumieć ;-)
I lubię czytać o deszczu... Lubię deszcz w filmie... W piosence również! 
Pamiętam taki fragment 'Opowiadań na czas przeprowadzki' Pawła Huelle... Ten o zbieraniu winniczków...
Przyszedł mi na myśl, kiedy pomyślałam o dzisiejszym deszczu... 
'Winniczki, kałuże, deszcz' - taki chyba był tytuł tego opowiadania :-) 
To mogłyby być do niego ilustracje...

 
Kilka zdjęć z Tajemniczego Ogrodu poniżej…
O którym opowiem trochę później…

Bo teraz znikam znowu. Na dłuższą chwilkę…
Ale wrócę ;-)




 




 
I piosenka jeszcze.
Dla mnie – odkrycie.
Tzn. Lena Piękniewska jest tym moim odkryciem. Piosenkę dobrze chyba znacie…

Dużo dobrego na najbliższe dni!

niedziela, 19 czerwca 2011

Trochę metafizyki... I mały update :-)

Mobil dla M.
Trochę późno, bo to chyba idealna zabawka dla niemowląt…
Co tam!
Sama go zrobiłam :-)
Przed chwilką!
Na kawałku brzozy z ogrodu. Najmilszego ogrodu… Mojego dzieciństwa :-)

Dla M.
I jeszcze zdążyłam obfotografować w popołudniowych promieniach ;-)
Dziś wyjechała Mama.
Pusto jakoś…
I poczułam się mocno ‘osierocona’ ;-)
Zawsze tak mam…
Jakiś problem z odcięciem pępowiny  najwyraźniej… Kiedy Mama w pobliżu, czuję się jakaś taka ‘zaopiekowana’ :-) Pod każdym względem. Bardzo to miłe uczucie…
Kiedy wyjeżdża, na powrót zaczynam odczuwać ciężar nieboskłonu na moich barkach…
Niesamowite…

M. i Babcia R. - uwielbienie. W obie strony ;-)
Babi – tak mówi o Babci…
Mimi - tak mówi o sobie :-)
Babcia mówi głównie ACH!
I OCH! ;-)
I obsypuje całusami!

Kolejne spotkanie z Babi za niecałe dwa tygodnie…

Fajnie mieć tak Mamę tutaj. Przy sobie…
Istnieją dobre strony ‘uczuć na odległość’ ;-) ale i minusów szereg… Teraz to widzę dużo wyraźniej… 
I jakoś mi żal… Tych przeszło trzystu kilometrów pomiędzy.
Choć myślę sobie, że wcale niełatwo być córką silnej kobiety… Kiedyś sporo wojowałyśmy ;-) A dziś?
Dziś widzę, ile tej siły otrzymuję za każdym razem. Otrzymujemy. Każdego dnia. Ile czerpię z Jej mocy… 
Z Jej odwagi, hartu ducha i życiowej energii To bezcenne!
I bardzo to sobie cenię. Najbardziej w świecie…

***


Wydaje mi się, ze muszę trochę odpocząć…
Z tym mam chyba największy kłopot. Bo straciłam ostatnio naturalną umiejętność wypoczywania… To spory problem. Trudność to wielka dla mnie, żeby się choć trochę ‘zresetować’… W głowie plątanina myśli, stres i poczucie obowiązku... Czasem irracjonalne. Nie potrafię się wyciszyć. Ani wyspać. Zaczynam odczuwać tego skutki. Niedobre…
Muszę sobie jakoś z tym poradzić…

Wczoraj kino. ‘The Tree of Life’ (Drzewo życia) Terrence'a Mallicka.
I nie wiem, co mam napisać o tym filmie…
Bo sporo osób wyszło z kina po kwadransie… Naprawdę!
Mnie ten film w pewien sposób ‘oczyścił’- oglądałam w jakimś dziwnym uniesieniu i zachwycie…
W odrętwieniu.
Oszołomiła mnie narracja…
Film wielce - nie wiem, jak to określić - polifoniczny. A może raczej - poemat... Albo requiem.
Zupełnie niepretensjonalny. Choć wielce wysmakowany.
Dawno w kinie nie widziałam czegoś tak INNEGO…
I doświadczyłam podczas seansu bardzo wielu emocji.
I zmarzłam okrutnie ;-)
I nie mogłam pohamować łez… Jakoś tak… Choć nie jest to film ‘łzawy’. A może jest? Nie wiem…
Ale warto…
Jednak ostrzegam: prolog do filmu wyjątkowo długi… Ale scena ‘aktu łaski’ z tego prologu jest właśnie tą, która na długo zostanie mi w pamięci… Na zawsze?
Film jako medytacja...
Nie każdego zachwyci, to pewne...

***


Ostatnie dni jakoś zlały się w cykl poranków i wieczorów…
Więcej miałam czasu dla siebie.
Którego wcale nie wykorzystałam należycie.
Trudno.
To też potrzebne… Garść refleksji i bezczynność pod stuletnimi sosnami…
Jakaś książka.
Więcej pracy.
I więcej ciszy.
Trochę tylko słów…
Trochę liter…
Trochę dźwięków…
Ptasi szczebiot o brzasku.
Bezsenność.
Deszcz.
Poczucie bezpieczeństwa.
I zagrożenia.
Naraz.
To wszystko.

Zaraz jadę odebrać M. od drugiej Babci… Pojechał tam na całe popołudnie :-)
A ja nad Świder. Na chwilkę… Na dziką plażę. Którą kiedyś tam pokazał mi Tatuś M.
I w drodze powrotnej kupiłam nową płytę Agi Zaryan.
Już wiem, że cudną :-)

Spokojnego wieczoru!

Przed nami duuuży tydzień.
Życzcie mi powodzenia ;-)

PS W 'Drzewie życia' usłyszycie niesłychanie piękny, niesłychanie potężny temat 'Lacrimosa'. Moje czujne ucho dobrze wskazało na Zbigniewa Preisnera :-) Jakoś nieszczególnie cenię jego muzykę (poza tematem do 'Trzech kolorów' KK - z sentymentu chyba), ale tutaj wydała mi się bardzo poruszająca. Doskonała wręcz!

To jest ten temat.

Piękne!

***

Update:
I jeszcze jedno PS - bo wciąż rozmyślam o filmie... Niejednokrotnie o śmierci ktoś powie, że to Bóg zabiera...
Czy ja wiem?
Czasem myślę, że jest zupełnie odwrotnie -  że śmierć bliskiej osoby (szczególnie chyba dziecka) potrafi nam zabrać Boga...  O ile w Boga wierzyliśmy...
Chyba też o tym był ten film.

I jeszcze, że scena finałowa obezwładniła mnie kompletnie. Chyba nigdy czegoś podobnego nie widziałam...

DKF sobie tu urządziłam :-) I salon rozważań metafizycznych...
Już ani słowa!  Obiecuję!
Ale chciałam się tą myślą podzielić z Wami. Musiałam...

piątek, 17 czerwca 2011

... i jeszcze piosenka.

Dopadło mnie...
Parę dni temu poczułam się STARO. Po raz pierwszy...
I przyznam, że nie mogę się otrząsnąć...
I nieszczególnie mnie to śmieszy!





Dlatego dziś piosenka. Tylko.

Wyjątkowa.
Jedna z TYCH piosenek.
Bardzo szczególnych.
Bardzo szczególne są dla mnie te słowa.
A najbardziej chyba jeden fragment...

Joni Mitchell - na największe smuty moje.
Towarzyszy mi chyba od zawsze. Tylko te jej wszystkie teksty zaczynam czytać inaczej...

Piosenka i zdjęcie. Wtedy chyba jeszcze nie czułam się tak staro ;-)

Mówię serio: dopadło mnie...



Dużo dobrego!

RURY


No więc takie dzieła powstają podczas... lekcji religii ;-)
Tytuł dzieła: FABRYKA
Autor: Miki (lat 8)

Mowa tu o rurach - tak twierdzi Młody Artysta.
A ja myślę, że to może być moja droga do nieba. Mocno kręta ;-) I chyba ślepa.

WIELKIE BRAWA!!!
I czekamy na kolejne prace!

Udanego weekendu :-)

czwartek, 16 czerwca 2011

Uwaga! Talent!!! :-)


To jeszcze tak trochę urodzinowo :-)

Za zgodą autora ;-) pozwoliłam sobie umieścić dzisiaj rysunek-laurkę urodzinową dla M.
Dzieło ośmiolatka!!!
Starszego braciszka M. – Mikołaja.
Copyright by Miki* :-)

Przyznam, że oniemiałam. Ta kreska… Odważna!
Taki rysunek. Portret!
I podobieństwo!!!
WOW!
Ojciec młodego Artysty jest co prawda diablo zdolnym architektem :-) więc skoro ‘niedaleko pada jabłko…’, to może nie powinnam się dziwić. No, ale mimo wszystko…
Ośmiolatek!!!
Miałam zamiar tu zamieścić jeszcze jedno Jego dzieło, ale myślę, że zasługuje na zupełnie oddzielny wpis. A poza tym najpierw muszę rozgryźć, jak w bloggerze umieścić PDF-a ;-)
Może uda mi się dzisiaj jeszcze?

Tutaj M. na rowerze :-)

I jeszcze bukiet niezapominajek przysłany z urodzinową kartką od Babci :-)
Ulubione ostatnio lektury M. - Słoniątko i Kamyki Astona. I Miasteczko Mamoko. No i wielkoformatowy Pan Maluśkiewicz. Oraz Paddington :-) I matrioszka - również ulubiona :-) Doris Lessing to akurat lektura Babci.;-)


No a na sam koniec - puchnę z dumy, bo M. potrafi te puzzle ułożyć samodzielnie!!! Te z łódeczką.
I literki - ostatnio ulubione - układa je kolejno i słyszę: A, B, D, C, M, I, F - oczywiście nie takie literki układa i nie w takiej kolejności ;-) Ale co tam!
A takie układanki/mozaiki - grzybki pamiętacie z dzieciństwa? Bardzo je lubiłam. M. tak sobie :-( Najchętniej rozrzuca te 'grzybki' po całym mieszkaniu, hehe! A potem je wybieram z odkurzacza... Ech!


No i tyle dzisiaj…

Dla porządku (i na specjalne życzenie Bu) odnotuję tu jeszcze wtorkowy wieczór z Dziewczynami ;-)
Ale myślę, że ten wieczór zasługuje na oddzielny wpis…
I w ogóle Dziewczyny – Bu i A. – na wiele więcej słów zasługują!
Bo z nimi tak fajnie, że jejku :-)

Ale to wszystko za chwilę.
Teraz tylko parę drobiazgów… Zupełnie nie a’propos.

Tak wyszło…
Humor wczoraj miałam podły. Wyjątkowo...
Jak rzadko :-(

Dziś kawa z Delie.
I kawa z J.
A za chwilę mała wycieczka z Babcią i M.
I może humor wróci :-)

M. i Babcią. Cudna sprawa… Fajnie mieć Mamę tak bardzo ‘pod ręką’ :-)
Naprawdę fajnie.

Dobrego dnia!

PS Dopadła mnie bezsenność wczoraj... Tzn. dzisiaj. Po północy. Mnie i M. Może to przez to zaćmienie księżyca? W każdym razie nie mogłam spać, M. również obudził się przed drugą... Fajnie mieć hamak ;-) Bujaliśmy się razem niemal do świtu...

*) Kiedy zadaliśmy Mu pytanie, czy zgadza się na umieszczenie swoich rysunków tutaj, zapytał czy to znaczy, że cały świat je będzie oglądał :-) Ech, muszę Mu przesłać potem statystyki... Frekwencja na wernisażu, mam nadzieję, dopisze!

środa, 15 czerwca 2011

Taka 'magdalenka'... Prawie na początek lata ;-)

 
Niczym proustowska magdalenka… Kawałek placka z owocami. Początek lata.
I rusza maszyneria.
Wspomnień…
Ten wpis powinien nosić tytuł ‘Nostalgia’… Bo wiele z tego minęło. Bezpowrotnie…
Stety czy niestety – dorastamy.
Dojrzewamy…
Zmieniamy się.

Bo ten placek z owocami… Taki wakacyjny.
Zastygłam z kawałkiem w dłoni.
I wspominam.
Dokładnie taki (a może smaczniejszy?) szykowała wtedy, podczas wakacyjnych wyjazdów, nasza Ciocia. Ogniowłosa :-)
Niemal w każde popołudnie…
Lato idealne.
Lato takie, wiecie, jak z powieści… Tych, które się łykało kiedyś tam… Czasem myślę, że chyba w XIX wieku jeszcze ;-)
Bo to tak dawno było.

Duży dom mojego wujostwa.
Przy Paderewskiego.
W pewnym uroczym miasteczku. Jednym z moich ulubionych.
Na południu Polski. Blisko gór i nad rzekami...
Duży, słoneczny salon… Na środku czarny Bechstein – fortepian, na którym grywałam. I akompaniowałam również.
Wtedy jakoś częściej niż dziś.
Wujostwo najczęściej nieobecne – choć duchem i owszem ;-) Ciocia – śpiewaczka operowa i wuj – profesor fizyki. Ekscentryczny. Acz uroczy! Niezwyczajna para…
My, mocno niepełnoletnie, pod opieką dwóch ulubionych cioć :-)
My, czyli ja i K.
Dwie kuzyneczki.
Podlotki wtedy ;-) - po trzydziestce dziś!
No i trochę jeszcze innych osób. Kilkoro dzieci. Paru dorosłych. Rodzina, przyjaciele, znajomi…
Jak to w wakacje…
Truskawki w Milanówku* – takie obrazki ;-)
Ekscentryczne ciotki i uroczy wujowie… Kuzyni. Kuzynki. Bliscy i dalsi krewni. Fajne, dobre duchy…
I jeszcze pewni trzej bracia. Synowie przyjaciół Rodziny. Trzej bracia i my dwie. Pod ich (wielce troskliwą) opieką ;-)
Przez te kolejne wakacje…
Zawsze na początku lata.
Starszy, młodszy i najmłodszy. Ten średni w moim wieku :-)
Został architektem. Najstarszy też.

Jakiś taki wyjątkowy to był czas. Tak teraz o nim myślę…
Z wielką nostalgią. I z sentymentem…

Takie lato w Polsce. Z wyprawami nad rzekę, wycieczkami w góry… Z lodami niedaleko miejskiego ryneczku i z długimi szlakami rowerowymi… Z popołudniami – rozkosznymi… Leniwymi, takimi w ogrodzie – z czereśniami, agrestem i kompotem z rabarbaru… I z tym plackiem z owocami i budyniem. Ze słomkowymi kapeluszami na głowach i chichotami podczas krojenia warzyw na sałatkę… I wieczorami przy fortepianie :-)
Albo z ogniskami i gitarą. Już po zmierzchu ;-) Ze świerszczami o zmroku. I pszczołami w południe. Z obrazkami jak z Leśmiana… Z naszymi niekończącymi się spacerami – moimi i tego średniego z braci… Głównie ;-)
Z malinami… Takimi leśnymi, których smaku nie zapomnę nigdy.
Z bezpańskimi kotami gdzieś po drodze…
I kozami :-)
I z ‘Buszującym w zbożu’ między innymi… Ze szczególną dedykacją.
Z prozą E.M.Forstera i z siostrami Bronte. Do poduszki i na białej ławce w ogrodzie. I z Makuszyńskim.
I jeszcze z jedną książką. . Jedną z moich najważniejszych :-) Czytaną na dwa głosy i czworo oczu.
I z ciepłą herbatą z termosów i lodowatą wodą ze strumienia. Podczas naszych wycieczek.
Z noclegami pod spichlerzem. I dłuuugimi rozmowami przy księżycu…
Takimi aż po blady świt.
Z bezchmurnym niebem i z ulewami…
I z burzą - taką najprawdziwszą, letnią nawałnicą. Którą udało się nam przeczekać w jednej z najbardziej urokliwych kawiarenek - przy Długosza - w której serwowano tort z wietrzyka** ;-) Miedzy innymi...
I z porankami w górach… Ze wschodami słońca i z zachodami - takimi z widokiem na Tatry!
Wysokimi trawami, śpiewem ptaków w lesie i z jagodami czarnymi… Barwiącymi języki i dłonie na fioletowo.
Z tym wszystkim…
I jeszcze z wszystkim innym.
Próbuję pozbierać teraz to wszystko – w słowa, w zdania… Ponumerować i uszeregować w mojej wyobraźni i pamięci.
Nie potrafię.
Mam wrażenie, że wiele najpiękniejszego miało miejsce właśnie wtedy… Najważniejszego.
Najpiękniejsze wakacje chyba….
Trzy czy cztery lata z rzędu. Późna podstawówka i liceum.
Może pięć takich wyjazdów było? Może więcej?
Daleko wszystkim tym późniejszym (i wcześniejszym) do tamtych…
Daleko nawet tym najbardziej wymarzonym wojażom. Zamorskim i bardziej egzotycznym ;-)
Tamte były wyjątkowe…
I nieuchwytne jest o nich - teraz to widzę - wspomnienie…
Nienazywalne.
I nie znajdę tego pośród fotografii.
A  każde jedno wspomnienie uruchamia lawinę kolejnych…

Minęło…
Bezpowrotnie.
I odnoszę wrażenie, że każdy z nas dostrzegał wtedy wyjątkowość tamtych chwil… Ale może to złudzenie?
A czasem mi się zdaje, że gdzieś tam, w któreś lato, zgubiłam moją wściekle wtedy romantyczną naturę ;-)
Bo chyba już nigdy później aż tak romantyczna jak wtedy nie byłam, haha!
Może to i dobrze?
Ale lubię powspominać taką siebie.
Nastoletnią.
Z wiankiem z koniczyn i mleczy na głowie…Taką dziewczynę z ‘Malinowego chruśniaka’ trochę…
Moje lato Lucy ;-) [mrugam do tych, którzy znają ten film Bertolucciego i wiedzą, o co chodzi]
Garść wspomnień i pudło listów (i rysunków) od i do średniego brata ;-) mi z tamtych wakacji zostało.
I parę zdjęć.
I jeszcze smak placka z owocami.
I bambusowe sitko do parzenia herbaty ;-)
Parę książek, które wtedy czytałam.
No i słabość do zielonego tuszu do rzęs. Który uparcie od lat kupuję. Chyba tylko z sentymentu, bo nie używam – ale pamiętam, że w któreś lato, wtedy, na zielono rzęsy pomalowałam ;-)
Dziś tylko czarny. No, czasem oberżyna ;-)

A to życie moje tutaj, teraz – które kocham przecież najbardziej – czy jest kontynuacją tamtego?
Czy jakimś innym, zupełnie osobnym, rozdziałem?
Często zadajecie sobie podobne pytanie?
Ile Was z tamtych dni w Was teraz?
Mnie to nurtuję bardzo ;-)
Ech, taką mam widać naturę archeologa, haha! Rozgrzebuję to, co przysypane nieubłaganie płynącym czasem...
I ta myśl – o czym nieraz już tu pisałam – czy M. dostrzeże we mnie kiedyś taką dziewczynę z tamtych wakacji? Czy zawsze będę w Jego oczach taką już MAMĄ. Taką, która ‘zaczęła się’ w okolicach trzydziestki ;-)

Wybieram się dziś z Dziewczynami na wino.
Coś czuję, że powspominamy ;-)

Długi ten wpis. Wyjątkowo. Dotrwał ktoś do końca? Do ostatniej literki? ;-)

*) Mam na myśli tę piosenkę do genialnych słów Wojciecha Młynarskiego!!!

**) I mrugam tutaj do miłośników Tuwima ;-) Kawiarnia nosiła nazwę 'Spóźniony Słowik'. Nie mam pojęcia, czy jeszcze istnieje w ogóle...

środa, 8 czerwca 2011

Skąd się biorą takie dzieci?

Piaskownica. Plac zabaw. Ogród. Typowe dziecięce przepychanki. Spór o węża gumowego – o szlauch :-) M. złapał za jego początek, z drugiej strony węża chwycił starszy, większy chłopiec. I ciągną – każdy w swoją.
Chłopiec się złości. M. się śmieje.
Chłopiec uparty. M. nie mniej.
Chłopiec w płacz, w krzyk, wolną ręką zaczyna popychać M. – M. węża puszcza, przewraca się na ziemię.
Chłopiec wygrywa.
Co robi M.?
Podnosi się z trawy i… w śmiech!
Bo to przecież była zabawa! Całkiem fajna :-)

Skąd się biorą takie dzieci? Takie jak mój M. :-)



Plac zabaw. Piaskownica.
Siedzę na dalekiej ławce – M. w zasięgu wzroku, ale dzieli nas kilka dobrych metrów.
Zerkam to w książkę, to w Jego kierunku.
Słyszę Jego głos. Jego śmiech.
Co jakiś czas, mimo że zaabsorbowany zabawą, zerka w moją stronę. Szuka kontaktu. Macha do mnie rączką.
I co jakiś czas do mnie podbiega. Cmok. Po jednego małego całusa. I biegnie dalej…
Gdy Go coś rozśmieszy – patrzy w moja stronę, czy mnie też to rozbawiło! Kiedy wchodzi na zjeżdżalnię – zerka, czy będę czuwać…
Uśmiech. I łapka!
I to jak żegna się z dziećmi, kiedy opuszczamy plac zabaw! Tak po prostu i sam z siebie… Pa pa!
Skąd się biorą takie dzieci?

Wymiana zdań. Między mną a Tatusiem M.
W obecności Dziecka.
Trochę głośna. I trochę nieuprzejma. Cóż, zdarza się nawet najlepszym ;-)

M. podbiega i najpierw przytula się do nóg Tatusia, potem tuli się do mnie…
I cmok.
I to spojrzenie…
Jesteśmy ugotowani. I potwornie zawstydzeni… Pot-wor-nie!
No i po ‘wymianie zdań’ ;-)
Skąd się biorą takie dzieci?

***

Znikamy na trochę.
Przyjeżdża do nas jutro Babcia M.
Stęskniona potężnie ;-)
My nie mniej!
Chyba zaszyjemy się w lesie... Mam sporo pracy literkowej i myślę, że w cieniu stuletnich sosen pójdzie mi lepiej ;-) A na pewno przyjemniej!
Na wszelki wypadek zapakuję też trochę czytadeł - no, gdyby literek mi było za mało ;-)
I rakietki do badmintona!
I nowe, wielce inspirujące, księgi kulinarne :-)
I nowe sandały! I dużo lnianych ubrań...
I karton starych fotografii, które w końcu z Mamą zamierzamy uporządkować... I uzupełnić przy okazji nasze rozłożyste drzewo genealogiczne :-)
Trochę więc nas nie będzie...

Do zobaczenia!


poniedziałek, 6 czerwca 2011

Zanurzenie :-)



Chrzest Tosi odbył się przez pełne zanurzenie ;-) i to całej rodziny, hehe, bo upał dawał się nam tak we znaki, że nie czekając na deser, wszyscy zrzucili wytworne stroje i zanurkowali w basenie :-)
Och, fajnie było!
A tort bezowy z pistacjami śnić będzie mi się po nocach…
Drugi - migdałowy – urodzinowy Zosi – również!

Dwa duety dziewczęce i M.
Niestety nie do pary :-(
Rodzynek taki...
Za to dziewczynki dogadywały się znakomicie – Zosia z Majką (lat 8 i 7) oraz Tosia z Polą (9 i 11 miesięcy).
A M. - strapiony trochę, bo starsze dziewczynki zajęte były sobą i bawić się z M. za bardzo nie chciały, a młodsze - wiadomo... Ale kilku wujków i parę cioć się poświęciło i dotrzymywało nam towarzystwa przy tych wszystkich harcach!
I w ogóle miło było też spotkać tych, których nieczęsto widzę… I znów ta refleksja – jak te wszystkie dzieci szybko rosną… I jak bardzo my już dziećmi nie jesteśmy :-(
Chociaż czy ja wiem – może takie garden party nie jest wcale dobrą okazją na podobne przemyślenia?

Bo przefajnie było!

Mimo że mój niefrasobliwy kuzyn T., wykonując popisowy skok do wody, zachlapał mnie i M. od stóp do głów… Niagara po prostu! M. aż się zatoczył! I było to jeszcze na długo przed deserem ;-) Wytworną sukienkę mogłam już tylko wyżymać, hehe!

W każdym razie – fajny weekend! Sobota ultracicha i zupełnie nieśpieszna, niedziela – jak widać :-)

 
Obrazki z części nieoficjalnej przyjęcia :-) Tylko!
Nawet M. zamienił błękitna koszulę na ogrodowe polo :-) Tylko ja się przechadzałam w czerni, hehe! Swoją drogą, uwierzycie, że najwięcej letnich sukienek* mam w tym właśnie kolorze? Zupełna Sycylia ;-)



 A M. ponad nurkowanie przedkłada sztukę ogrodniczą! I już nawet mam pomysł na prezent dla niego!!!

 Nic ponad ten błękit na lato!!! Zachwycająca toń... Nawet turkusowa raczej :-)

Coś dla ducha, coś dla ciała ;-)

No i moja mała chrześnica na koniec :-) Główna w końcu bohaterka wczorajszego dnia. To ta ślicznotka na dole po lewej!


*) Swoją drogą, czy nie uważacie, że czarna sukienka na lato i potężny naszyjnik z bursztynów to zestaw wielce szykowny? :-) Cóż poradzić na to, że nie lubię romantycznych łączek... Przynajmniej nie na sobie. A w bieli z dwulatkiem - hmm, to chyba (nomen omen) jasne, że nie da rady ;-)

niedziela, 5 czerwca 2011

Dobranoc!

No to jeszcze my.
Razy dwa :-)

Kwadrans po północy.
Mówię dobranoc i wcale jeszcze nie idę spać!


Ach, cała niedziela przed nami… Na wysokich obrotach. I na obcasach wysokich… Które mam nadzieję zrzucić wczesnym popołudniem…
A marzę tylko o jednym – żeby się porządnie wyspać…
I nie dane mi to jakoś ostatnio.
Bo kiedy taka okazja w końcu (z rzadka) się nadarza – zrywam się na nogi bladym świtem, hehe! Tak sama z siebie…
Ech, beznadziejna jestem ;-)

sobota, 4 czerwca 2011


Upalnie...
Ale na balkonie przyjemny cień. Całkiem fajnie!
Dwa wiklinowe fotele i stolik :-)
I trochę zieleni. Wytrwały rozmaryn, zmęczona bazylia, lawenda... I wieża niezagospodarowanych donic ;-)
Teraz żałuję, że nie zamontowaliśmy drugiego tam haka na nasz hamak...
Przed południem parzę wielki dzban naparu z mięty. Kostki lodu, miód i cytryna... I wtedy jest już idealnie!

Razem z M. wynosimy na balkon rano wszystkie zabawki kąpielowe, konewkę, dużą chochlę, dwie duże miski, wielozadaniowe bilibo i liczne kubki i miseczki - no i się zaczyna ;-) Rozchlapywanie, przelewanie, pluskanie... Coś w sobie mają te ciała ciekłe! M. może tak godzinami...
Zamówiliśmy więc basen ;-)
Mniejszy.
Bo większy służyć będzie w Radziejowicach...


Parę migawek z upalnego tygodnia zatem... Z tzw. 'godzin szczytu' - kiedy słońce już nieznośne i tylko woda niesie ratunek...





Jedna z ulubionych kaczek kąpielowych.M. ;-) Pióropusz mocno chyba ciąży, bo kaczka nie trzyma pionu, hehe!

***
To udanego weekendu wszystkim!
U nas ma się dużo dziać... Głównie jutro! Najpierw trochę uroczyście, a potem pięcioro dzieci, koty i psy - no i garden party!
Bo dzisiaj - cisza i biocenoza leśna :-)
I stuletnie sosny wokół...
A na obiad chłodnik staropolski i młode ziemniaczki z koperkiem...
I komputer na kolanach, niestety...

I żadnych zdjęć! Takie postanowienie ;-)






czwartek, 2 czerwca 2011

7x2, czyli urodziny mamy Krzysia :-)


Siedem matek, siedmiu synów :-)
I siedem wózków!
Przedpołudnie i urywek popołudnia na Starej Ochocie. I na Polu Mokotowskim. Bezalkoholowe mojito i po dużej kawie - Ince dla co poniektórych!
I torcik. Mini ;-)

Tak wyglądały urodziny Małgosi. Mamy Krzysia. Raz jeszcze – wszystkiego najlepszego!!!


Dla porządku i ku pamięci wymienię kolejno:
Paulina i Krzysio, Marysia i Antoś, Emilka i Wiktor, Tosia i Jacek, Karolina i Maciek, Małgosia i Krzyś, no i my :-)
Ufff... Chyba nie pokręciłam...
Zdjęć kilka zaledwie...
I nie wszyscy na zdjęciach obecni :-( 

Lat mamom liczyć nie będę ;-)
Synom – owszem. Najmłodsi nie mieli jeszcze pół roku, najstarszy - dwa lata i 7 miesięcy.

Fajnie było :-)

środa, 1 czerwca 2011

Niczym płatki śniegu… Kwiaty akacji. Wszędzie…
Z ponad stuletnich, wysokich po niebo drzew.

Popołudnie. Bardzo, bardzo leniwe…
W jednym z naszych najulubieńszych miejsc. Nieopodal.
Ja – w wiklinowym, przepastnym fotelu. Boso. Z dużą latte. I z książką*…
M. – w zasięgu wzroku. Wśród rówieśników. Dużo piachu, zjeżdżalnia, huśtawka i hamak…   
Wąż gumowy i sterta drewna. Trochę gałęzi. Drewniana chatka. Jaskółcze ziele wokół… Wiaderka, konewki, jakieś zabawki...
Jak w ogródku. Trochę własnym ;-)
Swojsko…

Bardzo lubimy spędzać tam czas…
Dzieci podobnie jak my…
Albo kogoś polubią, albo i nie!
Albo im zagra, albo nie.

Tu M. z Marcinkiem.
Zagrało :-)
Nawet bardzo!
Marcinek starszy o siedem miesięcy. I mówi tak wyraźnie. I dużo… Och, jak bardzo Mamie Marcinka pozazdrościłam ;-)
Polubili się natychmiast.
- Fajną masz czapkę. Bardzo fajną, wiesz? – to w pierwszych słowach usłyszeliśmy ;-)
No więc kumple.
Sama radość na nich patrzeć :-).
Góra piachu.
Figle.
Skoki. Podskoki.
Wygłupy.
I współpraca przy piaskowych babkach :-)
Dołów kopanie.
I turlanie się z górki… W głos roześmiani!!!
I to jak M. zerka co jakąś chwilkę w moją stronę... Uśmiechnięty! 
I podbiega co jakiś czas... Tak po prostu! Z całusem, z zerwaną stokrotkę... Położyć głowę na moich kolanach... I biegnie z powrotem. Do dzieci. Do zabawy.
Umorusany tym szczęściem i beztroską jak nie wiem co ;-)


Taki Plac Zabaw…

*) 42 strony udało się mi przeczytać!!!Rzecz niebywała, bo M. wcale nie drzemał w tym czasie. Bawił się obok!!!