Wybraliśmy się z M. na Tycjana… Zasnął zanim dotarliśmy
przed Jego oblicze ;-)
A ja patrzę, patrzę, patrzę na Tycjana i nic…
I jeśli o mnie chodzi, to wolę czytać eseje Poprzęckiej o
Tycjanie ;-)
Wtedy ‘widzę’ więcej.
Czyli jednak słowa…
Co za paradoks ;-)
I gdybym miała dokonać wyboru – literatura czy obrazy –
wybieram to pierwsze…
No, o ile dobra to literatura oczywiście ;-)
W pewnej takiej księgarni przy Emilii Plater godzinami
nurkuję wśród wydawnictw albumowych – fotografia, malarstwo, design…
Czasem się skuszę ;-)
No i pełnią swą ambitną rolę - coffee table books ;-) I tyle.
Bo zionie z nich pustką… Przekartkuję i już.
Powzdycham.
Zachwycę się.
Że piękne - zauważę…
I nic więcej.
Dlatego wolę literki.
Ale mam z nimi pewien problem…
Bo zawsze ich u mnie za dużo… Bo sama siebie nie potrafię
redagować. Bo cudze teksty tnę i kroję – bez skrupułów i bez żalu ;-) Usuwam
zbędne litery, odsysam z nadmiaru metafor ;-)
A te własną ręką kreślone? Oj, szkoda mi każdej ;-))) Rozrzutna
jestem…
(Trochę to wszystko z przymrużeniem oka piszę oczywiście.)
I naturalnie obrazy wciąż budzą mój zachwyt…
Ale zaczynam odrobinę wątpić w sztuki wizualne.
W ich powtarzalność i dystans, jaki tworzą… Bo łatwiej
wgryźć mi się ostatnio w litery niż w obraz…
Bo żaden Tycjan nigdy nie wywarł na mnie takiego wrażenie
jak niejedna książka.
Choć może niewiele z fotografii czy malarstwa rozumiem. Pewnie
dlatego…
Zresztą ostatnio zaczęłam czytać więcej właśnie o sztuce i
przeraża mnie własna ignorancja i niewiedza w tym zakresie (mimo że do tej pory
uważałam się niemal za ‘znawczynię’ sztuk pięknych, hihi).
A może dlatego, że żaden obraz, żadne zdjęcie nigdy niczego
w moim życiu nie zmieniło… Nie dało się zapamiętać w taki sposób jak książka,
jak słowo…
Nigdy, obejrzawszy najpiękniejsze nawet dzieło sztuki, nie
wracałam do Domu ‘porażona’, nie zasypiałam, nie mogąc o nim zapomnieć…
A z książkami tak właśnie miewam.
I dlatego, że wątpię w to, co w sztuce neutralne. I
dekoracyjne wyłącznie.
Bo w sztuce i pięknie szukam tego, co relatywne właśnie.
Szukam przekazu. Bo wszystko inne to jedna wielka hucpa i naciągactwo. I dekoracja. Moim
zdaniem przynajmniej…
A może po prostu zazdroszczę E., która opowiadała mi
ostatnio o pewnym obrazie, który całkowicie odmienił Jej życie ;-)
Naprawdę odmienił!
Chyba się raz jeszcze wybiorę na tego Tycjana…I lepiej się My
przyjrzę!
Może jednak mną wstrząśnie?
A poniżej obiecany stosik :-)
Inspirujcie się!
Jarosław Iwaszkiewicz 'Ksiażka o Sycylii' (po raz kolejny, fragm.) Jhumpa Lahiri 'Nieoswojona ziemia' Rachel Cusk ' Ostatnia wieczerza. Lato we Włoszech' Paweł Hueelle 'Opowieści chłodnego morza' (po raz kolejny!) Leopold Tyrmand 'Filip' (jw.) Adam Zagajewski 'Lekka przesada' Agnieszka Drotkiewicz 'Jeszcze dzisiaj nie usiadłam' Dorota Sumińska 'Autobiografia nba czterech łapach, czyli...' Julian Barnes 'Nie ma się czego bać' (znakomite!) Elif Safak 'Czarne mleko' Joyce Carol Oates 'Opowieść wdowy' Orhan Pamuk 'Czarna księga' Marlena De Blasi 'Smaki Północnej Italii' (oraz Południowej)
...a wspomnę jeszcze o 'Parach' J.Updike'a oraz M. Schneidera 'Marylin. Ostatnie seanse', które to przywlokłam niedawno od Delie. 'Pary' połykam właśnie... I jeszcze o O.Tokarczuk 'Prowadź swój pług...' oraz F.Beigbedera 'Francuskiej powieści' napomknę - te akurat trafiły na mój stosik z biblioteki :-) I jeszcze dodam dwa tytuły o Astrid: pięknie zilustrowane przez Evę Eriksson 'Przygody Astrid' i podpisaną przez Vladimira Oravsky’ego, Kurta Petera Larsena oraz anonimowego autora 'Od Astrid do Lindgren'. Uff...
Jeszcze o tych dylematach ;-)
Bo z drugiej
strony…
Skoro to obraz inspiruje słowo – rachunek się zgadza!
Bardzo Wam
polecam ‘Dzienniki’ Delacroix. Cztery akapity przed snem i wszystko ląduje na
właściwym miejscu…
Chyba zawsze chciałam być Dziewczyną z Teczką/Tubą/Futerałem – wędruje taka ulicą i
od razu widać, że uduchowiona ;-) A jak tu wędrować z fortepianem pod pachą?
;-))) No, zawsze można sypnąć plikiem nut na przejściu dla pieszych, hehehe!
Dziś biegiem przez Śródmieście i Powiśle… W towarzystwie M. i
naszego miłego Gościa :-)
Wspięliśmy się na dach BUW-u między innymi… Ostatnio
zaglądamy tam regularnie – a dziś dodatkową atrakcję stanowiły nisko przelatujące
helikoptery (wszystko w związku ze Szczytem Partnerstwa Wschodniego). M. był zachwycony!!!
Fajny,
fajny dzień :-)
***
M. śpiewa! Coraz częściej, coraz więcej :-) Dośpiewuje
końcówki zwrotek i refrenów… I ja pękam z dumy wtedy. I się wzruszam ;-) Choć
po sylabie tylko dośpiewuje, hihi!
A jak tańczy!!!
***
Dobranoc.
środa, 28 września 2011
Jest kilka stałych w moim życiu...
Stałą są schody prowadzące z ogrodu na taras. Te, na których przesiaduję zawsze z książką - moje ulubione chyba miejsce na lekturę... Od Kownackiej serii 'Razem ze słonkiem'... Od 'Polyanny' i 'Dzieci z Bullerbyn' :-) Przez lektury szkolne, pozaszkolne (głównie!) i akademickie...
Aż po 'Czarne mleko' jeszcze wczoraj przed podróżą.
Nie zliczę tytułów...
W popołudniowym słońcu, pod szerokim skrzydłem rozłożystej daglezji i rudziejącego modrzewia (moich równolatków!)...
Te same schody. I kubek gorącej herbaty jesienią...
Stałą jest drzewo - stary orzech, posadzony w rogu ogrodu.
Kiedy byliśmy Dziećmi, wspinaliśmy się na samiutki czubek... Z K. i T. , moim kuzynostwem.
Wysoko.
Spędzaliśmy na tym orzechu długie godziny...
Przedwczoraj zbieraliśmy orzechy z M.
Mój złotowłosy Syn z wiklinowym koszykiem... Tu orzeszek, tam orzeszek... Przybrudzony listek, dwa kamyczki, pęknięta skorupka - cała kolekcja skarbów...
Zadarłam głowę wysoko - ach, kiedyś ten wierzchołek naszego orzecha wydawał się daleki niczym Himalaje...
Schylałam się po orzechy i patrzyłam na kolejną stałą w moim życiu... Na M.
Stałą są dla nas Najbliżsi...
Ja będę stałą dla M.
Tatuś.
Babcie, Prababcie, Ciocie i Wujkowie...
Gdy taka stała okazuje się zmienną - to wtedy chyba kończy się Dzieciństwo...
Ale, póki co, ten mój orzech wciąż dzielnie trwa i owocuje, a schody wciąż prowadzą do ogrodu...
I przez te kilka chwil znów można poczuć się Dzieckiem.
Zresztą chyba nigdy nie przestałam nim się czuć ;-)
***
Wczesna jesień w starych ogrodach...
Taka jak zawsze.
Zbieramy orzechy i jabłka...
I ostatnie maliny.
Winogrona.
I poziomki.
Są takie miejsca, w których pytania nie pozostają bez odpowiedzi...
A ja dzisiaj zastanawiam się, czy więcej jest słów w obrazie, czy obrazów w słowach...
W pięknym obrazie.
I w pięknych słowach.
Słowo może zabrzmieć i możemy je rozsupłać z literek...
Obrazów nie usłyszymy... A kiedy je opowiemy, zamieniają się w wyrazy...
Więc jednak słowa?
Ale słowa niosą obraz...
Jednak pytanie nadal mnie nurtuje...
Z cyklu: filozofia po zmierzchu ;-)
Dziś tak jakby jesień w końcu tu dotarła...
Po wczorajszej burzy sypnęło kasztanami... Rano nazbieraliśmy ich pełny koszyk!!!
Jesteśmy już z powrotem.
Jutro może coś jeszcze o książkach.
Tak jak obiecałam!
Myślałam o krótkiej przerwie, ale się rozmyśliłam jednak ;-)
Nie powiem, fajnie było... A M. to najbardziej podobały się taksówki!
***
Kij w mrowisko...
Bo jednak wrócę do tematu.
Bo pół nocy wtedy nie przespałam... A właściwie to oka nie zmrużyłam do rana.
W dodatku wcześniej, zamiast pakować walizkę, siedziałam do nocy odpisujac na komentarze ;-)
Co zaowocowało niepotrzebnymi zakupami wczoraj ;-) bo oczywiście czegoś tam do walizki zapomniałam wrzucić... Klasyka ;-)
Ale, ale...
Źle mnie chyba zrozumiałyście w większości :-(
A może w mniejszości?
Bo nie było to o wyborze, jakiego każda z nas dokonała... O tym, który słuszny, który nie...
Nie o tym!
Bo nie przyszło mi do glowy cudzych wyborów i decyzji oceniać czy komentować...
Więc struchlałam, czytając w komentarzach stopniowanie: no, która mama zła, lepsza, najlepsza...
Nie o tym miało być!!!
W zamierzeniu miało być o czymś zupełnie innym...
Jednak potoczyło sie w wiadomym kierunku.
Ale już chyba nawet nie zamierzam tego wyjśniać i prostować. Bo widzę, że donikąd w ten sposób nie dojdziemy...
W każdym razie przykro mi niezmiernie, że niektóre z Was poczuły się dotknięte albo nawet urażone - co wyczułam w tonie poniektórych komentarzy...
Przepraszam. Bo nie to było moim zamiarem.
W dodatku Tatuś M., odwożąc nas w czwartkowy ranek na dworzec - przejęty moim zaangażowaniem ;-) i poczuciem klęski (sic!) - zafundował mi wykład nt. społeczno-politycznego tła dyskursu, przyrostu PKB i o polityce społecznej państw na dorobku ;-)
Jakbym o tym nie wiedziała ;-)
Ale tu nie chodziło przecież o logiczne przesłanki i zdroworozsądkowe przyczyny takiego a nie innego dyskursu. Tu chodziło o emocje. Moje emocje. Wyłącznie.
Ale jednak zostałam do reszty pokonana...
Zatem muszę się pokajać ;-)
Ale wszystko to przez zmasowany atak pracujących zawodowo Mam maluchów... Z którym to atakiem mam ostatnio nader często do czynienia. Albo mam pecha, albo jednak coś jest na rzeczy...
I ponieważ media wyraźnie promują taki, a nie inny model macierzyństwa (w taki, a nie inny sposób oraz z takich, a nie innych powodów), poczułam się odrobinę zaszczuta...
I sądząc po liczbie maili, które nadeszły do mnie w wiadomej sprawie (wiele Mam nie zdecydowało się na komentarze głównie chyba z tego powodu, że cała ta dyskusja poszybowała w zgoła odmiennym kierunku, mianowicie w stronę istoty wyboru takiego lub takiego modelu rodzicielstwa), śmiem nadal sie upierać, że coś jest na rzeczy...
Ale - umówmy się - temat jest nie do pokonania...
Z wielu powodów.
Dlatego, zamiatając po tej całej, mało owocnej niestety 'awanturze' ;-) uśmiecham się do wszystkich fajnych Mam z taką samą sympatią i zrozumieniem :-)
I proponuję piosenkę...
I już wiem, o co chodzi z górami i dlaczego chyba jednak bardziej lubię morze...
Bo w górach jest cel i koniec. Szczyt i dno. Ciągła sinusoida. Ekstaza i udręka po prostu ;-)
A morze bezkresne... Mantra przypływów i odpływów. Bez końca i bez przyczyny.
I chyba znajduję się teraz w takim punkcie mojej drogi, że potrzeba mi bezkresu... Zamiast celu.
Potrzeba mi wielkiej wody... I już!
Kiedyś ktoś mi powiedział, że ta piosenka definiuje mnie jak żadna inna... I zrobiło mi sie całkiem miło wtedy!
Teraz, po latach, gdy jej słucham, to już nie jestem pewna, czy to akurat dobrze, że to ta piosenka akurat ;-)
Ale wciąż bardzo ją lubię. Śpiewać ją nawet lubię ;-)
PS I jeszcze jedno: za niecały rok wracam do pełnowymiarowej pracy zawodowej. Za niecały rok M. pójdzie do przedszkola. Wszystkim tym, którzy podtrzymywali mnie na duchu w chwilach zwątpienia, w momentach załamania i w takie dni jak tamta środa ;-) oraz wszystkim tym, którzy wytłumaczyli, dlaczego warto 'trzymać się swoich chmur', nie zerkając co i rusz na innych - z calego serca dziękuję. Dziękujemy.
PS#2 Przysięgałam sobie, że komputer otworzę dopiero po powrocie ;-) Nie wytrzymałam, hehe!
Odrobinę zaczynają już rudzieć drzewa wysoko na horyzoncie...
Kawa na tarasie z widokiem na wierchy. Wyborna. Tylko nad Bałykiem smakuje może odrobinę lepiej :-)
Ale góry to góry! Bo czasem dobrze jest ujrzeć cel i kres tej całej 'wędrówki'... Wtedy lepiej widać jej sens.
I znad tego kubka kawy Was pozdrawiam! I z Nowego Jorku ;-)
Przez pewien czas nas tu nie będzie. Ale wrócimy!
A jak wrócimy, to zaczniemy od książkowego wpisu. Od stosiku.
Z dedykacją dla Kemotki :-)
PS#3 Za lekturę 'Czarnego mleka' Elif Safak się właśnie zabrałam. Chyba bardzo dla mnie ta książka... Zachwycająca. Choć inna niż wcześniejsze książki ES...
Lubicie Elif Safak?
...zerknęłam do Ewy (inspirujesz mnie ostatnio!) i wrzucę poniżej to, co zamieściłam w komentarzu :-)
Musiałam...
I z góry przepraszam te Mamy, które urażę... Ale to trochę w 'obronie własnej', więc powinno mi zostać wybaczone ;-) Zresztą chętnie podyskutuję, więc komentujcie!
"Zastanawiasz się czy pracuję?? Oooo tak, JESTEM MAMĄ. To sprawia, że jestem zarówno budzikiem, kucharką, sprzątaczką, kelnerką, lekarzem, nianią, pielęgniarką, stróżem, fotografem, doradcą, szoferem, studentką, organizatorką przyjęć, osobistym asystentem, księgową, bankomatem, pocieszycielką, nigdy nie mam urlopu, wolnych dni ani płacone, kiedy jestem chora. Pracuję dzień i noc. Jestem na dyżurze całą dobę do końca mojego życia. Skopiuj, jeśli jesteś DUMNĄ MAMĄ :)"
...więc co do przytoczonego przez Ewę cytatu, który też mi gdzieś mignął w sieci - zawsze powtarzam, jak istotny tu jest dyskurs... Bo dostaję szału, kiedy słyszę o którejś z Mam, że 'siedzi' w Domu z Dzieckiem... Choć inna sprawa, że są takie, które siedzą...
Ale ja ich nie znam akurat!
I ja nie siedzę!
Zresztą podoba mi się również określenie 'kura biurowa' w kontekście wiadomym ;-) Bo niby dlaczego tylko domowa?
Zerknijcie też tutaj :-) Koniecznie!
Ech, temat rzeka... Nie wchodzę głębiej, bo nie sposób tego ogarnąć w kilku słowach. Kiedyś nawet przygotowałam sobie potężny post na ten temat, ale nie odważyłam się go wrzucić ;-) Bo wg mnie są wartości, których nie powinno się relatywizować. ale te dwa lata 'siedzenia' w Domu i liczne reakcje środowiska uświadomiły mi, że inni mogą uważać inaczej... Że jednak wszystko można relatywizować...
Może tak...
Napiszę tylko jedno, bo potwornie mnie to frustruje (jednak!) - mimo że jestem mamą równolegle 'siedzącą' w Domu z Dzieckiem i pracującą (częściowo) zawodowo w Domu i poza Domem... Ale nie mam
dylematów typu żłobek/niania i to mnie miejscowi w odrębnej kategorii. I jednak - jakby nie patrzeć -'siedzę' w tym Dom już drugi roku.
W każdym razie niejednokrotnie podczas towarzyskich spotkań zadawano mi (głośno!) pytanie, czy nie tęsknię za 'normalną' pracą... Czy mi czegoś nie brakuje... Odpowiadam więc, że tęsknie... I że mi brakuje, owszem!
Ale, że skoro za czymś tęsknić muszę, wolę za pracą niż za Dzieckiem.
I za diabła nie mogę pojąć, dlaczego podobnie sformułowanego pytania nikt nie zadaje siedzącej obok Dziewczynie, która (z wyboru, naprawdę z wyboru - bo to najczęściej* jest jednak wybór, nie oszukujmy się... Wybór między Domem a rynkiem, między kupię a nie kupię, kupię teraz a kupię później, między zechcą mnie z powrotem czy nie zechcą, między myślę o Dziecku w pracy a myślę o pracy w Domu itp. - ryzyko jest po każdej stronie) wróciła do pracy zawodowej wcześniej, zostawiając Dziecko (przykładowo) z nianią lub w żłobku...
Ale nikt tego pytania Jej nie zada...
Nie zapyta (głośno), czy aby nie tęskni za Dzieckiem, 'siedząc' w pracy!!!
Nikt nie zapyta, bo wiadomo, że tęskni? Bo żal? Bo?
Dlaczego?
A czy ja tęsknię za pracą zawodową? No pewnie nie... Pewnie lubię 'siedzieć' w Domu... Jakaś nieambitna jestem. Więc zapytajmy... Głośno! A siedząca obok Dziewczyna będzie się mi przyglądać z żywym zainteresowaniem... Niedowierzaniem? Politowaniem? Bo nie ze zrozumieniem, o nie! A czasem doda od siebie coś... Że mnie 'podziwia' na przykład... I ja słyszę ten cudzysłów... Słyszę go jeszcze długo, długo...
A ja miotam się tylko, żeby odpowiedzieć w taki sposób, żeby nie urazić tej Dziewczyny obok... Dacie wiarę?
I zachodzę w głowę, dlaczego ja się w ogóle komukolwiek tłumaczę?
Dlaczego to ja się tłumaczę?
Mamy, czy Wy też słyszycie ten cudzysłów? Czy to od 'siedzenia' w Domu takie mam problemy ze słuchem... Czy też się tłumaczycie?
I jeśli któraś z Was jest tą Dziewczyną obok, błagam, niech się nie pogniewa na mnie...
Bo nie to jest moim celem.
Miało być o nadchodzącej jesieni!
To już po powrocie. Bo jutro, bladym świtem zmykamy stąd ;-)
Żeby pojutrze obudzić się już bliżej gór.
I chmur :-)
Do zobaczenia zatem!
I pozdrawiam :-)
*) ale też mam pełną świadomość, że nie zawsze jest to wybór... Że to bywa konieczność. Ale też 'konieczność' dla każdego oznacza coś innego...
Plaża. Popołudnie. Gramy z Mikołajem w wyrazowego węża –
wszyscy chyba wiedzą, o co chodzi: ktoś podrzuca słówko, a każda kolejna osoba
wymyśla takie, które zaczyna się na ostatnią literkę poprzedniego… Liczy się czas.
Oczywiście króluje litera A ;-)
Jest coraz bardziej pod górkę.
No wiec rzucam: AMETYST.
Ośmiolatek pyta, co to takiego…
Wiec tłumaczymy – że to kamień, że w odcieniach fioletu, że
szlachetny…
Na co Mikołaj zdumiony: A ja myślałem, że tylko ‘człowieki’
mogą być szlachetne!
Cudne, prawda?
A więc, drogie ‘człowieki’, bądźmy szlachetne!
Niczym ametysty!
:-)
Pozdrawiam i życzę Wam udanego tygodnia!
Ja tam lubię poniedziałki!
I wtorki :-)
Takie jak ten dzisiejszy w szczególności…
Zaczął się od pary nowych butów :-)
Pięknych!
I ani trochę ortopedycznych ;-)))
Wahałam się jeszcze nad jedną parą…
Na wszelki wypadek poprosiłam o odłożenie ;-)
No i waham się nadal…
Mam czas do 16-tej!
Możecie obstawiać: kupi – nie kupi –kupi – nie kupi ;-)
***
M. uwielbia ciągi ;-)
Wagonik za wagonikiem, samochodzik za samochodzikiem…
Wielośladowe stonogi z pojazdów porozrzucane po całym Domu.
Do tego mozaiki z kasztanów
i wielopiętrowe konstrukcje z klocków… I sceny jak
z ‘Kevina samego w domu’ ;-)))
Z czworonogiem do kompletu ;-)
Bywa wesoło!
***
Wczoraj obejrzeliśmy ‘Blue Valentine’ z Michelle Williams i
Ryanem Goslingiem.
Znacie ten film?
Bardzo poruszający…
Przejmujący.
Bardzo polecam!
niedziela, 18 września 2011
Tylko piosenka…
I parę(dziesiąt) słów ;-)
Weekend bardzo udany :-) Mimo nieprzemijającego kataru…
Uciążliwego jak diabli.
Dwa dni (prawie) bez M.
Męski weekend mieli moi Chłopcy :-)
W Radziejowicach między innymi…
A ja w Domu.
Też fajnie :-)
Po dwóch miesiącach ciągłego pakowania i rozpakowywania
walizek naprawdę się stęskniłam za ciszą własnych czterech kątów…
Wieczór u Delie…
‘Doserowe’ wino i dużo opowieści…
A jeszcze więcej zdjęć :-)
I filmy, których w końcu nie obejrzałyśmy ;-)
Ale to było do przewidzenia, hehe!
A w drodze powrotnej okazały jacht, który ktoś zaparkował
grubo po północy na środku naszej ulicy ;-)))
I w którego istnienie nikt mi nie chciał dziś rano uwierzyć,
hehe! Ale tam stał! Pies mi świadkiem!!!
Dziś za to nieśpieszny spacer po jarzębinę…
I ta jedna płyta, której od rana słucham.
Shirley Horn: Here's to Life.
Nigdy mi chyba się nie znudzi. Przenigdy!
***
A poza tym długa rozmowa telefoniczna z O. i szkolne dylematy mojej najdroższej
(już) Licealistki…
Głowa do góry! Będzie dobrze! Będzie jeszcze fajnie! Będzie
dużo lepiej! Z każdym dniem…
Początki często takie są…
Prawda?
A potem jest już głównie świetnie!
Choć czasem ciężko w to uwierzyć, kiedy każdy dzień zaczyna
się matematyką o 7.30 :-(
Ech, jak dobrze, że ten etap już za mną ;-)
A z drugiej strony, jaka szkoda…
Już bym tę matematykę przebolała nawet, hihi!
***
A piosenka taka...
So here's
to life
and every joy it brings
here's to life
to dreamers and their dreams
may all your storms be weathered
and all that's good get better
here's to life, here's to love, here's to you…
Uwielbiam ją. Uwielbiam Shirley Horn*. Brzmi tak dostojnie... I kryje w głosie jakąś tajemnicę...
Uwielbiam ten tekst...
Spokojnego wieczoru!
U mnie zapowiada się wieczór z Johnem Updike’iem… Albo z
Ryanem Goslingem ;-)
Zobaczymy…
*) Koncert Shirley Horn to jeden z tych, które mnie ominęły... Czego nie mogę przeżałować. Ten majowy, na który miałam już kupiony bilet, został odwołany w związku ze złym stanem zdrowia artystki. Został przełożony na 17 października 2005 r. Nie odbył się...
Zostaję w Domu sama… No, nie do końca sama… Na posterunku
pies ;-) i katar do towarzystwa…
Ale bez Chłopaków!
W planach curry z dynią i soczewicą :-)
A potem już NIC…
Kompletnie nic…
Trochę wieje, więc spadają kasztany…
Mamy już ich pełne kosze :-)
M. tak się nimi cieszy! Chichra się, kiedy sfruwają z drzew…
Ostrożnie rozchyla kolczastą skorupkę, wyciąga owoc ze środka i pęka z dumy
wraz z każdym kolejnym znaleziskiem!!!
Polują na kasztany razem z Filipem… Naszym psem o
kasztanowej maści :-)
W Domu harce z włóczkowym koniem ze skarpety! Kuniem, znaczy
się ;-) Takim na kiju!
Patataj! Patataj!
Z kasztanów układamy ludziki na podłodze… Strzały,
gwiazdy i okręgi. I kunie ;-) I
próbujemy celować kasztanami – jednym w drugi. Lub celować do koszyczka. Trudne
jeszcze…
Czwartkowa noc w Śródmieściu…
Roześmiana, rozgawędzona… Rozpląsana.
Z winem i w sandałach… Na wysokich obcasach ;-)
Stąd pewnie dziś ta paskudna chrypka i coraz większy katar!
Ale co tam!
Bo świetnie było!
I czułam się taaaaka wolna ;-) Nieczęste to uczucie, hehe!
Ale szykuje się powtórka!
Jutro za to kameralny wieczór po sąsiedzku :-)
Obawiam się, że w towarzystwie sióstr Bennet ;-) albo innej
Jane Eyre!
Ale lepsze to niż filmy przyrodnicze, hehe!
Delie, żartuję ;-) Możemy powzdychać! Nawet bardzo chętnie :-)
Jak ognia unikam podobnych ‘polecanek’, ale jako że link to
nie sponsorowany ;-), a Szefowa Bandy zdolna jak diabli, więc gdyby ktoś
potrzebował pomocy w temacie aranżacji wnętrz na przykład – to właśnie tam! KONIECZNIE!!! Baaaardzo polecam!
Piosenka na weekend?
Taka:
Jakoś wczoraj mi tak fajnie współbrzmiała z całym wieczorem…
Uwielbiam Jane Birkin!
Uwielbiam!
Dla mnie – IKONA! Uwielbiam ten niepretensjonalny, dziewczęcy
typ urody… Tak naturalny…Uwielbiam tę jej nieśmiertelna grzywkę… I ten
słabiutki głos, którym potrafi tak czarować i mruczeć :-)
I ogromny żal… Że nie mam zbyt wielu zdjęć z moich górskich wypraw… Bo jakoś
dawniej aparat fotograficzny nie był dla mnie stałym elementem ekwipunku ;-)
Wszystkie
zdjęcia (B&W), które tu dziś zamieszczam (za
uprzejmą zgodą autorki) są dziełem Małgosi...
Pewnej Dziewczyny z
Pomorza :-) Z którą niedawno, przy kawie i malinowych muffinach
(homemade!), gawędziłyśmy przyjemnie o tym i o owym... Również o górach
:-) Bo ze wszystkich mi znajomych Dziewczyn chyba właśnie M. kocha
góry najmocniej… Dlatego też pozwalam sobie (za Jej zgodą) odesłać Was jeszcze do
Jej jednego, bardzo przeze mnie lubianego, zdjęcia z Tatr (na którym zresztą
prezentuję się autorka).
Zdjęcia powstały w Tatrach Zachodnich... Lata świetlne temu ;-)
Podczas jednej z górskich, samotnych (sic!) wypraw Małgosi…
No więc jakoś mi tak smutno się zrobiło, że te góry tak daleko teraz…
Stąd ten dzisiejszy post.
No bo jak ktoś wychowa się w Domu z widokiem na góry…*
Przez długi czas za górami wcale nie tęskniłam. Wcale a
wcale… Tak jakbym nasyciła się nimi na zapas… Może też dlatego, że to Bałtyk
jest moją największą miłością! Jasna sprawa, wszak pisze to niegdyś specjalistka od miłości na odległość, hehe ;-)
Ale też mówiąc o ‘moich górach’ muszę zachować umiar i
proporcje – bo ja górę ‘liżę’ ledwie… Ja ich wcale nie zdobywam! Nie wspinam
się i nie ‘kolekcjonuję’ wierchów. Ja z
tych wędrujących… Tak po prostu :-) Dla przyjemności…
Wyłącznie!
I dla towarzystwa. Bo sama wspinać po górach się nie odważyłam
nigdy!
Ale się nawędrowałam trochę…
W latach szkolnych góry miałam na wyciagnięcie ręki. I zimą,
i latem… Zimą wagarowałam na nartach ;-) Serio! Latem wystarczyło zrobić mały
spacer i już było się na szlaku! Fajnie, prawda? W góry jeździło się na
weekend, na wakacje, na ferie zimowe…
Teraz coraz częściej myślę o górach w kontekście Dziecka.
Bo bardzo bym chciała M. miłości do gór nauczyć!
Bo – tak jak napisałam u Ewy – góry pięknie rzeźbią charakter…
A również (a może głównie) po to podróżujemy, prawda? Nie tylko dla pięknych
widoków…
W każdym razie góry uczą dyscypliny i odpowiedzialności,
moim zdaniem… Pokory i dystansu. I tego, że nie ma łatwych wygranych… A może po
prostu takie łatwe wygrane po zejściu z męczącego, górskiego szlaku już tak nie
cieszą? Może…
I góry w nas bardziej zostają… Zostawiają trwałe ślady na
charakterze :-)
Góry budzą mój podziw i zachwyt… Ale też strach, bo od lat
walczę z lękiem wysokości… I jest coraz gorzej, niestety… Pewne szlaki są dla
mnie po prostu już nieosiągalne – wyżej w Tatrach psychicznie wysiadam… Nie mogę nawet oglądać filmów kręconych wysoko w górach - natychmiast mam zawroty głowy :-( A z
wiekiem lęk wysokości się nasila i nie wiem, czy można go jakoś wyeliminować… I
to na przykład jest mój dramat.
Pomyślałam, że o mojej miłości do Bałtyku piszę tu często… A
gór nie ma tu wcale… Może (musi) się to zmienić!
Jest kilka takich bardzo
szczególnych dla mnie miejsc wysoko w górach… Może kiedyś o nich napiszę… Mam i
swoje Tatry, i swoje Beskidy, i swoje Bieszczady…
Może kiedyś tu o nich opowiem.
W najbliższych planach mamy Sudety – razem z M. i z Tatusiem
M.
Z którym zawsze się kłócę o to, kto dalej, kto wyżej, kto
więcej w tych górach przewędrował ;-)
Podobno On ;-)
No, niech Mu będzie!
Myślę, że wiele fajnych szlaków jeszcze przed nami…
Póki co, spacerujemy głównie po Nizinie Mazowieckiej ;-) a górskie nosidło wypróbowaliśmy
zaledwie raz!
Ale idą zmiany!!!
A moja ulubione 'górska' piosenka to ta…
Jak nie znoszę tych wszystkich etno wycieczek AMJ, tych
jej muzycznych podróży do Lizbony i w okolice, a od tekstów Marcina Kydryńskiego
moje uszy więdną (czy to brak pokory, czy dystansu sprawił, że teksty
Iłłakowiczówny czy Poniedzielskiego zamieniła na ‘wyroby wierszopodobne’ MK?) ,
tak ‘tematy słowiańskie’ wychodzą Jej zjawiskowo… I brzmią tak prawdziwie… Dlatego
po ‘Bosą’ sięgam bardzo często… I udaję, że o najnowszych muzycznych
dokonaniach AMJ&Co nie słyszałam ;-) Sięgam więc po ‘Bosą’ i po ‘Szeptem’
:-) Bo ‘Czas rozpalić piec’ w interpretacji młodziutkiej AMJ nieodmiennie mnie
wzrusza i zachwyca! Ale o tym innym razem...
W każdym razie 'Bukowiny' słucham często… Ostatnio nawet
częściej ;-)
Zawsze, kiedy do gór mi tęskno… Jak dzisiaj na przykład!
I jakie cudowne jest to długie intro Możdżera...
***
Małgosiu, bardzo pięknie Ci dziękuję za możliwość wykorzystania Twoich cudownych zdjęć do zilustrowania dzisiejszego wpisu... W życiu bym takich sama nie zrobiła!!! Zatem DZIĘKUJĘ :-)
No i wiesz, może kiedyś razem się wybierzemy...
Z M. i z K.
Co Ty na to?
Dwie Mamy i dwóch Królewiczów w lektykach :-)
PS A jutro będzie o pierwszym polowaniu na kasztany :-) I dialogi będą! I dwa słowa o Panu Maluśkiewiczu :-)
PS 2 Bo teraz idę opłakiwać moją ulubioną lampkę nocną, którą M. potraktował dziś rano 'z buta' - dosłownie!!! I straciła swój dawny urok (czyt.: wylądowała w koszu na śmieci) :-(((
*)…to później widzi je, wychodząc Kruczą w stronę Brackiej
;-) Za każdym razem mam podobne złudzenie - że widzę góry na horyzoncie… Za każdym razem, kiedy tamtędy idę! Tak się
po prostu w szybie załamuje odbicie któregoś z budynków :-)
Jedno i drugie... Na zmianę :-) Herbaty ostatnio nawet
więcej, bo i jesień bliżej, i jakoś tak po prostu...Poza tym nasza
maszyna do espresso wylądowała w serwisie :-( ale za to odkryłam na nowo
naszą wysłużoną kawiarkę Bialetti :-) I służy nam, służy w zastępstwie...
Weekend jak to u nas - lekki chaos ;-) i moc atrakcji - a więc najpierw goście, goście, goście... Potem pierwsze urodziny
Tosi :-) A wydawało się, że to wczoraj było... Urodzinowe garden party szalenie
udane, a efekty 'kinderbalu' odczuwalne były jeszcze wczoraj ;-) Przynajmniej przez niektórych dorosłych, hehe!
A niedziela w Radziejowicach - troje Dzieci plus katar :-( No, niestety... Obyśmy się prędko uporali!
W Radziejowicach wiadomo... Sielsko i leniwie :-) Upalnie momentami... Popołudnie na tarasie... I nad wodą... M. i dwie Dziewczynki... Rowery, spacery, las, jeziorko, frisbee, klocki Lego, trampolina i rozchlapywanki :-) Plus gonitwy i okrzyki! W wykonaniu Dzieci, ma się rozumieć ;-)
Na obiad ratatouille :-) Potem gruszki, śliwki, winogrona... I najlepsze na świecie ciasteczka z malinami (by Kasia) :-)
Wczesny wrzesień... To lubię!
***
Tydzień całkiem fajny się zapowiada... Oby katar sobie poszedł i nie pokrzyżował nam żadnych planów...
Ach, jeszcze piosenka, piosenka, piosenka... Bo chodzę i nucę:
Uwielbiam ten kawałek w wersji oryginalnej - ale ta też jest niczego sobie :-)
Z cyklu: piosenki, których od lat nie przestaję nucić!!!
I oczywiście udaję, że nie wiem, o czym śpiewam ;-)))
Udanego popołudnia!
Ja zmykam walczyć z katarem u M. :-(
PS Tatuś M. nie wytrzymał i wczoraj kupił Dziecku pierwszy zestaw Lego City!!! Dla pięciolatków!!! Twierdzi, że M. już z Duplo wyrasta, hehe! No nie wiem... Ja w każdym razie do Lego City jeszcze nie dorosłam - od rana próbuję złożyć ciężarówkę, która nam spadła podczas śniadania ze stołu i - hmmm - straciła swój dawny look ;-)
Póki co - bezskutecznie!!! Średnio mi to idzie! A instrukcją się podpieram ;-)