Jest kilka stałych w moim życiu...
Stałą są schody prowadzące z ogrodu na taras. Te, na których przesiaduję zawsze z książką - moje ulubione chyba miejsce na lekturę... Od Kownackiej serii 'Razem ze słonkiem'... Od 'Polyanny' i 'Dzieci z Bullerbyn' :-) Przez lektury szkolne, pozaszkolne (głównie!) i akademickie...
Aż po 'Czarne mleko' jeszcze wczoraj przed podróżą.
Nie zliczę tytułów...
W popołudniowym słońcu, pod szerokim skrzydłem rozłożystej daglezji i rudziejącego modrzewia (moich równolatków!)...
Te same schody. I kubek gorącej herbaty jesienią...
Stałą jest drzewo - stary orzech, posadzony w rogu ogrodu.
Kiedy byliśmy Dziećmi, wspinaliśmy się na samiutki czubek... Z K. i T. , moim kuzynostwem.
Wysoko.
Spędzaliśmy na tym orzechu długie godziny...
Przedwczoraj zbieraliśmy orzechy z M.
Mój złotowłosy Syn z wiklinowym koszykiem... Tu orzeszek, tam orzeszek... Przybrudzony listek, dwa kamyczki, pęknięta skorupka - cała kolekcja skarbów...
Zadarłam głowę wysoko - ach, kiedyś ten wierzchołek naszego orzecha wydawał się daleki niczym Himalaje...
Schylałam się po orzechy i patrzyłam na kolejną stałą w moim życiu... Na M.
Stałą są dla nas Najbliżsi...
Ja będę stałą dla M.
Tatuś.
Babcie, Prababcie, Ciocie i Wujkowie...
Gdy taka stała okazuje się zmienną - to wtedy chyba kończy się Dzieciństwo...
Ale, póki co, ten mój orzech wciąż dzielnie trwa i owocuje, a schody wciąż prowadzą do ogrodu...
I przez te kilka chwil znów można poczuć się Dzieckiem.
Zresztą chyba nigdy nie przestałam nim się czuć ;-)
***
Wczesna jesień w starych ogrodach...
Taka jak zawsze.
Zbieramy orzechy i jabłka...
I ostatnie maliny.
Winogrona.
I poziomki.
Są takie miejsca, w których pytania nie pozostają bez odpowiedzi...
A ja dzisiaj zastanawiam się, czy więcej jest słów w obrazie, czy obrazów w słowach...
W pięknym obrazie.
I w pięknych słowach.
Słowo może zabrzmieć i możemy je rozsupłać z literek...
Obrazów nie usłyszymy... A kiedy je opowiemy, zamieniają się w wyrazy...
Więc jednak słowa?
Ale słowa niosą obraz...
Jednak pytanie nadal mnie nurtuje...
Z cyklu: filozofia po zmierzchu ;-)
Dziś tak jakby jesień w końcu tu dotarła...
Po wczorajszej burzy sypnęło kasztanami... Rano nazbieraliśmy ich pełny koszyk!!!
Jesteśmy już z powrotem.
Jutro może coś jeszcze o książkach.
Tak jak obiecałam!
Myślałam o krótkiej przerwie, ale się rozmyśliłam jednak ;-)
Dobrej nocy...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
jak dla mnie jest wiecej obrazow w slowach... chyba...
OdpowiedzUsuńjestem dziecko blokowiska, i to po przenosinach rodzicow do innego miasta, wiec domu rodzinnego nie mam, i troche smutne to... nawet dom dziadkow juz zniknal z ziemi... choc orzech ciagle stoi, ale to juz inne miejsce bez tego domu wlasnie...
pieknie to wszystko opisalas... az poszlam przeszukac zdjecia z Polski i tak jakos teskno mi sie zrobilo na duszy... i przypomnialy mi sie te swieze orzechy, zbierane z ziemi, jeszcze w zielonych lupinkach, takie mokre i slodkawe, z okropnie gorzka skorka... jak to wszystko ocalic od zapomnienia...
Czekam na ten wpis książkowy, bo mi się kończą moje lektury...
OdpowiedzUsuńPiękny post Maggie... :)
OdpowiedzUsuńBardzo ładnie napisane i też jestem ciekawa zapowiedzianego wpisu o książkach....pozdrawiam AG
OdpowiedzUsuńWiesz, że w klasie N jest jedna Pollyanna? :-) Też uwielbiam tę książkę.
OdpowiedzUsuń:) Maggie lubię takie STAŁE tematy jak drzewo z dzieciństwa i to wszystko o czym dziś piszesz!
OdpowiedzUsuń"Czarne mleko" za Twoją namową już kupione czeka na przeczytanie (jak skończę Werniks Whartona):)))
Lubię takie filozoficzne zagadnienia :) Podobno środkiem przenoszenia informacji na najniższym możliwym poziomie jest zapach. Kiedy mówimy, informujemy swojego rozmówcę jak byśmy pachnieli, gdybyśmy pachnieli tak jak powinniśmy i gdyby on mógł poczuć nasz zapach. Kiedy piszemy, informujemy kogoś, co byśmy mówili, a kiedy tworzymy obrazy, informujemy, co byśmy pisali.
OdpowiedzUsuńTo tylko jedna z teorii, moim zdaniem nieprawdziwa :)
A "Czarne mleko" już dodaję do swojej wakacyjnej listy lektur :)
Pozdrawiam!
O, jaki cudny wpis ;) Nostalgiczny, ale w sposób jaki lubię ;) Ja połowę dzieciństwa spędziłam na jabłonce na przyblokowej działce rodziców. Była bardzo stara, jabłka z wyglądu miała byle jakie, ale w smaku nieziemskie. Rodzice wiele lat temu sprzedali tę działkę, a ja jako dorosła osoba ją odwiedziłam. Stałam przed ogrodzeniem i ryczałam, gdy spostrzegłam, że nowi właściciele wycięli moją jabłonkę..
OdpowiedzUsuńMam z nią tyle cudownych spodnień, tyle razy z niej spadłam i tyle siniaków i obtarć sobie przez nią zrobiłam...
Fajne też Twoje filozoficzne rozważania, tym bardziej, że często też nad tym się zastanawiam. Czasami obraz bardziej na mnie oddziałowuje niż słowa, a zarazem często w obrazie jest za dużo niedopowiedzeń, które dopowiedzieć można jedynie słowami..
A na myśl o stosiku przebieram nogami ;)))
Dobrego popołudnia!
A co do tego co Cię nurtuje, to ostatnio wolę obraz. Słowa mnie kłują jakoś. Obraz wydaje mi się bardziej neutralny. Mam na myśli zdjęcie (choć przekłamują one rzeczywistość i tak), a nie obraz opowiedziany - ten jest tak samo relatywny jak słowa, którymi jest opisywany.
OdpowiedzUsuń