Wyjeżdżamy na kilka dni.
Destynacja oczywista.
I okazja również. Święto Zmarłych.
Może to herezja, co powiem - i być może nawet o tym tu kiedyś
wspominałam - ale dla mnie osobiście to żadna przygnębiająca data te
pierwsze dni listopada.
Choć zmierzając w stronę cmentarza, aż uginam się pod
ciężarem kwiatów i zniczy – tylu moich bliskich już TAM… Coraz więcej.
Jako dziecko odwiedzałam na cmentarzach bliskich
nieznajomych – znanych mi jedynie z opowieści i rodzinnych albumów. Choć były
to najbliższe przecież mi osoby... Nie łączyły mnie jednak z nimi żadne wspomnienia.
Dopiero w wieku 22 lat, kiedy pożegnałam moją kochaną Babcię, i
niewiele później jedną z Cioć, poczułam to, co było przez ten cały czas
udziałem tych moich bliskich, dla których zmarli byli kiedyś żywymi…
I okazało się to dla mnie niewyobrażalnie bolesne.
I wtedy dopiero sobie uświadomiłam, że przez te 22 lata
byłam prawdziwą szczęściarą…
W moim Domu Święto Zmarłych jest dniem wyjątkowym. I,
tak jak mówię, wcale nie przygnębiającym. Jest niemal tak uroczyste jak
Wigilia.
Spotykamy się w Domu rodzinnym i po prostu jesteśmy razem. Wokół stołu.
Spotykamy się w Domu rodzinnym i po prostu jesteśmy razem. Wokół stołu.
Z pogodą, wiadomo, bywa różnie.Wracamy z cmentarzy nieraz przemoknięci, przemarznięci,
głodni ;-) szorujemy ubłocone buty, przeklinając niefortunnie wymyśloną datę tego Święta..
Ale pamiętam
jeden z takich najbardziej deszczowych Dni Zmarłych – późnym popołudniem nagle
się rozpogodziło i na niebie pojawiła się niesłychanie piękna, podwójna (sic!)
tęcza… Tak, w listopadzie!
Wyszliśmy wszyscy na próg i patrzyli w to niebo jak
zaczarowani…
I nie tylko ja miałam łzy w oczach.
Pomyślałam wtedy, a potem powiedziałam to głośno, że jest naprawdę dobrze, póki tak wszyscy jeszcze potrafimy
okazać zachwyt tęczy. Zwykłej tęczy…
W każde Święto Zmarłych tę tęczę wspominamy.
Była niczym łagodny, spokojny uśmiech i pozdrowienie od
tych, o których nie potrafimy zapomnieć.
I których tak bardzo, bardzo brak.
Za którymi tęsknimy.
Za którymi tęsknimy.
I o których nie zapomnimy przenigdy.
Mając nadzieję, że inni nie pozwolą zapomnieć o nas.
Naszym Dzieciom.
Bratankom.
Siostrzeńcom.
Wnukom.
Prawnukom.
Kiedyś tam.
Najbardziej lubię cmentarze tego dnia wieczorem… Chyba
każdy, prawda?
I ten odurzający zapach wosku, dymu i stearyny.
Przywiędłych chryzantem i naftaliną pachnących futer starych dam ;-)
Przywiędłych chryzantem i naftaliną pachnących futer starych dam ;-)
W ogrodzie zapalamy też zawsze tego dnia (mam nadzieję, że
nie zabrzmi to jak świętokradztwo jakieś!) wspólną lampkę naszym czworonożnym Przyjaciołom. Tym,
którzy hasają już w ‘Krainie Wiecznych Łowów’ i którzy wnosili w nasze Domy dużo szczęścia kiedyś :-)
A potem siedzimy przy tym stole, siedzimy, śmiejemy się,
wspominamy, zajadamy się pysznościami, czasem ktoś usiądzie do pianina, a ktoś
innym powie, że najpiękniej na świecie to grał jednak M., czyli mój Tato :-)
W tym roku zapalę lampkę Komuś, kogo TAM wcale nie powinno
być…
Kto jest kolejną znaną mi za życia (krótkiego, niestety) twarzą.
Znaną bardzo dobrze.
Kogo powinnam spotkać, jak co roku, nad grobem Jego Dziadków
albo Pradziadków, naszych wspólnych.
Komu świeczkę zapali też mała Córeczka...
I tego jakoś nie potrafię przeboleć.
Więc będę życzyć mojemu M., żeby spotkało Go w życiu takie szczęście jak mnie… Żeby te wszystkie piękne nekropolie kojarzyły Mu się jak najdłużej tylko z twarzami z albumów i naszych opowiesci. Wyłącznie.
I tego jakoś nie potrafię przeboleć.
Więc będę życzyć mojemu M., żeby spotkało Go w życiu takie szczęście jak mnie… Żeby te wszystkie piękne nekropolie kojarzyły Mu się jak najdłużej tylko z twarzami z albumów i naszych opowiesci. Wyłącznie.
Zadumy Wam życzę.
Tej potrzebnej.
Choć raz do roku.
A Waszym Dzieciom tego życzę, co mojemu M.
A tym, którzy będą w tych dniach w drodze, życzę
szczęśliwego powrotu do Domu i pięknych spotkań.
Z tymi, co TU i z tymi, co TAM.
Z tymi, co TU i z tymi, co TAM.
Do zobaczenia.
I piosenka. A jakże ;-)
Trochę może zbyt dosłowna. I ta tęcza, i w ogóle. Ale co tam!
Lubię jej słuchać.
W te pierwsze dni listopada szczególnie.
Ze specjalną dedykacją. Dla paru osób. Niekoniecznie TU obecnych...
I jeszcze ten sam temat solo piano. Keith Jarrett oczywiście... Z dedykacją najszczególniejszą... Dla mojego najdroższego pianisty ever :-) Po którym, niestety, talentu nie odziedziczyłam, za to odziedziczyłam wiele innych cech, hehe! Na przykład robię identyczne miny przed lustrem co On, hihihi! Podobno!
PS To zdjęcie tęczy zrobił kiedyś dla mnie z okien naszego Domu Tatuś M. Na pamiątkę tamtej tęczy.
Której wtedy nie sfotografowałam...