
Nasz ślub był zdecydowanie bardziej kameralny. Nawet celowo unikaliśmy słowa „wesele” w trakcie przygotowań. Garden party – to prędzej. Choć w ogrodzie się nie odbywało.
I całe szczęście.
Bo padało okrutnie…
Pierwsze, ciężkie krople spadły z nieba na pięć minut przed uroczystością ;-)
Równocześnie z moimi łzami…
Bo miało być słonecznie. Sierpień. Popołudniowe, długie cienie na fotografiach. Drewniany, uroczy kościółek – ten sam, w którym ślub brali moi Rodzice. Wokół maleńki park – idealny na przyjmowanie życzeń…
Tymczasem padało – życzenia składano nam w niepojęcie ciasnym przedsionku. Częściowo pod parasolami. Zdjęcie właściwie nie wyszły. Te najpiękniejsze zrobiła nam E.
Choć nie stanowią one wlasciwie prawdziwej dokumentacji z uroczystosci; są raczej fotograficzną "impresją" na temat naszego slubu :-)
Profesjonalnego fotografa nie było (czego bardzo dzis żaluję). Nie było tzw. sesji. Nie kręciliśmy żadnych filmów. Nie chcieliśmy.
Ale deszczu też nie chcieliśmy…
Jednak ten dzień, mimo deszczu, wspominam najpiękniej… Wspominamy.
Był nasz. Dokładnie taki, jaki sobie wymarzyliśmy.
Wśród najbliższych i najukochańszych. W gronie tych osób, wśród których dorastaliśmy, które znają nas najlepiej i najlepiej nam życzą.
Moje ulubione zdjęcie? To na którym wybiegamy z Kościoła pod wieeeelkim czarnym parasolem – to co widać, to kawałek mojej sukni i dłoń mojego Mężą…
Naprawdę ulubione…
Przyjęcie nie trwało jakoś bardzo długo – pamiętam, że kiedy wyszli ostatni goście, zabrałam swój bukiet ze słoneczników i wróciliśmy na piechotę do domu… Nocą... Starymi uliczkami mojego miasta… Echem niosło się stukanie moich obcasów po mokrej od deszczu kostce brukowej i tak szliśmy sobie razem, naprawdę, naprawdę szczęśliwi… Ja i mój Mąż.
Może nie powinnam na łamach bloga zdradzać szczegółów naszej nocy poślubnej ;-) ale do dziś się śmiejemy, że spędziliśmy ją spacerując z naszym wiernym psem po zakątkach mojego rodzinnego miasta… Chyba wtedy naprawdę je pożegnałam… Choć wyprowadzałam się sześć lat wcześniej.
***
A wczoraj bawiliśmy się naprawdę pysznie! I długo!
M. zachwycony! Tyyyyyle osób! Tyyyle zabawy! Największą radość mojemu dziecku sprawiała pogoń za różnobarwnymi światełkami na parkiecie… No oczywiście zanim zaczęły się tańce! Wtedy M. ruszył na podbój sali bankietowej ;-) zachwycony ozdobnym obuwiem eleganckich pań! Wesele udało się fantastycznie!
I nie padalo!!!

Szczęścia, zdrowia Młodej Parze!!!