Niczym proustowska magdalenka… Kawałek placka z owocami. Początek lata.
I rusza maszyneria.
Wspomnień…
Ten wpis powinien nosić tytuł ‘Nostalgia’… Bo wiele z tego minęło. Bezpowrotnie…
Stety czy niestety – dorastamy.
Dojrzewamy…
Zmieniamy się.
Bo ten placek z owocami… Taki wakacyjny.
Zastygłam z kawałkiem w dłoni.
I wspominam.
Dokładnie taki (a może smaczniejszy?) szykowała wtedy, podczas wakacyjnych wyjazdów, nasza Ciocia. Ogniowłosa :-)
Niemal w każde popołudnie…
Lato idealne.
Lato takie, wiecie, jak z powieści… Tych, które się łykało kiedyś tam… Czasem myślę, że chyba w XIX wieku jeszcze ;-)
Bo to tak dawno było.
Duży dom mojego wujostwa.
Przy Paderewskiego.
W pewnym uroczym miasteczku. Jednym z moich ulubionych.
Na południu Polski. Blisko gór i nad rzekami...
Duży, słoneczny salon… Na środku czarny Bechstein – fortepian, na którym grywałam. I akompaniowałam również.
Wtedy jakoś częściej niż dziś.
Wujostwo najczęściej nieobecne – choć duchem i owszem ;-) Ciocia – śpiewaczka operowa i wuj – profesor fizyki. Ekscentryczny. Acz uroczy! Niezwyczajna para…
My, mocno niepełnoletnie, pod opieką dwóch ulubionych cioć :-)
My, czyli ja i K.
Dwie kuzyneczki.
Podlotki wtedy ;-) - po trzydziestce dziś!
No i trochę jeszcze innych osób. Kilkoro dzieci. Paru dorosłych. Rodzina, przyjaciele, znajomi…
Jak to w wakacje…
Truskawki w Milanówku* – takie obrazki ;-)
Ekscentryczne ciotki i uroczy wujowie… Kuzyni. Kuzynki. Bliscy i dalsi krewni. Fajne, dobre duchy…
I jeszcze pewni trzej bracia. Synowie przyjaciół Rodziny. Trzej bracia i my dwie. Pod ich (wielce troskliwą) opieką ;-)
Przez te kolejne wakacje…
Zawsze na początku lata.
Starszy, młodszy i najmłodszy. Ten średni w moim wieku :-)
Został architektem. Najstarszy też.
Jakiś taki wyjątkowy to był czas. Tak teraz o nim myślę…
Z wielką nostalgią. I z sentymentem…
Takie lato w Polsce. Z wyprawami nad rzekę, wycieczkami w góry… Z lodami niedaleko miejskiego ryneczku i z długimi szlakami rowerowymi… Z popołudniami – rozkosznymi… Leniwymi, takimi w ogrodzie – z czereśniami, agrestem i kompotem z rabarbaru… I z tym plackiem z owocami i budyniem. Ze słomkowymi kapeluszami na głowach i chichotami podczas krojenia warzyw na sałatkę… I wieczorami przy fortepianie :-)
Albo z ogniskami i gitarą. Już po zmierzchu ;-) Ze świerszczami o zmroku. I pszczołami w południe. Z obrazkami jak z Leśmiana… Z naszymi niekończącymi się spacerami – moimi i tego średniego z braci… Głównie ;-)
Z malinami… Takimi leśnymi, których smaku nie zapomnę nigdy.
Z bezpańskimi kotami gdzieś po drodze…
I kozami :-)
I z ‘Buszującym w zbożu’ między innymi… Ze szczególną dedykacją.
Z prozą E.M.Forstera i z siostrami Bronte. Do poduszki i na białej ławce w ogrodzie. I z Makuszyńskim.
I jeszcze z jedną książką.
Tą. Jedną z moich najważniejszych :-) Czytaną na dwa głosy i czworo oczu.
I z ciepłą herbatą z termosów i lodowatą wodą ze strumienia. Podczas naszych wycieczek.
Z noclegami pod spichlerzem. I dłuuugimi rozmowami przy księżycu…
Takimi aż po blady świt.
Z bezchmurnym niebem i z ulewami…
I z burzą - taką najprawdziwszą, letnią nawałnicą. Którą udało się nam przeczekać w jednej z najbardziej urokliwych kawiarenek - przy Długosza - w której serwowano tort z wietrzyka** ;-) Miedzy innymi...
I z porankami w górach… Ze wschodami słońca i z zachodami - takimi z widokiem na Tatry!
Wysokimi trawami, śpiewem ptaków w lesie i z jagodami czarnymi… Barwiącymi języki i dłonie na fioletowo.
Z tym wszystkim…
I jeszcze z wszystkim innym.
Próbuję pozbierać teraz to wszystko – w słowa, w zdania… Ponumerować i uszeregować w mojej wyobraźni i pamięci.
Nie potrafię.
Mam wrażenie, że wiele najpiękniejszego miało miejsce właśnie wtedy… Najważniejszego.
Najpiękniejsze wakacje chyba….
Trzy czy cztery lata z rzędu. Późna podstawówka i liceum.
Może pięć takich wyjazdów było? Może więcej?
Daleko wszystkim tym późniejszym (i wcześniejszym) do tamtych…
Daleko nawet tym najbardziej wymarzonym wojażom. Zamorskim i bardziej egzotycznym ;-)
Tamte były wyjątkowe…
I nieuchwytne jest o nich - teraz to widzę - wspomnienie…
Nienazywalne.
I nie znajdę tego pośród fotografii.
A każde jedno wspomnienie uruchamia lawinę kolejnych…
Minęło…
Bezpowrotnie.
I odnoszę wrażenie, że każdy z nas dostrzegał wtedy wyjątkowość tamtych chwil… Ale może to złudzenie?
A czasem mi się zdaje, że gdzieś tam, w któreś lato, zgubiłam moją wściekle wtedy romantyczną naturę ;-)
Bo chyba już nigdy później aż tak romantyczna jak wtedy nie byłam, haha!
Może to i dobrze?
Ale lubię powspominać taką siebie.
Nastoletnią.
Z wiankiem z koniczyn i mleczy na głowie…Taką dziewczynę z ‘Malinowego chruśniaka’ trochę…
Moje lato Lucy ;-) [mrugam do tych, którzy znają ten film Bertolucciego i wiedzą, o co chodzi]
Garść wspomnień i pudło listów (i rysunków) od i do średniego brata ;-) mi z tamtych wakacji zostało.
I parę zdjęć.
I jeszcze smak placka z owocami.
I bambusowe sitko do parzenia herbaty ;-)
Parę książek, które wtedy czytałam.
No i słabość do zielonego tuszu do rzęs. Który uparcie od lat kupuję. Chyba tylko z sentymentu, bo nie używam – ale pamiętam, że w któreś lato, wtedy, na zielono rzęsy pomalowałam ;-)
Dziś tylko czarny. No, czasem oberżyna ;-)
A to życie moje tutaj, teraz – które kocham przecież najbardziej – czy jest kontynuacją tamtego?
Czy jakimś innym, zupełnie osobnym, rozdziałem?
Często zadajecie sobie podobne pytanie?
Ile Was z tamtych dni w Was teraz?
Mnie to nurtuję bardzo ;-)
Ech, taką mam widać naturę archeologa, haha! Rozgrzebuję to, co przysypane nieubłaganie płynącym czasem...
I ta myśl – o czym nieraz już tu pisałam – czy M. dostrzeże we mnie kiedyś taką dziewczynę z tamtych wakacji? Czy zawsze będę w Jego oczach taką już MAMĄ. Taką, która ‘zaczęła się’ w okolicach trzydziestki ;-)
Wybieram się dziś z Dziewczynami na wino.
Coś czuję, że powspominamy ;-)
Długi ten wpis. Wyjątkowo. Dotrwał ktoś do końca? Do ostatniej literki? ;-)
*) Mam na myśli
tę piosenkę do genialnych słów Wojciecha Młynarskiego!!!
**) I mrugam tutaj do miłośników Tuwima ;-) Kawiarnia nosiła nazwę 'Spóźniony Słowik'. Nie mam pojęcia, czy jeszcze istnieje w ogóle...