czwartek, 17 czerwca 2010

Nie jestem matką-lwicą. A także Pippa Lee, mnóstwo tekstu ;-) i Dzieci Wolnego Chowu.


OK, najpierw o filmie. The Private Lives of Pippa Lee to film znakomity. Baaardzo polecam. Wszystkim.
Po pierwsze doborowa obsada. Jestem urzeczona olśniewającą, niebanalną urodą i szalonym talentem aktorskim odtwórczyni tytułowej roli, Robin Wright Penn – widziałam ją wcześniej w kilku nawet niezłych filmach, ale Pippa to TA rola. Trudna rola. Znakomita!
Po drugie Julianne Moore, którą ubóstwiam. I uważam za skończoną piękność. Nie potrafię wprost oderwać od niej oczu, widząc ją na ekranie. Nie wiem, która z jej ról jest moją ulubioną: czy Laury w Godzinach, czy Kathy w Daleko od nieba. Uwielbiam ją także za role w Benny and Joon, za Magnolię, za Kroniki portowe, za… Za wiele, wiele ról… Ostatnio też za rolę Charlotte (ach, uwielbiam to imię BTW!) w Single Man… Jest doskonała.
Tu występuje w roli epizodycznej, zabawnej. Zabawną ma tu też fryzurkę ;-) Super!
Poza tym jest i Winona Ryder, i Monica Belucci, i charyzmatyczny Alan Arkin, i trochę niewyraźny Keanu Reeves…
A film wyreżyserowała Rebecca Miller, którą to poznałam poprzez znakomity film Personal Velocity. Three Portraits (polecam równie gorąco) – zwycięski obraz z Festiwalu w Sundance w bodaj 2002 roku (którego „wyznawcą” jest mój mąż-kinoman!).
Ale o filmie! Pippa Lee prowadzi momentami interesujące, momentami statyczne, nazbyt spokojne życie u boku swojego męża-wydawcy. Ale niełatwa przeszłość, dzieciństwo, a przede wszystkim specyficzne relacje z matką mocno określiły, wręcz zniewoliły Pippę – teraz już dorosłą kobietę… Pippa Lee to postać wielce intrygująca. Choć na początku wydaje się być pogodzona z życiem, z przeszłością, w pewnym momencie zauważa u siebie niepokojące symptomy. Depresji? Załamania nerwowego? Choroby psychicznej? Ach, obejrzyjcie koniecznie! Świetny, poruszający film!
Baaardzo polecam! I bardzo namawiam.
I ta nieprzytomnie piękna, nieprzeciętnie zdolna Robin Wright Penn…

Jejku, aż tyle tego wyszło…

***

Tyle wczoraj…

A dziś natomiast przekonałam się na placu zabaw, ze nie jestem matką-lwicą :-(((
Zabrakło mi siły przebicia.
Znowu...
Okazuje się, że niezbędna jest ona nawet przy huśtawce…
Ze trzy razy przeleciała nam kolejka – a to się zapatrzyliśmy na motylka ;-) a to schyliłam się po coś do wózka, a to trzeba było dopiąć sandałki Dziecku i – siup! - już któraś inna matka zgrabnie nas omijając/wyprzedzając wepchnęła swoją pociechę na huśtawkę. Albo bezczelnie, wręcz wyzywająco patrząc mi prosto w oczy (TRIUMF!), albo mojego wzroku unikając i udając, że nie zauważyła/y nas w kolejce… Hmm…
Stałam z buzia rozdziawioną, głowiąc się, ile to trzeba mieć w sobie odwagi i tupetu, żeby tak wepchnąć swoje dziecko przed czyjeś… Lwice!
W dodatku M. był najmłodszy z całego kolejkowego towarzystwa, więc mogłabym się spodziewać takiej jakby taryfy ulgowej… Gdzie tam!
Bardzo się z tym źle czuję. Tak jakbym nie potrafiła zawalczyć - nie, nie o siebie - o własne Dziecko…

W ogóle to po raz pierwszy przyszliśmy na ten plac zabaw – jest duży i zawsze pełen dzieci. Zazwyczaj go omijamy i idziemy na drugi, mniejszy, taki bardziej na uboczu… Ale dziś postanowiliśmy pozjeżdżać i pohuśtać się właśnie tam! Błąd!
Wyraźnie inne reguły tu panują – prawo dżungli, prawo pięści ;-) I te matki-lwice.
Nieprzyjemnie.
Nie polubiły mnie. Zlustrowały przy wejściu.
Cóż, płakać nie będę. Duże stada rzadko mnie akceptują ;-) bo się alienuję. Ostentacyjnie ;-)
Nie przymilam się, choć jestem uprzejma. Ale może przez nieśmiałość nieco chłodna i na dystans. Przynajmniej na początku…
I książki czytam na ławce kiedy Dziecko śpi, a to jednak nie jest mile na dużym placu zabaw widziane…
Wrrrr…

Nie ja jedna na szczęście się izolowałam. Na ławeczce obok usiadła zjawiskowo piękna młoda mama. Bardzo hippie. W długiej, po kostki sukience w łączkę. Jej córeczka miała bardzo podobną. I rzymskie sandałki…
Piękne. Obie.
Mama nosiła naprawdę wielkie muchy. Okulary. Ale takie naprawdę wielkie. Super! I piękne, dluuugie blond wlosy.
Też pozostały na oucie ;-) I szybko sobie poszły! My także!
Nad nasze jeziorko!

***
I ja, siedząc nad tym jeziorkiem, zajrzałam w stary numer WO - a tam znakomita rozmowa z Lenore Skenazy – „najgorszą matką Ameryki” ;-), znakomitą publicystką i dziennikarką. Parę lat temu założyła ruch Free Range Kids (Dzieci Wolnego Chowu) – chyba wiecie o co chodzi… O to, by uwolnić dzieci spod nadmiernej, momentami chorobliwej kurateli dorosłych, aby zwrócić im prawo do beztroskiego, szczęsliwego dzieciństwa…
Bardzo mnie poruszyła ta rozmowa – od jakiegoś czasu wertuję różne mądre ksiegi, przyswajam teorie nt. metod wychowawczych.
Z jednej strony czuję, że powinnam oprzeć się na własnej intuicji i instynkcie, z drugiej – lubię mieć wsparcie w postaci mądrych głów, mądrych słów, mądrych rad ;-) zatem sięgam po różne "instrumenta" ;-)
Zaraz pogooglam sobie o Free Range Kids – jak znajdę coś ciekawego, podeślę jakieś linki…
Wydaje mi się, że od freerange'ów blisko do pedagogiki waldorfskiej, która z wielu powodów jest mi szczególnie bliska :-) I szczególnie ważna!

Bardzo mi dobrze zrobiła ta lektura – szczególnie że chwilę wczesniej jak niepyszna opuściłam duży plac zabaw ;-)
Znam kilkoro dzieci „wolnego chowu” – m.in. moją niemal już dorosłą chrześnicę ;-) i tak, uważam to za znakomity pomysł i znakomita metodę. Żywcem z Bullerbyn. Na przekór zastraszonym przez media rodzicom i opiekunom. Na przekór „społeczeństwu strachu”, na przekór „polityce strachu” (kieruję wszystkich zainteresowanych do wybitnej pozycji amerykańskiego socjologa Franka Furediego pt. „Politics of Fear” – niestety książka wciąż nie ukazała się w polskim przekladzie), na przekór życiu na strzeżonych, grodzonych osiedlach, na przekór społeczeństwu nieufnych, ulegających chorym lękom i paranojom, rodziców wychowujących nieufne, niesamodzielne, lecz chorobliwie ambitne dzieci…
Tak chcialabym wychować M. na otwartego, pewnego (ale nie zbyt pewnego) siebie Chlopca, wychować tak, aby potrafil porozumiewać się z ludźmi, tak aby ludziom ufal i aby ludzie ufali jemu, aby potrafil cieszyć się wygraną, ale potrafil też z godnoscią przyjąć porażkę. Aby korzystal z wyobraźni... Aby czul się bezpiecznie nie tylko wtedy, gdy w pobliżu są rodzice... Aby czul się kochany. Aby potrafil kochać...

I tak siedząc na tej ławeczce z widokiem na tuzin wózków ;-) sobie rozmyslałam...

…o tym, że nie jestem matką-lwicą
…że ani ja, ani mój mąż nie zostaliśmy wychowani „na liderów” i że pewnie naszego syna też „na lidera” nie uda nam się wychować… Ale nawet nie wiem, czy chciałabym. Czy potrafiłabym.
…że jestem pewna, że z mojego syna będzie fajny chłopak. Fajny człowiek. W każdym razie dołożę wszelkich starań…
…że życzę Mu, aby nie dopadał go paraliżujący strach podczas deklamowania wierszyków w szkole ;-) ani w późniejszych latach podczas wszelkich publicznych wystąpień. Że to wystarczy. Że nie musi przewodzić stadu. A stadu owiec szczególnie ;-)
…że wciąż w głowie mam dziesiątki, setki pytań. O istotę wychowania. O rolę rodziców. O rolę matki…
…jak wychować Syna? Jak wychować do wolności? Jak wychować do przygody? Do szczęścia? Do radości życia?

Uff… To się wypisałam…

***

Poza tym, to słuchaliśmy dziś trochę Grechuty. Hehehe, no na takiej muzyce to mój Syn na pewno nie wyrośnie na lidera ;-) Niech mnie!

6 komentarzy:

  1. Pięknie napisane. Nazwałaś coś ważnego dla mnie, z czego nie zdawałam sobie sprawy. Tak prywatnie, o tych placach zabaw i o tym byciu liderem :) Dziękuję. Mam teraz o czym myśleć...

    OdpowiedzUsuń
  2. Od czego zacząć. Nie wiem.
    Od filmu, zachęciłaś mnie bardzo. A te kobiety, które opisałaś są bardzo piękne.
    Ja też nie jestem matką-lwicą i pełne place zabaw omijam szerokim łukiem. Drażnią mnie te matki, to gadanie, to ściganie się we wszystkim. Brrr:(
    Jak wychować dziecko? Jak znaleźć złoty środek? Często o tym myślę. Ja nie jestem typem przywódcy. Czy to możliwe żeby dziecko stało się takim typem? Nie wiem. Pewnie tak. Na razie publiczne wystąpienia go przerastają. Chciałabym aby choć w części był taki jak jego tata, wtedy będzie dobrym człowiekiem. Na razie mi to wystarczy, w sensie myślenia o tym. I chciałabym żeby posiadł wiedzę szeroką, nie dla wiedzy jako takiej, ale żeby pomogła mu ona ocenić co jest wartościowe, a co nie, o co warto walczyć, a o co nie, co warto zobaczyć/przeżyć/robić, a co nie tyle. Żeby mieć świadomość życia i tego jak żyć. Tyle i aż tyle. Zastanawiam się czy we współczesnym świecie takie dzieciństwo w Bullerbyn jest w ogóle możliwe, czy to już nie jest bardziej nasz-dorosłych archetyp dzieciństwa doskonałego. Pewnie dużo zależy od tego, które bullerbyńskie elementy wyciągniemy, a które pozostawimy w sferze marzeń. Nie wiem. Nie jestem matką lwicą (mimo znaku zodiaku;), raczej poszukującą i niepewną siebie jako matka jak cholera:(
    Dobrej nocy!

    OdpowiedzUsuń
  3. Tez lubie dobre filmy i te same aktorki, podobne klimaty ale kilka tutaj opisanych filmow jeszcze nie widzialam a chetnie zobacze wiec zapisalam, w notesie i pewno przyda sie jak bedzie okazja... :-) a mama lwica tez nie jestem to wiem na pewno...! Pozdrawiam. M

    OdpowiedzUsuń
  4. Karino, dziekuję za te słowa... I witam serdecznie :-)

    Delie, mądre słowa... Dziękuję za nie. I tak pięknie napisałaś o Tacie Chłopca - naprawdę... To dla mnie zaszczyt - widzieć Cię tutaj. Za każdym razem! Mądra matko poszukująca! :-)

    Mamsan, film polecam naprawdę gorąco! Choć teraz się zaczęłam zastanawiać, czy go aby nie przereklamowałam ;-) W każdym razie mam nadzieję, że nie będziesz rozczarowana!
    I pozdrawiam serdecznie wszystkie Mamy - lwice również ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ważny wpis... Ja też raczej nie będę matką lwicą, raczej zostanę matką trusią. Ale każda z nas znajdzie taką huśtawkę dla dziecka, od której nie da się przegonić. Przynajmniej mam taką nadzieję ;)
    bu

    OdpowiedzUsuń
  6. Bu, to o huśtawce - pięknie to ujęłaś...

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję :-)