środa, 15 września 2010

Na koniec...

Na dobranoc kawałek słońca.


I Joni*.
Na koniec udanego dnia...

Cisza. Przed chwilą pożegnaliśmy gości. Udana kolacja z wytrawną tartą i odrobinę arachidowym brownie :-) I z dużą ilością czerwonego wina...

A teraz Joni. I dwie książki na dobranoc (jeszcze nie wiem od której zacznę!). I ostatni łyk wina...

*) Zarzekałam się, że o Joni będzie więcej... Będzie! Jesień sprzyja Joni. Dziś klasyka, ale w wersji live. Ileż bym dała za taki koncert! Bardzo, bardzo o tym marzę...

7 komentarzy:

  1. Oj, jak mi się to zdjęcie podoba. I Joni też:)

    Kupiłam Oates, ale jeszcze nie zaczęłam. Skończyłam "Pary" Updike'a. Myślę, że odważny był wydawca, który to wydał w latach 60tych w Ameryce:)
    PS Wiesz, że myślę "Joni" widzę ZAWSZE "Emmę Thompson":)

    OdpowiedzUsuń
  2. Delie każdy fan tego fantastycznego filmu będzie widział Emmę i jej stłumiony płacz na łóżku:(

    OdpowiedzUsuń
  3. martu, a wiesz, że ja nie widzę płaczącej Emmy, tylko Emmę tłumaczącą Rickmanowi za co kocha Joni.

    OdpowiedzUsuń
  4. hehehe zimną angielska żonę:)masz rację.Ja akurat te piosenkę konkretnie kojarzę ze sceną ,która wspomniałam:)zresztą to mój ulubiony wątek w filmie.:)ze względu na aktorów ech ten Rickman.no dobra rozgadałam się.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wczoraj cała piosenka mi się nie owtorzyła. Wysłuchałam dziś rano przed pracą. I to nie był dobry pomysł. Musiałam jeszcze raz zrobić makijaż.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie mam pojęcia, o czym piszecie, ale wiem, że MUSZĘ obejrzeć TEN film ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Musisz, Ewo :-) Koniecznie! Pozdrawiam!


    Martu & Delie, o Joni ciąg dalszy dzisiaj :-) Serdeczności!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję :-)