Zabawa.
Zebrane wczoraj kasztany układamy, przekładamy, wsypujemy, rozrzucamy…
Do koszyczków, do pudełek, do miseczek…
Sama radość…
Od rana.
Kiedy koszyczek pełen jest kasztanów, można podjąć próbę celowania w miskę Filipa.
Trzy gole!
I wielce zawiedziony pies…
Bo kasztany niejadalne!
Zmykamy na spacer, bo pięknie się zrobiło :-)
Na kasztany idziemy!!!
Ale dużo macie:) Pewnie jak jutro pójdziemy, to już nic nie znajdziemy:)
OdpowiedzUsuńJakie kolczaste niektóre kasztany! I Chłopiec się nimi bawi? Dzielny ;) Zazdroszczę tego słońca za oknem - udanego spaceru. I ogromnie podobają mi się dzisiejsze zdjęcia.
OdpowiedzUsuńDelie, ale jutro to bladym świtem na kasztany... Jedyna szansa :-)
OdpowiedzUsuńEwo, dziękuję :-) Ogromnie :-) I przesyłam Ci duuużo słonecznych myśli! Może jutro się rozpogodzi?
I tak, moje Dziecko jest nieziemsko wręcz odporne na ból - takie klujące kasztany to dla niego pestka ;-) Amator akupunktury albo fakir :-)
OdpowiedzUsuńWow! Moje wrażliwce ;)
OdpowiedzUsuńpiękne.To zdjęcie z synkiem z góry ma cudowne kolory.Kasztanów mi się zachciało ,tylko jeszcze nie wiem,gdzie ich szukac w nowym miejscu.
OdpowiedzUsuńMartu, dzięki :-) I wszystkiego dobrego w nowym miejscu... Na pewno znajdziecie jakąś swoją aleję!
OdpowiedzUsuń