Aj, uwielbiam tę parę słodziaków ;-)
No i mieliśmy się pakować od rana, ale w końcu, nie bacząc na deszcz, ruszyliśmy przez Warszawę na ostatnie przed wyjazdem spotkanie z H.
I był to pomysł znakomity! Zdecydowanie!
Jak to się dzieje, że najlepsze zabawki są te cudze? Z Mamą H. doszłyśmy do wniosku, że zaraz po naszym powrocie dokonamy wielkiej wymiany – wór zabawek M. za wór zabawek H. ;-) Na trochę… Aż zatęsknią za swoimi i znudzą się tymi „nowymi”!
W każdym razie M. był w raju! Podobało mu się wszystko! Szczególnie wielki samochód (niedługo sam zresztą stanie się posiadaczem podobnego pojazdu!) i wózek dla lalek (no, nad tym zakupem dłużej się zastanowimy, hehe).
Wózek okazał się hitem – to różowa spacerówka, w której można przewozić lalę typu bobas ;-)
I M. tę lalę woził po całym mieszkaniu! Zachwycony! Pędził z tym wózkiem, że o rany!
W ogóle nieźle już ten mój Syn porusza się na dwóch nóżkach…
Jestem bardzo, ale to bardzo dumną Mamą!
No bo M. potrafi już:
- zbudować wieżę z trzech klocków!
- kręci c bąkiem jak zawodowiec ;-)
- uruchomić wszystkie możliwe pozytywki
- itepe, itede…
A najśmieszniej jest, kiedy próbuje pokonać schody: zatrzymuje się przed nimi, odwraca głowę w naszym kierunku, kręci z uporem i powtarza „nienienienie”… I nie wdrapuje się wyżej… Odrobinę zawiedziony oczywiście…
M. śpi, Tatuś M. szykuje nam kolację, ja upycham do walizek jeszcze książki, jeszcze płyty, jeszcze dwie apaszki, jeszcze jedna bluzka, i jeszcze sukienka ;-) I jeszcze ulubiony ostatnio przez M. samochodzik z trojgiem świńskich pasażerów ;-) No i bąk. I klocki. I drewniane puzzle. I książeczki. I piłka (czy ja się martwiłam tu ostatni, że M. nie przejawia większego zainteresowania piłką? No więc już przejawie! I to całkiem duże!!!)…
W sumie nie wiem po co to wszystko, bo na M. czeka pewnie karton nowych zabawek ;-) I ubranek. I wszystkiego…
***
Ach, no i jakoś zabrakło czasu, żeby opisać tu weekendowe spotkanie z A.
To moja przyjaciółka z liceum, z którą niestety nie widujemy się zbyt często, bo mieszka daleko… Skazane na maile i telefony tęsknimy okrutnie… Spotkanie było zdecydowanie za krótkie, wręcz surrealistycznie przelotne ;-) Cała noc przy winie, na balkonie, dwie i pół godziny snu i zaraz pobudka przed siódmą, śniadanie i bieg przez miasto ;-) I kawa w kubkach na dachu BUW-u (czy ja już wspominałam, że to jedno z moich ukochanych miejsc tutaj?) I strasznie dużo ważnych słów, rwanych zdań, dygresji, trochę wspomnień, coś o planach… Za mało nam było. Niestety…
Jest za to duża szansa na więcej dni razem w listopadzie… No chyba, że jakoś nam się uda odwiedzić A. jeszcze w wakacje… Może… Choć strasznie ciasno się nam zrobiło w wakacyjnym kalendarzu…
Oj, bo taaaki wspólny czas jak tamten kawałek zimy w Budapeszcie parę lat temu, to raczej nieprędko się powtórzy…
Będę się odzywać – biorę komputer ze sobą :-)
Choć pewnie trochę rzadziej…
Pozdrawiam ciepło!