poniedziałek, 26 lipca 2010

M&H

Aj, uwielbiam tę parę słodziaków ;-)



No i mieliśmy się pakować od rana, ale w końcu, nie bacząc na deszcz, ruszyliśmy przez Warszawę na ostatnie przed wyjazdem spotkanie z H.
I był to pomysł znakomity! Zdecydowanie!

Jak to się dzieje, że najlepsze zabawki są te cudze? Z Mamą H. doszłyśmy do wniosku, że zaraz po naszym powrocie dokonamy wielkiej wymiany – wór zabawek M. za wór zabawek H. ;-) Na trochę… Aż zatęsknią za swoimi i znudzą się tymi „nowymi”!
W każdym razie M. był w raju! Podobało mu się wszystko! Szczególnie wielki samochód (niedługo sam zresztą stanie się posiadaczem podobnego pojazdu!) i wózek dla lalek (no, nad tym zakupem dłużej się zastanowimy, hehe).
Wózek okazał się hitem – to różowa spacerówka, w której można przewozić lalę typu bobas ;-)
I M. tę lalę woził po całym mieszkaniu! Zachwycony! Pędził z tym wózkiem, że o rany!
W ogóle nieźle już ten mój Syn porusza się na dwóch nóżkach…
Jestem bardzo, ale to bardzo dumną Mamą!

No bo M. potrafi już:
- zbudować wieżę z trzech klocków!
- kręci c bąkiem jak zawodowiec ;-)
- uruchomić wszystkie możliwe pozytywki
- itepe, itede…

A najśmieszniej jest, kiedy próbuje pokonać schody: zatrzymuje się przed nimi, odwraca głowę w naszym kierunku, kręci z uporem i powtarza „nienienienie”… I nie wdrapuje się wyżej… Odrobinę zawiedziony oczywiście…

Oj, mogłabym tu jeszcze i jeszcze o moim M., ale w ten sposób do jutra się nie spakuję ;-)
M. śpi, Tatuś M. szykuje nam kolację, ja upycham do walizek jeszcze książki, jeszcze płyty, jeszcze dwie apaszki, jeszcze jedna bluzka, i jeszcze sukienka ;-) I jeszcze ulubiony ostatnio przez M. samochodzik z trojgiem świńskich pasażerów ;-) No i bąk. I klocki. I drewniane puzzle. I książeczki. I piłka (czy ja się martwiłam tu ostatni, że M. nie przejawia większego zainteresowania piłką? No więc już przejawie! I to całkiem duże!!!)…
W sumie nie wiem po co to wszystko, bo na M. czeka pewnie karton nowych zabawek ;-) I ubranek. I wszystkiego…

***

Ach, no i jakoś zabrakło czasu, żeby opisać tu weekendowe spotkanie z A.
To moja przyjaciółka z liceum, z którą niestety nie widujemy się zbyt często, bo mieszka daleko… Skazane na maile i telefony tęsknimy okrutnie… Spotkanie było zdecydowanie za krótkie, wręcz surrealistycznie przelotne ;-) Cała noc przy winie, na balkonie, dwie i pół godziny snu i zaraz pobudka przed siódmą, śniadanie i bieg przez miasto ;-) I kawa w kubkach na dachu BUW-u (czy ja już wspominałam, że to jedno z moich ukochanych miejsc tutaj?) I strasznie dużo ważnych słów, rwanych zdań, dygresji, trochę wspomnień, coś o planach… Za mało nam było. Niestety…
Jest za to duża szansa na więcej dni razem w listopadzie… No chyba, że jakoś nam się uda odwiedzić A. jeszcze w wakacje… Może… Choć strasznie ciasno się nam zrobiło w wakacyjnym kalendarzu…
Oj, bo taaaki wspólny czas jak tamten kawałek zimy w Budapeszcie parę lat temu, to raczej nieprędko się powtórzy…

Będę się odzywać – biorę komputer ze sobą :-)
Choć pewnie trochę rzadziej…

Pozdrawiam ciepło!

Zamglone... Rozbielone...


Dzień bez treści...
Sennie...
Deszczowo...

Właśnie się zabrałam za pakowanie - jutro znów ruszamy w drogę...
I cieszę się.
Ogromnie.

Choć dziś sennie.
I deszczowo.

Pozdrawiam!

I do zobaczenia!
(Może jeszcze dzisiaj? Bo mam zaległości tutaj... Ale komputer jedzie tym razem ze mną ;-) tylko czasu pewnie będzie mało na regularne tu wizyty... Ale postaram się!)

piątek, 23 lipca 2010

F.

F. jak FUN!
F. jak FRAJDA!

Dawno nie było tu naszego Filipa...
A wakacje to taaaki fajny czas dla naszego psa!
Bo jesteśmy wszyscy razem. Całe stado!


Radość w czystej postaci!

czwartek, 22 lipca 2010

It's a lazy afternoon... I różowy leżak!




































It's a lazy afternoon
And the beetle bugs are zooming
And the tulip trees are blooming
And there's not another human in view,
But us two
It's a lazy afternoon
(...)
A far pink cloud hangs over the hill
Unfolding like a rose
If you hold my hand and sit real still,
You can hear the grass as it grows
It's a hazy afternoon
And I know a place that's quiet, except for daisies running riot
And there's no one passing by it to see
Come spend this lazy afternoon with me...

(Jerome Moross, John Latouche)

Bo od tej właśnie piosenki wzięła się nazwa mojego bloga :-)
Najbardziej ją lubię w wykonaniu Caroline Henderson…

Biocenoza leśna. Dla ochłody...

bo tu upał nie do zniesienia…
Trawestując Henry’ego Millera: nieklimatyzowany koszmar ;-)

Jeszcze kilka zdjęć z leśnych plenerów…
Tam zdecydowanie chłodniej…

Okno do lasu. Drzwi do lasu. Schody do lasu...




Nie mam szczęścia do fotografowania ptactwa :-( Bo do tego naczynia z wodą wiele razy dziennie przylatywały ptaki ugasić pragnienie... Polowałam z aparatem, ale koniec końców aparat zawsze odkładałam i pokazywałam ptaszki Dziecku... Sójki, szpaki, kosy, dzięciołki... W Radziejowicach taki mamy zwyczaj, że na balustradzie, na tarasie, kładziemy ogromny, dojrzały słonecznik. Ptaki podlatują, skubią - sama radość! I jakoś tym razem o słoneczniku zapomnieliśmy :-(



I jeszcze przez kuchenne okienko :-)


Z konieczności ten tydzień spędzamy w domu.
Szczepienie między innymi...
Jak dzielnie je zniósł mój dzielny Syn!!! Skrzywił się jedynie. Właściwie nie zapłakał... Ani, ani... Natomiast ja - oj, wiele mnie kosztuje każda wizyta w przychodni...
W dodatku poinformowano mnie, że wkazane by było zaszczepić się przeciwko ospie. Bo nie przechodziłam jej w dzieciństwie... Ale heca! Nie miałam pojęcia, że istnieją podobne szczepionki dla dorosłych...
Bo w "moim wieku" ospę przechodzi się niełatwo...
"Bo w pani wieku" - ze trzy razy usłyszałam ten zwrot z ust pani doktor ;-)))
W "moim wieku", hehe...
Okrągłe urodziny mnie czekają... Bardzo niedługo ;-)
I bardzo się lubię w tym "moim wieku"!

środa, 21 lipca 2010

Oto jest pytanie!



Czy można dotknąć tęczy? Jak myślicie?

Piłka. Krótko ;-)


W sumie trochę spóźnione to zdjęcie.
Bo Mundial za nami.
Bo znad morza wróciliśmy już wieki temu.
Aj, jakos tych zdjec bałtyckich mam wciaż jeszcze trochę w zanadrzu...

Piłka, póki co, kompletnie nie znajduje się w sferze zainteresowań naszego Syna.
Nie żeby nas jakoś pasjonowała...
Ale Tato M. nabył taką oto miniaturową wersję piłki, którą miał być rozgrywany finał i wręczył Synkowi.
Zero.
Brak reakcji.
Cóż...
Jeszcze przyjdzie czas na piłkę - może nawet przed kolejnym Mundialem? ;-)


wtorek, 20 lipca 2010

I stało się!!!

No i stało się!

M. poszedł!!!

Przed siebie…

Rzecz miała miejsce w Ogrodzie Krasińskich.
Za świadków mamy H. i Jej Mamę (przemiłe spotkanie po przeszło dwóch tygodniach dłuuugiego nie-widzenia-się) ;-)
A także Franka - miniaturowego pieska ;-) oraz jego sympatyczną właścicielkę wraz z dwiema córeczkami…
M. ruszył do Franka właśnie!
Bo z Frankiem chciał się bawić. I prowadzić go na cieniusieńskiej, czerwonej smyczce…
I Frankowi chciał zjeść parę psich dropsów typu Frolic ;-)

No i poszedł.
Ruszył!
Mój syn zrobił swoje pierwsze, bardzo samodzielne kroki.
Zupełnie nieprzypadkowe…
Bo przypadkowo to już parę postawił wcześniej…
Ale te dziś były celowe. Zamierzone. W pełni świadome.

Poza tym dzięki H. przekonał się do chodzenia prowadzony za rączkę… Bo średnio za tym przepadał. Wolał chodzić sam, opierając się o meble, ławki, wózek, szczebelki, itp.
A teraz chętnie idzie prowadzony za rączkę. Brawo!!!



***

To dzisiaj. A w Radziejowicach M. spędził błogi, leniwy czas z nami…
Upalne dni mijały nam trochę na tarasie w cieniu sosenek, trochę w zdecydowanie chłodniejszych wnętrzach naszej leśnej chatki…
Odkryciem stały się szyszki ;-)
I arbuz, który wyjątkowo zasmakował M.
Hitem była także moskitiera na wózek naprędce zaaranżowana z muślinowej firany ;-)
Komary dawały nam w kość, niestety…
Choć M. dość łaskawie oszczędziły!
Moje nogi – hmm, lepiej pominąć temat milczeniem – wyglądają dość rozkosznie nosząc ślady dziesiątek ugryzień ;-)
Musiałam wyglądać całkiem zabawnie w swoich letnich sukienkach – krótkich, czarnych – podczas wieczornych koncertów… Nogi wiejskiej dziewczyny ;-) całe w bąblach, hihi!
Bo wieczorami nosiłam swoje dawno nie noszone, dawno nie widziane ;-) sukienki – ach, koncerty były naprawdę znakomite!!! Ale o nich może troszkę później…

Bo chciałam jeszcze napisać o M. parę słów…

Że ostatnimi dniami w wielkim skupieniu przyglądał się moim oczom – bardzo mnie to wzruszało aż do dziś – bo postanowił zapolować na moje rzęsy ;-) i to bardzo bolało!!!

I jeszcze że czyta książki. Namiętnie. Ale co ciekawe, bierze z półki taką dorosłą, bez żadnych obrazków, i kartkuje, kartkuje, kartkuje… Strona po stronie, przygląda się literkom – chyba je lubi! Żadne tam boardbooki – to dobre dla dzieciaków ;-) M. sięga po całkiem poważne tytuły i „czyta”. Ale z jakim skupieniem nabożnym, z jaką miną!!! Do głowy człowiekowi by nie przyszło, że Dziecko czytać jeszcze nie potrafi…

I polubił swój nowy kubeczek. Niebieski. Bo ciężko było odzwyczaić się od tego czerwonego (na zdjęciu), z miękkim ustnikiem… Ten nowy ma twardy ustnik i myślę, że pomoże M. opanować trudną sztukę picia z normalnego kubka… Bez żadnych tam dzióbków. Bo to też dobre dla dzieciaków ;-)

Takie tam okruszki, zapiski z naszej codzienności…
Jutro ponoć znów upały. Ufffff...

***

Oj, zupełnie nie grało mi to zdjęcie w żadnym zestawieniu. Zatem będzie solo. Wycinanka. Z cyklu: Detale ;-)
Na dzień dobry - kawałek popołudnia...
Dobrego dnia wszystkim!

poniedziałek, 19 lipca 2010

Trzy kolory. Biały. Niebieski. Zielony.

I plamka różowego.

Oto pierwszy rozdział mojej opowieści o Radziejowicach :-)
Bo wróciliśmy.
Przeszczęśliwi.
I przewypoczęci.

Dziś zdjęcia.
Jutro trochę słów.
I zdjęć również!








piątek, 9 lipca 2010

Różowe leżaki, czyli mała zmiana planów ;-)


I jeszcze Radziejowice…
Tym razem Pałac. Z całym przeboskim otoczeniem.
I Arka Wilkonia.
To, że na stałe zagościła właśnie w naszych Radziejowicach, dla mnie – miłośniczki Mistrza Józefa – to prawdziwe zrządzenie losu!!!
Pamiętam jak ją podziwiałam w Zachęcie – prowadziłam na tę wystawę wszystkie zaprzyjaźnione dzieci…
A teraz mój Syn może sobie swobodnie brykać na czworaka wokół Arki… I wspinać się po tygrysich łbach! I niedźwiedzich! I lwich nawet ;-)


Wrota z kolei to fragment scenografii z którejś z inscenizacji Opery Narodowej…



I pałacowa kawiarenka plenerowa…



A tu fragmenty muzyczne ;-)
Lat temu ze dwa, akurat w Radziejowicach, w ogrodach, odbywała się sesja fotograficzna jednej z młodzieżowych orkiestr… Mam masę zdjęć z tego pleneru… Nie za bardzo nadają się do publikacji tutaj, jako że przedstawiają twarze konkretnych muzyków, zatem bez ich zgody to nie ma jak (no to poniższe to w drodze wyjątku...).
Ale sesja była nadzwyczajna! Te piękne dziewczyny w szalenie eleganckich sukniach koncertowych, pozujące nad brzegiem stawu, na mostkach, pomiędzy klombami… Ci wytworni chłopcy w najznakomitszych smokingach… Ach!
Mnie najbardziej rozbawił widok młodych muzyków, skrzypków, którzy ze smykami w rękach, i z instrumentami, grali sobie w zośkę!!! Serio!




Ach, gdybym mogła życie przeżyć ponownie, w innej skórze, w innej rzeczywistości, i gdybym mogła sobie wybrać taką nową przestrzeń, to chciałabym zostać muzykiem w orkiestrze!!! Wiolonczelistką! No, może być nawet altowiolistka…
Chciałabym tak żyć – choć przez chwilę… Próby, koncerty, tournee... Wiem, wiem, ciężka, potwornie cieżka praca; wiem, bo sama przez dwanaście lat oswajałam fortepian – ale moje wyobrażenie (być może nieco mylne) o wspólnym muzykowaniu, wspólnym życiu powiedzmy w takiej sinfonietcie, och – to musi być niezwykłe!!! Potrafię sobie wyobrazić to uczucie, kiedy po tygodniach prób nagle zespół zaczyna słyszeć TO brzmienie, kiedy utwór zaczyna nabierać kształtów, kiedy muzycy zaczynają oddychać TĄ muzyką, TYMI dźwiękami… Kiedy następuje TO porozumienie, nieporównywalne z żadnym innym…
Pełnia… Doskonałość…
Kawałek nieba na ziemi ;-)
Kwintesencja szczęścia…

Jeślibym życzyła swojemu Synowi jakiegoś rodzaju SZCZĘŚCIA, to właśnie TAKIEGO!
Nie, nie marzę o tym, aby został muzykiem…
(Choć oczywiście chciałabym, aby udało mu się oswoić jakiś instrument.)
Chciałabym po prostu, aby potrafił usłyszeć w dźwiękach, w muzyce, właśnie tę doskonałość, tę pełnię, do której się dąży grając w orkiestrze…
Żeby Jego spotkania z muzyką zaprowadziły Go do harmonii, do piękna, do przejrzystości…
Żeby nuty były Jego najpiękniejszą literaturą…
Żeby był z muzyką szczęśliwy tak jak ja… Tak jak my…
Albo jeszcze bardziej!!!



W Radziejowicach jutro rozpoczyna się festiwal muzyczny, na który to z racji małej zmiany planów wyjazdowych właśnie się wybieramy! A jeziora trochę (chyba) później ;-)
Gdyby ktoś miał ochotę na plenerowe koncerty późnowieczorne to zapraszamy!!!

A te różowe leżaki to bajka, prawda?

PS. Dzis troche więcej wpisów. Na zapas :-) Bo znów wyjeżdżamy i nie wiem kiedy wrócimy... Za tydzień może? Ale na króciutko i znowu ruszamy...
Do zobaczenia więc...

Kąty nieostre. Cztery.

I kilka ujęć nieostrych.
Domowych.
Z godzin siesty…
Z hamakowania…
Z leniuchowania…
Z naszych wakacji we własnych czterech ścianach ;-)






W taki czas to najchętniej Nina Simone…
Będzie o niej więcej…
Bo lato to JEJ czas!!!
I będzie jeszcze o kilku upalnych, wakacyjnych filmach… Ale to w wolnej chwili!
Na początek niech będzie Bertolucciego „Ukryte pragnienia”/”Stealing beauty”!
Czy ktoś też tak lubi ten film?
Ja uwielbiam…
Również za Ninę Simone…
I za Toskanię…
I za Osvaldo ;-) ach, oglądałam ten film jako szesnastolatka i taki Osvaldo to mi się marzył! Właśnie taki! ;-)
Ech, te plenery, ten klimat, ten czar…
Kwintesencja Toskanii!!!
Jej najwyższa afirmacja!!!
No, Bertolucci!!!
Zmysłowy jak diabli…

PS. W takie upały wszystko i wszędzie widzę Hopperem ;-) Jego obrazami… Jego niesłychanie leniwymi, lepkimi, statycznymi obrazami… Oczywiście bez tej dozy zawartego w nich dramatu i cichej pustki ;-)
Nie, tak po prostu, bezrefleksyjnie… Przechodzę przez jezdnię – i widzę Hopperem… Patrzę na skrzyżowanie – Hopperem… Gapię się w niebo – no, jak z jego obrazów… Takie bezczelnie niebieskie… Takie americana… Takie bardzo jego…
To tak NIE a'propos Bertolucciego. I Niny Simone. To tak w ogóle NIE a'propos ;-)

Nie wiedzieć czemu rower...


Opowiesci wieczorne. Z rowerem (nie wiedzieć czemu wkradł mi się w ten kolaż - zostawilam więc)… A wlasciwie dwoma...
Zupełnie crazy!!!
Wygłupy z aparatem ;-)
Światła wielkiego miasta…
I kawalątek księżyca (kto wypatrzy?)…

Pozdrawiam!
Księżycowo :-)

Parę słów...

...i jeszcze więcej obrazków :-)


Plac zabaw.
Nowy!



Kolejny, który zafundowała dzieciakom nasz dzielnica! Brawa! Naprawdę wielkie, wielkie brawa! Plac jest znakomity – wzdłuż pięknej, starej kasztanowej alei… Oddzielny dla maluchów, oddzielny dla starszych, spragnionych prawdziwych szaleństw dzieciaków! Dużo zielni, fajna architektura, dbałość o szczegóły… Niedługo mają powstać w tym miejscu jeszcze boiska i pawilon kawiarniany! Coś dla Mam ;-)))
A to nie koniec – miasto planuje kolejne tego typu inwestycje w naszej dzielnicy!!!
Czekamy i bardzo się cieszymy!




Ach! Jak bardzo się cieszymy!!!

Porzeczki. Biało-czerwono...



Porzeczki.
Niedoceniane, moim zdaniem…
A ja je kocham! Ubóstwiam!
Czerwone!
Tu w tarcie, pod kremem custard!!!
M. też próbował ;-)
A jak!


Prawdziwa porzeczkowa orgia!



PS. Chciałam zamieścić przepis, bo tarta naprawdę pyszna, ale czasu mało, a czeka nas jeszcze pakowanie… Uzupełnię ten wpis o przepis (rymem, hehe) po powrocie!!!

Ale chociaż niech tu sie zaprezentują w swej swieżej okazalosci ;-) sprawczynie zamieszania:

Kuzyniątka. A także o wielkim sukcesie M.

Popołudnie z Z.
Wspólne figle.
Fajny czas.
Razem.
Kuzyniątka ;-)




Z. wróciła z pierwszego samodzielnego wyjazdu – nasza siedmiolatka była na obozie pływackim!!! I wróciła ze złotym medalem. Zdobyła pierwsze miejsce w triatlonie!!!
A kolorowe paznokcie to trochę dlatego, że od września czeka ją szkolny mundurek ;-)
Tak przynajmniej tłumaczy to całe zamieszanie z manicurem i pedicurem Jej Mama, czyli moja kuzynka, hihi! No dobra, jak szaleć, to szaleć!!! W końcu mamy wakacje!!!



A najlepsza zabawa to z wlasnym cieniem ;-)





Ach, dzisiaj M. samodzielnie zakręcił bąkiem!!!
Rano!
I od rana już z tysiąc razy!!!
To też jakiś tam pierwszy krok :-)))

czwartek, 8 lipca 2010

Zielone jeże, czyli kłuj-kłuj :-)

Po niedawnej wichurze, znaleźliśmy na ziemi mnóstwo młodych, zielonych kasztanków… Takie jeżyki…
Sama frajda dla M.
I akupunktura ;-)



Jakoś się ochłodziło odrobinkę. I dobrze…
Wyśmienicie się spaceruje w takich temperaturach!
Powoli szykujemy się do kolejnego wakacyjnego wypadu :-)
I znów trzeba się pakować, wrrrr... Tego nie lubię!

***

Tymczasem czas miło nam płynie… Od rana Mollo Melomana :-) Od rana bujanie się w hamaku. Od rana samo szczęście…
Trochę Debussy’ego, odrobinę Chopina, ciut Schumanna…
Tak na dzień dobry!
I zaraz w plenery :-)

PS. I nie może się ode mnie odkleić pewna historia – opowiadanie z tomu Annie Proulx, które to wczoraj podczytywałam na ławeczce. Bardzo poruszające. Och, nie mogę się teraz uwolnić…