poniedziałek, 21 lutego 2011

Niespożyta energia M., czyli frustracji młodej matki ciąg dalszy ;-) I szarobury spacer z Ewą. Ale w słońcu!

Wróciłam zmęczona.
Okrutnie…
Szczęśliwa, ale zmęczona…

Niespożyta energia mojego Syna daje się we znaki.
Wszystkim ;-)
M. w jednej sekundzie znajduje się w trzech (najmniej!) miejscach.
Przy czym specjalizuje się głównie w czynnościach wysokiego ryzyka…
Jest uparty.
Uroczy, ale uparty.
Momentami nie daję rady.
Widzę obłęd w oczach Babci. Cioć. I Wujków.
I w oczach Tatusia M.
Wizyty, które składamy stają się bardzo kłopotliwe.
Coraz bardziej.
Dla wszystkich.
Ja nie zdążę nawet wypić kawy. Odwiedziny zaczynam od przemeblowywania cudzego mieszkania ;-) Od ogołacania stolików kawowych i przenoszenia co cenniejszych sprzętów na wyższe poziomy! Serwowane dania zjadamy wszyscy na stojąco, układając talerzyki daleko poza zasięgiem rąk i wzroku M.
Ale i tak od czasu do czasu u kogoś runie lampa na przykład (Ewuń, raz jeszcze przepraszamy!)
Moje cudowne, arcyspokojne Dziecko (przynajmniej to, którym M. był jeszcze parę tygodni temu) stało się szalejącym wulkanem niespożytej energii!
Psotnikiem.
Psują.
Łotrem.
Najsłodszym, najdroższym łobuzem.
Mój błogi spokój i mocno już nadwerężona cierpliwość zaczynają szwankować.
Nie mam już żadnego pomysłu na dyscyplinowanie Syna i tłumaczenie Mu jak bardzo niebezpieczne/kłopotliwe/nieuprzejme są Jego pomysły.
Z Dziecka, które swoją uwagę potrafiło przez długie minuty skupiać na jednej czynności, wykonywanej z oddaniem i precyzją, wyrósł mały hultaj, którego wszystko cieszy, bawi i interesuje ale przez jakieś cztery sekund...
Rozkojarzenie i połykanie nieoswojonej przestrzeni – jakie to dziwne u Dziecka, które potrafi przecież skupić uwagę i nawiązać kontakt, kiedy nie jest rozproszone poznawaniem nowego…

Wiem, to TEN czas.
Wiem, to pewnie wcale nie jest ADHD.
Wiem, to bunt dwulatka.
Wiem, teorię znam ;-)
Wiem, zaraz z tego wyrośnie (chyba?).
Ale…


Naprawdę nie mogę już…
Czasami.
Coraz częściej.
Nie chcę stać się tą pokrzykującą, zniecierpliwioną i wyszarpującą z rąk Dziecka przedmioty matką.
Jakich wiele, niestety…
Wciąż staram się być tą fajną, uśmiechniętą i rozsądną Mamą.
Taką, która rozumie. Nie karci bez sensu, bez skutku. Nie podnosi głosu bez przyczyny. Taką, która zawsze ma pomysł na odwrócenie uwagi Dziecka, kiedy zajęte jest czymś niemądrym.
Ale też taką, która wychowuje.
A ja teraz już wcale nie jestem pewna, czy aby wychowuję M.
Bo wydaje mi się, ze wszystko zaczyna się wymykać pod kontroli.
I niedługo wszyscy zaczną patrzeć na mnie z pobłażaniem jak na kogoś, kto nie ma wpływu na własne Dziecko. Kto wychowuje je bez żadnych reguł. I bez zasad.
A tak przecież nie jest.

Ale czasami już sama nie wiem...
Naprawdę.


Wydaje mi się, że M. w Domu zachowuje się inaczej.
Inny jest też nasz rytm życia tutaj.
I Dom jest przestrzenią zupełnie oswojoną.
Kiedy wybieramy się gdziekolwiek z wizytą, kiedy zamieszkujemy na jakiś czas u Babci, nagle ta nowa, obca przestrzeń staje się największą atrakcją. Frajda jest w wysuwaniu szuflad, wdrapywaniu się na krzesła, ściąganiu obrusów i zrywaniu zasłon (sic!), których w Domu brak.
Największa radość w bieganiu po schodach, włączaniu i wyłączaniu wszystkich możliwych urządzeń, atakowaniu kontaktów i uderzaniu pilotem od telewizora w stół (aż wszystkie baterie pofruną wysoko, wysoko pod sufit!).
Klocki, puzzle i samochodziki stają się czymś wysoce niekoniecznym.
Te same zabawki, którymi Dziecko bawi się w Domu, wydają się jakąś pomyłką i służyć mogą jedynie do rzucania na odległość…
I kiedy wszystkim tłumaczę, że tak naprawdę wszystko wygląda inaczej, czuje lekko pobłażliwe spojrzenia i uprzejme przytakiwania ;-)
- Tak, tak, na pewno. Dzieci takie są. Wszystkie.
Chociaż chwilkę później okazuje się, że jednak nie wszystkie ;-) bo czyjś syn, wnuk albo siostrzeniec  'zachowywał się zupełnie inaczej - ale też miał odpowiednią w Domu dyscyplinę'. 
W przeciwieństwie do M. (czytam między wierszami).
No właśnie. Mało kto mi wierzy, że i w naszym Domu pewne reguły obowiązują... 

Na wszelki wypadek zabieramy ze sobą zawsze małą harmonijkę – kiedy już M. zaprezentuje cały wachlarz zachowań niegrzecznych i zrobi odpowiedni bałagan, podaję mu ów instrument i próbujemy mini recitalem zatrzeć złe wrażenie ;-) Zazwyczaj się udaje! Jeszcze.


Ratunkuuuuuu!!!


My naprawdę wychowujemy M. 
Naprawdę.
Nie jesteśmy Rodzicami, którzy pozwalają na wszystko. M. ponosi (odpowiednie dla swojego wieku oczywiście) konsekwencje swoich czynów. Jest nagradzany. I karcony kiedy trzeba.
Staramy się. Pracujemy. Wychowujemy Dziecko świadomie. Poszukujemy dobrych rozwiązań. Radzimy się mądrzejszych. Bardziej doświadczonych. Staramy się być wzorem. Próbujemy. Pokazujemy. Cały czas...
Ale niekoniecznie przynosi to wszystko zamierzone przez nas rezultaty. I efekty.
I często błądzimy...
M. energii ma za troje. Za czworo ;-)
I czasami ciężko dać jej upust. Zwłaszcza zimą. Zwłaszcza w dzień pochmurny. Zwłaszcza w cudzych wnętrzach ;-)

Nic.
Czekamy.
I czekamy.
Byle do wiosny!

Uratuje nas ogród ;-)

Na razie zawieszamy wizyty i odwiedziny. Przynajmniej tam, gdzie nie ma dzieci ;-) albo gdzie dzieci już urosły, a rodzice zapomnieli jak to było ;-)



Tymczasem kilka zdjęć z cudownego spaceru z Ewą (na zdjęciach z M.).
Tą od lampy ;-)
Z moją najdroższą i najdawniejszą Przyjaciółką.
Taką od zawsze i na zawsze.
I chyba najulubieńszą Ciocią M.
Bo Ewa jest czarodziejką. Najprawdziwszą. Ona dzieci zaklina… Ma niezwykły dar i wielki do Dzieci talent.
Jest cudownym pedagogiem. I cudowną malarką. Artystką.
I będzie cudowną Mamą. Już w maju :-)
A jej Lena z pewnością nie będzie się zachowywać jak mały dzikus ;-)
Będzie subtelną, uroczą Dziewczynką. Na pewno!

A oto i Lena. Ta w środku ;-)


***

Uff...
Trochę mi lżej jak to z siebie wyrzuciłam.
Lżej, ale wcale nie lepiej...
Może lepiej już nie będzie?
Niech będzie tylko troszkę łatwiej...
To już będzie bardzo dużo :-)

Tymczasem przygotowałam sobie michę owsianki.
Z łyżką muscovado, z garścią surowego ziarna kakao (jak ono przyjemnie w tej owsiance chrupie!) i z chmurą cynamonu.
Już mi lepiej :-)
Oj, tak!


17 komentarzy:

  1. Jedyne co mogę ci napisać, to że tez to przechodzę...choć u nas ADHD prawdopodobne, ale na diagnoze jeszcze za wcześnie...wiem że nie jest łatwo i znam pobłażliwe spojrzenia - i wiem jedno: masz dyscyplinę, masz własne sposoby na dziecko, rób swoje a spojrzeniami ludzi się nie przejmuj :) Ja przestałam i nieraz szłam niosąc wyjacego i gryzacego Glusia pod pachą i uśmiechając się do mijanych ludzi :) To minie :) Przeciez niedługo będą mieli 18 lat i wyprowadzą się z domu no nie? ;)) Szukaj nowych sposobów i nie martw się chwilami słabości - każda z nas je ma! :)
    Relaksującego wieczoru! Pozdrawiam ciepło! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Maggie, Ty nawet frustracje potrafisz ciekawie opisać. Czytałam, jak zaklęta. :)
    Niestety jeszcze nie jestem z TYCH doświadczonych Mam. Nie pomogę Ci zatem. Też zauważamy ogromne zmiany w Z. -- na gorsze. ;) Pocieszający jest fakt, że nadchodzi wiosna. Będzie można dać upust zgromadzonej energii, spędzając mnóstwo czasu poza domem. Jeszcze chwila...
    Wszystkiego dobrego dla Ewy i maleńkiej Leny! Umiejętności zaklinania dzieci zazdroszczę. :)

    Fajnie, że jesteście! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. oj, czytałam z zapartym tchem i wzrastającym pulsem ;) ja czasem mam tak w pracy - pomnożone przez 19 ;) i to niby starsze i rozsadniejsze dzieciaki. i tak samo - jestem z nimi sama jest ok, idziemy na stołówkę,do innej sali czy biblioteki, wchodzi do sali inny nauczyciel i zaczyna się szaleństwo ;) i te same poblazliwe spojrzenia, mam przynajmniej takie wrazenie. i choc uwielbiam ta prace, to czasem bywa ciezko i mam ochote uciec. i czesto takze walcze z soba, aby nie zrzędzić i byc opanowana.
    oh, dzieciaki moglyby nam, doroslych oddac choc maly skrawek energii, którą posiadają..

    OdpowiedzUsuń
  4. minie?
    wytrzymasz?
    łatwo mówić. Ja mam córkę, ale uwierz, w większości przytoczonych przez Ciebie przykładów zachowań M. to była Jagna. Minęło, po części. Ale czy minie u Ciebie? u Was? Czas pokarze. Tylko się nie załamuj. To ostateczność, którą odpychaj od siebie jak najdalej!
    Wierzę, że dacie radę.
    minie ....

    OdpowiedzUsuń
  5. Próbuję sobie przypomnieć, jak to było u nas. I za Chiny nie mogę. Pamiętam głównie to, co już Ci mówiłam: że z wakacji wróciliśmy bardziej zmęczeni niż byliśmy przed. Za dużo zagrożeń (schody, baseny), za dużo energii u Dziecka. Pewnie mój Tata miałby więcej do powiedzenia w tym temacie, bo ja byłam w pracy wtedy. Choć muszę oddać Dziecku sprawiedliwość, był ruchliwy, biegał, ale to wszystko. Nie wspinał się, nie ściągał rzeczy, nie walił po meblach, etc. Wierzę w teorię równania się: dostaliśmy tak w kość na początku, zaraz po urodzeniu, że potem - w tym newralgicznym okresie - nas oszczędzono trochę;)

    Myślę, że ten moment, kiedy ludzie i Ty sama myślisz, że nie masz kontroli nad Dzieckiem jest normalny. Że robi co chce. Ja i teraz mam czasem takie wrażenie w moich relacjach z Chłopcem. Bywają takie dni. Ale nie załamuj się i przed wszystkim nie myśl o tym jaką matką nie chcesz się stać. Bo będziesz się dołować. Są chwile kiedy każda z nas staje się taką matką i już. Bo jesteśmy tylko matkami i mamy czasem tego dość. Co nie znaczy, że nie kochamy naszych dzieci. Ale nie ma matek idealnych. I każda się cieszy, jak już dziecko idzie spać;)

    OdpowiedzUsuń
  6. PS Zapomniałam o najważniejszym - BĘDZIE LEPIEJ!!!:)))

    OdpowiedzUsuń
  7. To chyba bunt dwulatka się rozpoczął ;-) Z reguły przemija, jest po prostu kolejnym etapem w rozwoju i wydaje mi się, że tak trzeba do tego podchodzić. M. testuje teraz co może, sprawdza granice. Przechodziłam to ze starszym synem
    A teraz młodszy syn (rok i 2 miesiące) zaczyna pokazywać charakterek i nagorsze że w pewnych zachowaniach zaczyna go naśladować starszy...
    Doskonale rozumiem sytuację gdy inni patrzą na Ciebie i dziecko jakoś dziwnie, ze wzrokiem wyrażającym dezaprobatę i "wszechwiedzę", ale staram się tym nie przejmować, większość tych ludzi po prostu zapominało jak to jest..

    Ostatnio miałam nieprzyjemną sytuację w aptece: byłam z dwójka, nie miałam wózka. Starszy podszedł do szyby, pokazując że coś chce, a za nim młodszy zaczął uderzać w tą szybę. Wzięłam go na ręce, bojąc się, że zrobi sobie krzywdę. Niestety za chwilę musiałam go znowu postawić bo musiałam jakoś wyciągnąć portfel. Młody oczywiście znowu zaczął walić w tą szybę: na co wyszła jakaś Pani kierownik apteki i powiedziała abym zabrała to dziecko bo rozbije szybę, oraz jakiś starszy facet stwierdził, że on też miał dzieci, ale się tak nie zachowywały i były bardzo grzeczne:-o

    Naprawdę ludzka pamięć jest bardzo ulotna i krótka, ale ja postanowiłam że moja pamięć taka nie będzie i nigdy przenigdy nie będę oceniać i krytykować żadnej matki. Amen!

    OdpowiedzUsuń
  8. Maggie, czytam to, co napisałaś i pierwsza rzecz, jaka przychodzi mi do głowy to to, że jesteś wspaniałą świadomą mamą. Nie udajesz, że nie ma problemu. Szukasz rozwiązań. I jestem pewna, że je znajdziesz. Znajdziecie je wspólnie z M, choć to wymaga czasu. I cierpliwości, o jaką siebie nie posądzamy ;) Moje dwulatki były zazwyczaj spokojne, więc temat przemeblowywania cudzych mieszkań jest mi zgoła obcy, ale za to Starsza Siostra zrekompensowała mi swoje cudowne wczesne dzieciństwo w wieku lat czterech. Miałam wówczas roczną Dziewczynkę w wózku lub na rękach i Chłopca pod sercem, który szykował się na świat. Momentami mi to serce stawało. Wypłakałam morze łez. Bezsilności. Jedne z najtrudniejszych tygodni mojego macierzyństwa. A właściwie miesięcy. Szukanie przyczyn. Powodów. Obwinianie siebie, choć przecież tak bardzo się starałam. I choć dzisiaj powiem, żebyś puszczała mimo uszu uwagi "życzliwych", sama myślałam, że nie podniosę się pod ich ciężarem. I też w domu było inaczej ;) W swoim rytmie Dziewczynka odnajdywała spokój. Długo mogłabym pisać. Dzisiaj, choć trójka biega po domu i czasami nie wiem, jak ogarnąć towarzystwo, jest o niebo lżej. I u Was też tak będzie. A ciekawość M mnie zachwyca. Bardzo chciałabym Go kiedyś poznać ;)
    Uściski!
    Dużo siły Tobie życzę. I takich spotkań jak wczorajsze. Jak najwięcej.

    OdpowiedzUsuń
  9. Magda, po moich doświadczeniach, mogę napisać tylko jedno.
    Bo tylko to wydaje mi się prawdziwe i sensowne:))))
    TO MIJA :)
    Trzeba zaciąc zęby i robic swoje.
    A przecież "swoje" robisz dobrze.
    ściskam

    OdpowiedzUsuń
  10. Maggie, tyle juz dziewczyny napisaly na ten temat ze sama nie wiem co mam Ci jeszcze napisac... Mysle, ze kazdy z nas rozpoznaje siebie w takich sytuacjach... Pamietam, ze odwiedziny swego czasu tez byly dla nas klopotliwe, tez przestawialam rzeczy na wyzsze poziomy, to pamietam... :-) tak bylo z pierwszym synem, z drugim wszystko bylo jakos duzo latwiej ... Szukaj nowych rozwiazan i nie martw sie, chwile slabosci ma kazdy z nas...

    Powodzenia Maggie i jak najwiecej takich wlasnie wspanialych spotkan...!!! Sciskam. M

    OdpowiedzUsuń
  11. Dziewczyny kochane, DZIĘKUJĘ...
    Aż się popłakałam, czytając to, co mi tu napisałyście.
    Że Wam się chciało...
    Ściskam każdą z Was z dozgonną wdzięcznością i serdeczna przyjaźnią.

    Czasami jest tak, że aż boję się kolejnego dnia.
    A jednocześnie widzę śpiącą teraz w tym łóżeczku najsłodszą, najmilszą i najbardziej bezbronną istotkę...
    I siły więcej od razu... I wiary, że udźwignę. Nie zwątpię. Ze dam rady!
    Dziś pomogła mi jeszcze wspaniała rozmowa telefoniczna z moją ukochaną Ciocią. Która dzieci zna na wylot i na pęczki ;-) bo jest znakomitym pedagogiem. I dzieci wielkim przyjacielem...

    Za każde Wasze słowo - stokrotne dzięki...
    Ach, nie wiem już, co powiedzieć więcej. Co napisać...

    Już tylko dobranoc...

    OdpowiedzUsuń
  12. To ja dodam tylko tyle:
    Po najciemniejszej nawet nocy, zawsze przychodzi dzień.

    Kiedy mnie dopada zwątpienie, zmęczenie, rezygnacja to powtarzam sobie tą maksymę jak mantrę i pomaga. Raz więcej raz mniej ale jednak zawsze choć odrobinę. Pomaga mi wiara w to, że zawsze kiedyś wyjdzie to słońce.

    Wytrwałości i pogody ducha całego serca Ci życzę Maggie.

    OdpowiedzUsuń
  13. Maggie, ja się strasznie stresowałam gdy miałam tylko jedno dziecko. Paradoksalnie dopiero przy drugim wyluzowałam i zrozumiałam, co to znaczy dobra organizacja.
    Co nie znaczy, że składamy wizyty ludziom, którzy nie mają dzieci, bo nie składamy :)
    Potrafię też czasem, może nawet za często, głośno krzyknąć i pewnie świątynią zen już nie zostanę, to tylko blogowa rzeczywistość wygląda różowo.
    Trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
  14. Kacha, tak sobie tez powtarzam :-) Dzięki!

    Małgorzato, no własnie ja cały czas zachodzę w gło jak to robią podwójne (i potrójne) matki! I kłaniam się im nisko w pas...
    Faktycznie, to chyba kwestia dobrej organizacji czasu...
    Świątynia ZEN, hehe - dobre ;-)
    A że blogowa rzeczywistość to jednak rzeczywistość wirtualna i troszkę przez nas wyśniona wiem dobrze ;-)

    OdpowiedzUsuń
  15. Tam miało być: 'zachodzę w głowę' ;-) Ucięło mi kawałek tekstu powyżej!

    OdpowiedzUsuń
  16. u mnie bunt 2-latka dopiero przede mną. Teraz zmagam się z przemeblowaniem wszystkiego dookoła ... na szczęście we własnym domu ;) http://zuzugra.blogspot.com/2011/02/wszystko-ma-swoje-miejsce.html

    OdpowiedzUsuń
  17. Grabiszko, witaj na 'pokładzie' :-)
    Zaraz biegnę do Ciebie w takim razie. Oglądać i podczytywać!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję :-)