środa, 23 lutego 2011

YMPA i cienie :-)


Lampa i słońce są dla naszego M. tożsame.
Lampy, to zaraz obok zegarów, ulubione przedmioty w naszym Domu. YMPA – to lampa.
YMPA to też słońce. Dzisiaj na spacerze i w każdej książeczce.
Jeśli o mnie chodzi, nie ma problemu…
Grunt, że świeci :-)

***

Parę dni temu lądowaliśmy na Marsie ;-) za to wczoraj M. wylądował głową na kaloryferze!!! Głową! A konkretnie łukiem brwiowym! Cudem nie doszło do tragedii…
A ja stałam tuż obok. Jedno małe hop i głową w kaloryfer…

To jako suplement do niedawnego wpisu. O rozbrykaniu. I mojej niemocy ;-)
Moje najdzielniejsze Dziecko – było trochę łez, ale niejeden maluch urządziłby w podobnej sytuacji porządną histerię… M. dość szybko się uspokoił. Zresztą na pocieszenie natychmiast ruszył ulubiony Mr.Croc, czyli poczciwy Pan Kłap :-)
Co więcej, ćwierć minuty później M. już brykał jak gdyby nigdy nic!!!

Jest za to wielki, sinofioletowy guz na czole i małe zadrapanie.
Zaczyna się…
To uświadomił mi Tatuś M., kiedy zapłakana dzwoniłam do niego zrelacjonować niemal ‘na żywo’ całe zajście… Za chwilę będzie więcej takich siniaków. I dziury na kolanach ;-)

M. wygląda teraz jak mały powstaniec ;-) a ja muszę przemeblować sypialnię i chyba usunąć kaloryfer!
;-)

Ech…

***

Co mnie najbardziej wzrusza, to ta niesłychana wręcz pogoda u mojego Syna. Tak naprawdę to nie pamiętam, żeby kiedykolwiek miał prawdziwie zły dzień. Taki na marudno. Jeśli ma gorszy humor, to przez momencik ledwie. I mimo, że od niedawna pojawił się upór i pewna determinacja w egzekwowaniu własnych potrzeb, to w dalszym ciągu widzę, że jednak M. jest typem wielce spolegliwym… Koncyliacyjnym. I nawet ta Jego złość jest bardzo umiarkowana… Nie obraża się. Nie dąsa. Nie prowadzi żadnych z nami gierek i emocjonalnego szantażu… Nie histeryzuje! Jakoś tak bezboleśnie godzi się na taki, a nie inny porządek rzeczy. Nawet jeśli nie do końca on po Jego myśli.
Nie wiem, dobrze to czy źle? Hmm…

A tę serię zdjęć z cieniem bardzo lubię. Mam ich wiele. Poranek. U Babci. M. jeszcze w łóżeczku, w piżamce. I ten niesamowity, nieregularny cień, który na ścianie stworzyła firanka… Bo pięknie świeciła lampa tego dnia! YMPA znaczy się ;-)

15 komentarzy:

  1. Maggie, to bardzo dobrze! Ja myślę, że On wcale nie jest taki spolegliwy, tylko najzwyczajniej w świecie szkoda Mu czasu na dąsy. Lubi życie i bierze je garściami Cudny Chłopak! Całus wirtualny w fioletowy łuk brwiowy. Niech szybko znika.

    OdpowiedzUsuń
  2. Łuk brwiowy już trochę zzieleniał ;-)
    Dzięki, Ewo!
    I dużo dobrego dla Was!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Blogger

    Push-Button Publishing
    Usuń komentarz z bloga: Lazy Hazy Afternoon

    Blogger Kemotka pisze...

    no widzisz, jaki fajny z niego chłopak ;) ale fajny wpis. naprawdę poprawił mi humor i przypomniał o kilku sytuacjach z mojej pracy (och, ciagle te odniesienia do pracy- wybacz), który wydarzyły się dość dwano.
    Numer 1
    Stoi obok mnie chłopiec i bawi się tamburyno, odwracam się na sekundkę w inną stronę niż on stoi, wracam wzrokiem do chłopca, a tamburyno wisi jak naszyjnik jakis afrykanski na jego szyi. I jak to zwykle bywa - łatwo coś włożyć, trudno zdjąć ;) Tamburyno zejść z jego szyi oczywiście nie chciało, na szczęście chłopiec miał wyrozumiałych rodziców, którzy zareagowali na całe zajście śmiechem i jakoś w domu przecięli to tamburyno.

    Sytuacja numer 2
    Zabawa dzieci trwa w najlepsze, gdy nagle patrzę na jednego z chłopców, a ma on mocno czerwony okrągły ślad wokół ust, wołałam go, pytam co się stało. Okazuje się, że w czasie zabawy wziąl plastikowy zabawkowy kubeczek i przyssał sobie go wokół ust. Nie wiem z jaką on siłą to zrobił, ale ślad zmieniając jedynie kolry utrzymywał się około tygodnia . Co ciekawe następnego dnia ten sam chłopiec opowiadał mi coś, cały czas podskakując aż w końcu przywrócił się i uderzył w stół. I oczywiście guz i siniak. Było mi strasznie wstyd przed rodzicami, bo dwa dni z rzędu takie wypadki... Mam jednak szczęście do rodziców (i zwykle mam z nimi dobre relacje) i byli bardzo wyrozumiali, choć tego dnia chłopiec wyglądał koszmarnie, jakby ktoś go niemal pobił.
    uff, rozpisałam się.nie wiem, czy z sensem. Bardzo bawią mnie te dwie sytuacje i pokazują że choćby nie wiem jak się starać są nieuniknione. Ja całe dzieciństwo latałam ze strupami i siniakami na nogach i z tego, co widzę coraz rzadziej je dzieciaki mają. To także pewien znak naszych czasów...

    OdpowiedzUsuń
  5. maggie ciesz się z braku histerii! :) Wiem co mówię bo ja mam jej nadmiar - choć teraz i tak nie mogę narzekać, bo zdarza się już tylko czasami...jest też marudzenie, niecierpliwość i dużo innych cech utrudniających życie :) Ale teraz też dużo się śmieje i to zaciera wszystkie inne cechy ;)
    A kłopoty to chyba specjalność naszych chłopców - musimy nauczyć się chłodnego opanowania w trudnych sytuacjach. Z naszych historii demonicznych - Gluś utknął próbując przeczołgać się pod stalowym schodkiem (stalowe ażurowe schody biegnące na piętro)! Po co tam właził - nie wiem, a odwróciłam się na 20 sek...wyciąganie go trwało 20 min...na szczęście obyło się bez wzywania straży pożarnej :)
    A na zderzenia z kaloryferami polecam maść z arniki, może siniaki będa mniej sine! ;)
    Uściski!

    OdpowiedzUsuń
  6. Kemotko, umarliśmy ze śmiechu z Tatusiem M. czytając, co napisałaś ;-) Uwielbiam takie historie, choć mam świadomość, że dla Ciebie nie musiały być one takie zabawne wtedy!
    Mój mąż zaprezentował mi przy tej okazji wszystkie swoje blizny z lat szczenięcych (ja mam ich mniej - wiadomo!) i zadrżał na myśl o tym, że dzisiaj dzieciaki mają ich mniej. Faktycznie, zupełnie zmieniła się forma spędzania przez nie czasu. Moja podstawowa uwaga w tym temacie, to to że dzieci mało spacerują. Mało chodzą. Wszędzie są podwożone, zawożone, odwożone - niby uprawiają sporty, ale jakieś takie mało ruchliwe są :-( Odkryłam to, kiedy jesienią odbierałam przez jakiś czas ze szkoły córkę mojej kuzynki. Wszędzie było daleko i nie miała ochoty nigdzie wybrać się na piechotę :-( Masz rację, znak czasów!
    Kiedyś bardzo mnie poruszył pewien tekst (nawet pisałam tu o nim) - wywiad z 'najgorszą matką świata' czyli Lenore Skenazy, założycielką ruchu Free Range Kids. Słyszałaś? Jeśli nie: zerknij tutaj: http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53663,7879874,Dzieci_zielononozki.html

    Pozdrawiam, kochana :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Anik, bardzo dziękuję... Maść z arniki w użyciu :-)
    To mieliście niezła przygodę ze schodkami - ojejku... No nic, takich historii w dzieciństwie każdy z nas przeżył mnóstwo - biedni Ci nasi rodzice! Mnie najbardziej ubawiła historia z Zoo (której byłam świadkiem) - kilkulatek wcisnął głowę między ozdobne barierki w mostku ustawionym nad stawem z krokodylami (sic!) - oczywiście głowa utknęła! Była niezła heca, dzieciak darł się wniebogłosy, rodzice w szoku, tłumek ludzi dookoła i oszalałe krokodyle. Była straż zoo, straż pożarna, opiekunowie zwierząt, lekarz, itepe. Rzecz nie działa się w PL, ale Ci ludzie akurat byli Polakami (hehe!) :-) No dramat po prostu! Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, krokodyle nikogo nie pożarły ;-) ale dziecko ma pewnie trwały uraz do Zoo ;-)
    Trzymajcie się tam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Maggie, uff-dobrze, że nic się nie stało. Ja miałam mniej szczęścia w spotkaniu z żeberkowym kaloryferem-pamiątka na całe życie. Ale ja byłam starsza i biłam się z chłopakiem.

    A cienie piękne. Robię każdego roku. W Dzień Dziecka-zmienia się ten cień, oj zmienia.

    Uwielbiam takie pogodne dzieci. I potem jest im zdecydowanie łatwiej w życiu.

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny z niego chłopak, tylko pozazdrościć :) Widziałam go jak był całkiem malutki, teraz to już Mężczyzna, jednak już wtedy świetnie potrafił się zachować, był niesamowicie grzeczny i nie absorbował Mamy sobą ciągle. To wspaniale o nim świadczy :)

    Trzymaj się, Madziu. Pozdrawiam z Wrocławia. Przyjemnie się Ciebie czyta. Często tu zaglądam.

    Ola Naglik

    OdpowiedzUsuń
  10. Ola, jak miło :-)
    Chyba Cię myślami ściągnęłam - nie uwierzysz, ale śniłaś mi się ostatnio :-)

    A przy okazji gratuluję pięknie zaliczonej sesji!
    I do zobaczenia!

    M

    OdpowiedzUsuń
  11. A do tego co wyżej napisałam, dodam jeszcze że mojemu dziecku kiedyś zrównał się nos z czołem od zderzenia z parapetem. To tak na pocieszenie:) Pilnowały go dwie osoby.

    OdpowiedzUsuń
  12. Delie, o rany! A z tym pilnowaniem to tak właśnie wygląda - im więcej osób zerka na Dziecko, tym większe ryzyko wypadku. Oczywistość!

    Ps Biłaś się z chłopakami? ;-)

    OdpowiedzUsuń
  13. Tak, najpierw z chłopakami, a potem, po tym wypadku z kaloryferem, biłam chłopaków.

    OdpowiedzUsuń
  14. Jakie szczescie, ze nic sie nie stalo powazniejszego... z dziecmi tak szybko zmienia sie kazda chwila z sekundy na sekunde ze nie jestesmy w stanie wszystkiego upilnowac, niestety... a zdjecie z cieniami tez moje ulubione... M

    OdpowiedzUsuń
  15. Delie,czytałam ten artykuł! Jest świetny. Długo comikowałam Wysokie obcasy, ostatnio zrbiłam przegląd. Zostawiałam tylko insteresujące mnie artyukuły, w tym właśnie ten.
    I zgadzam się z Waszą teorią. Uprawianie sportów przez dzieci jest teraz zwykle ukierunkowane, coraz rzadziej jest to spontaniczna gra w piłkę na podórku. Nieraz wspominam liczne podwórkowe zabawy z mojego dzieciństwa - mieliśmy fantazję. Codziennie, poza zimą biegaliśmy po podórku wielką bandą i wieczorem woda w wannie po mojej kapieli była niemal czarna. A teraz przyjeżdżam do rodziców i nawet w najcieplejszy letni dzień na powórku cisza, spokój. dzieciaki pozamykane w domach jak klatkach. pytam dzieci w szkole, co robiły w weekend (taki nasz poniedzialkowy rytuał), a one albo grały na komputerze albo były na balecie albo oglądały albo były na zakupach lub u cioci. Jest jeden chłopiec, który codziennie (nawet po szkole w tygoddniu) długo spaceruje z mamą i o tym opowiada. Nie chcę absolutnie krytykować naszych czasów, dzieci żyją w całkowicie innym świecie niż żyliśmy my, mówią innym językiem, mają inne upodobania. Mają więcej możliwości, mówią biegle w kilku językach, świetnie pływają, tańczą, śpiewają. Wcześnie opanowują umiejętność czytania. Niestety wszystko jakimś kosztem. I nie krytykuję tu, takie czasy. Wszystko ma swoje plusy i minusy. Szkoda mi tylko, że tak na siłę dorośli chcą, aby dzieci tak wcześnie dorastały ( i tu pojawia się temat od kilku lat na świeczniku - sześciolatki w pierwszej klasie). ja tak mogę godzinami ;) więc może już zakończę, żeby nie wyjść na przemądrzała .

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję :-)