wtorek, 29 listopada 2011

Wszystko przez Mrs Dalloway...


























I kolejny raz nawalam...
Bo miało być o kulinariach. I trochę o literaturze.
No i w sumie będzie o literaturze, bo o 'Pani Dalloway'...

Przedwczoraj do mnie wróciła. I teraz już wiem, że chyba powinnam pozbyć się tej książki... Albo wypożyczyć ją komuś na zawsze ;-) Bo kiedy mam ją pod ręką, nie jest ze mną ani trochę dobrze...

Mam swoje ulubione fragmenty, fragmenciki. I ciągle, ciągle do nich wracam... W sumie chyba niepotrzebnie...
A może to ten halny? Sama nie wiem...

No nic, warto trochę głowę przewietrzyć, więc ruszamy do lasu za chwilę :-)
Powinno pomóc!

Co poza tym?
Dużo cydru wczoraj ;-), spotkanie z Agnieszką i ta piosenka, która coś nie może odfrunąć... To stary, stary kawałek Cohena. Dla mnie bardzo szczególny. Tu w interpretacji nieziemskiej Meshell Ndegeocello. Którą zachwycamy się od czasu jej 'Bitter' sprzed lat...



PS Ostatnio ktoś zadał mi pytanie o najbardziej obciachową fascynację filmową albo telewizyjną.
I powiedziałam, że to 'Dawson's Creek' (czyli 'Jezioro marzeń' - kolejny przykład 'wybitnego' tłumaczenia tytułu). No uwielbiam...Bezkrytycznie ;-) Mimo że występuje w tym serialu Katie Holmes, której dziś po prostu nie cierpię ;-) Na usprawiedliwienie dodam, że jedną z głównych ról w tym serialu grała Michelle Williams, którą dla odmiany lubię szalenie!
Ale ten wątek Joey i Dawsona... Ech, kim z nas nie szarpały podobne emocje? Kiedyś tam...
Pomóżcie mi proszę i dokonajcie podobnego coming-outu ;-) Może być anonimowo, hehehe! Bo będzie mi ciężko z tym, że tylko ja się przyznałam...
To coś jak z Wham! ;-) Nie znam bardziej 'obciachowego' kawałka niż 'Last Christmas', ale zawsze daję głośniej kiedy słyszę go w radiu, hehe!

Dobrego dnia!

I nie czytajcie 'Pani Dalloway'! Strasznie ciężko się po tej lekturze posklejać z powrotem w jeden kawałek...
O tych kulinariach to już jutro. O książkach pojutrze :-)
Przynajmniej taką mam nadzieję...





sobota, 26 listopada 2011

It's oh, so qiet...



Pies myśliwski - kanapowiec...
Siwa, siwiuteńka broda... I młodzieńczy ogon :-)
Brzuchem do góry śni o łakociach, jak sądzę...

Chwilkę temu zasnął M.
Po wysłuchaniu czterech rozdziałów Kubusia Puchatka oraz naszej codziennej litanii... Bo przed snem zgadujemy, kto już zasnął :-) Piesek, kotek, Babcia, Wujek, myszki, ptaszki, słonie w zoo... Śpią żyrafy i motyle, krokodyle zasypiają... Muchy, małpki, nosorożce... Wszyściuteńko, po kolei... Aż opadną M. powieki ;-)

Zerkam do kuchni...
Tam Tatuś M. wśród stosu literek popija chyba trzechsetną już dzisiaj filiżankę espresso ;-)
Śle ciepły uśmiech :-)

It's oh, so quiet...

A ja tutaj...
Stuk, puk, puk... Ciszę zakłócają kolejne staccata i arpeggia na komputerowej klawiaturze ;-)

Ale już, już zmykam stąd ;-)
Za chwilę wyschną lampiony, które wspólnie z M. szykowaliśmy przez cały wieczór... Jeszcze parę pociągnięć pędzlem, drucik, sznurek i tasiemka - będą cudne :-)
Pochwalę się tutaj nimi za niedługo!
Może przy okazji Świętej Łucji?

Niedługo przyjeżdża do nas Babcia :-) I na tę kilkudniową Babci wizytę bardzo się cieszymy!
Bo jest Babcia, są Święta :-)
Nawet jeśli daty nie pasują...

Dzień był długi, weekend taki rozmaity...
Kulinarna rozpusta i kilka miłych spotkań :-)
I wieczorny spacer po Śródmieściu wczoraj.

Dorośli i dzieci, grzane wino i łakocie... Dużo śmiechu na ten koniec listopada...
Za oknami całkiem ciepło, pogoda marcowa... Wiem, że góry stąd daleko, ale zapachniało halnym.
A może tylko mi sie tak wydaje? Wyobraźnia?
Bo tęsknię... Za halnym również...

Na dobranoc coś takiego.



Lubię również w wersji Björk, ale to wykonanie chyba najbardziej... A oryginalnie ten utwór nosi tytuł "Und Jetzt ist es Still". Jeśli ktoś nie wierzy, odsyłam tu. Kiedy po raz pierwszy wysłuchałam tej piosenki w niemieckiej wersji, popłakałam się ze śmiechu... Może to za sprawą okoliczności - piosenkę tę wykonał na moje życzenie pewien uroczy Chłopak z Dolnej Saksonii ;-) Ech, długo by opowiadać... Zastańmy przy Lisie Ekdahl!

PS Jutro coś o kulinariach :-) I taki fajny tydzień sie nam w ogóle zapowiada... Jutro i pojutrze same miłe spotkania... Jak dobrze z taką perspektywą kłaść się spać :-)

PS#2 Jutro o kulinariach, a pojutrze o literkach :-) Taki plan!


piątek, 25 listopada 2011

Drobiazgi :-)

Jest cudowny ten nasz Syn :-)
Cudowny...

Gramy w berka. Nauczył się w ostatni weekend :-)
Nauczył się to może za dużo powiedziane...
Według M. zabawa polega na celowaniu w nas obłymi przedmiotami.
Miękkimi to już niekoniecznie ;-)
Wczoraj zarobiłam twardą, drewnianą kulą do kręgli!
W czoło!

- Belek! Belek!
I w śmiech :-)
To 'el' naszego M. jakieś takie lwowskie w brzmieniu...

Chwilę temu wrócliśmy z wycieczki do Parku Praskiego...
Powiem Wam szczerze, że nigdy wcześniej tam nie byłam!
Do tej pory znałam go tylko od strony ogrodu zoologicznego - za to dziś wybraliśmy się na spacer Floriańską... Zmiany, zmiany :-) Jak wypiękniał ten odcinek Pragi, no no!

A za mną noc długa :-)
Bezsenna...
Z 'Bohemian Rhapsody' na cztery ręce...
I z grzanym winem :-)
Dopiero po północy obejrzałam tamten koncert...
A potem jeszcze dwa odcinki 'Mad Men' ;-)
Znacie?
Rzecz fenomenalna! Polecam!
Więc sama już nie wiem, czy najpierw się spać położyłam, czy zadzwonił budzik, hehe!
Chyba w tym samym momencie...

***

Dziś w kuchni cynamon :-) I dużo kolendry!
Marokoński tadżin.
Mocno daktylowy!

A wieczorem będziemy szykować lampiony :-)
Wczoraj przyniosłam do domu trzy zwoje bibułki, dużo drutów, arkusze papieru czerpanego, klej i pędzle :-)
Będzie się działo!

Za to weekend zamierzamy spędzić we Dwoje. Tzn. ja i Tatuś M. :-)
A M. będzie u Babci.
W każdym razie taki jest plan!
Dobra kolacja i znakomity teatr :-)
A w niedzielę śpię do oporu!!!

Więc i dla Was - dużo dobrego na najbliższe dni!

A na zdjęciach ukochane łapki. Sprzed roku i z tego lata :-)
Coraz bardziej precyzyjne...
Dziś będą szarpały bibułkę i naklejały ją na szkło!
Myślę, że sobie poradzą!






czwartek, 24 listopada 2011

Freddie [update]

Nie chce mi się wierzyć, ale to już dwadzieścia lat...

Zdaje się, że o Freddim Mercurym nikt nie zapomniał! Wnioskuję po liczbie Jego piosenek, które usłyszałam dziś w radiu i po dzisiejszych nagłówkach właściwie wszystkich gazet.

M. najbardziej lubi 'Bicycle Race' :-) Chyba przez te dzwonki pod koniec, hehe!
I 'We Will Rock You'! Ofkors ;-)
Ja uwielbiam 'Under Pressure'.
Chyba najbardziej... 

I pamiętam taki jeden wieczór u Delie...
Imieninowy chyba :-)
Dlaczego, u licha, zlikwidowałaś tamto archiwum? Bym podlinkowała z chęcią!
Ale przypuszczam, że niektórzy dobrze tamten wieczór z Freddim pamiętają :-)

Coś takiego ma w sobie muzyka Mercurego, że nie znam nikogo - niezależnie od muzycznych preferencji i sympatii - kto by odmówił grupie Queen mocy i geniuszu!
Wielu twierdzi, że ich Live at Wembley z 1986 roku był najlepszym występem w historii muzyki popularnej! Ja się pod tym podpisuję! Nie zliczę, ile razy go obejrzałam jeszcze w podstawówce :-)

A pamiętacie ten niezwykły koncert w hołdzie Mercuremu? I czerwone wstążeczki, które później wszyscy przypinaliśmy do ubrań... To był chyba pierwszy tak zryw! Nie licząc LiveAid...
Ech, nikt inny sobie chyba nie zasłużył na podobne Tribute To! Duet Davida Bowie i Annie Lennox - wprost zapierający dech w piersiach... Podobnie jak finał tego koncertu - z wielką Lizą Minelli. Nigdy wcześniej ani później nie widziałam czegoś podobnego!!!

Całą swoją płytową kolekcję Queenu przekazałam kiedyś swojemu młodszemu Kuzynowi i choć dziś słuchamy kompletnie różnej muzyki ;-) to wciąż czasem zdarzy się nam wzruszyć przy Innuendo albo przy Bohemian Rhapsody... A teksty oboje wciąż znamy an pamięć! I oboje nie znosimy Radio GaGa ;-)

Wrócę dziś do Domu bardzo późno, ale pewnie po raz dwutysięczny :-) znów obejrzę tamten koncert. 
Ech, ten duet Elton John & Axl Rose czy olśniewająca Lisa Stansfield z Georgem Michaelem...

Thanks Freddie! We just wanted to let You know that we are thinking of You. Stay safe!
Tymi słowami Liza Minelli zamyka finałowy utwór... I właśnie w tym momencie pewnie się popłaczę. Jak zawsze ;-)

Fajne, że tyle tych piosenek pozostawił...

No to chociaż jedna tutaj :-) Która nieodmiennie mnie wzrusza...
Tu w wersji live, bo FM był jednak zwierzęciem koncertowym! Żywiołem! I czystą energią! I póki co, na scenie nie stanął taki, co by Mu w tym geniuszu i temperamencie dorównał... Dodam tylko w dwóch słowach to, o czym w komentarzu napisała Patrycja: że był prawdziwy! I że Jego kreacja sceniczna nie miała równych!





Też wspominacie dzisiaj trochę?






środa, 23 listopada 2011


Skąd wie zimowe futerko, że na wiejskich kotkach
ma wyrosnąć długie, puszyste i gęste,
a na ich udomowionych siostrzyczkach,
już krakowskich mieszczkach,
cieliste i kuse?

(Ryszard Krynicki, Pytanie późnojesienne) 



Prawie już biało o świcie...
I zimno, naprawdę zimno.
Parzę kawę i zerkam przez okno.
Mętna, listopadowa mgiełka nad starym sadem i ponad laskiem brzozowym...
A wszędzie indziej słońce :-)

Fajnie nawet jakoś...
Miły Gość nam z nieba spadł ostatnio :-)
A Tatuś M. już wrócił z Mazur... Ze zwiększonym apetytem na ser koryciński i na kindziuk ;-)
Wtorkowy wieczór u K.
Przy kominku i z małą, coraz większą Tosią...
Żeleźniaki, Lego i wspólna zabawa!

Niedługo coś o książkach :-)
Niedługo więcej muzyki - Adwentowy Kalendarz Muzyczny! Druga odsłona :-)
Niedługo więcej zdjęć... Mam nadzieję odebrać w końcu mój aparat z serwisu...
Dziś u nas Svantetic od rana... Jakoś tak... I Ballad for Brent. Z tej płyty. Całkiem udanej!
W kuchni za to Trójka ;-)
Dźwiękowe byty równoległe, hehe!

Chaos coraz słabiej kontrolowany i zaburzenia snu...
Do poduszki Bajki Ezopa - w nowej, niebywale pięknej oprawie graficznej (wczoraj w nocy ilustracje mnie potężnie zachwyciły, a dziś rano trochę na myśl mi przywiodły plakat propagandowy z dawnych lat, hehe!). No więc Bajki Ezopa na zmianę z tą książką... Szalenie cenię Tadeusza Konwickiego... To jeden z Ostatnich Wielkich - wiecie, co mam na myśli... Niemal wszyscy pozostali już odeszli...
Moja Kuzynka trafiła kiedyś na TK jako pacjenta podczas praktyk studenckich w jednym z warszawskich szpitali... Spędzała przy Jego łóżku  długie, długie godziny (został 'podopiecznym' A. na parę tygodni) i mówi, że ten czas był Jej najwspanialszym UNIWERSYTETEM... To tak na marginesie...
W każdym razie rozmowę czyta się wspaniale... To jedna z tych lektur, które co jakąś chwilę odkłada się grzbietem do góry i trwa w bezruchu przez minutę czy dwie...
Wczoraj od K. wróciłam z kolejnymi książkami! Ech, zawsze ogołacam cudze regały ;-) Ale własny też daję ogołocić, więc rachunek się zgadza, hehehe!
Ech, i jeszcze to czytam do snu! Bardzo, bardzo pouczające :-)

***

A M. ulubił sobie wyraz 'niebo' ostatnio :-)
I buduje samochody z małych okrągłych świeczuszek, tzw. 'tilajtów' :-) Te w roli kół oczywiście!!! Ja pękam z dumy, bo sam na ten pomysł wpadł!
Fenomenalnie rysuje! Zamawiam na przykład królika i po chwili M, z rozmysłem i cudną nieporadnością 2,5-latka, szkicuje króliczą głowę :-) I uszy, i brzuszek, oczy i ogonek! Ba, nawet o wąsach pamięta!!! A wszystko tak uroczo niekształtne...
Ale jakich soczystych kolorów używa w tych swoich rysunkach!
I coraz więcej M. śpiewa :-)
I co rano domaga się telefonicznej rozmowy z Babcią! Ja w tym czasie zdążę się uczesać spokojnie, hehe! Viva Alexander Bell!
To tyle dzisiaj :-)
Miłego dnia!

Dzisiaj bez piosenki. Za to jutro będą pewnie ze trzy... Chyba się domyślacie dlaczego...
Cóż, do jutra zatem!
Mam ochotę wrócić do jogi.
Choć po mojej przeszło dwuletniej z jogą przygodzie uznałam, że to zupełnie nie dla mnie...
Ale dziś obudziłam się z myślą, że może spróbuję jeszcze raz ;-)







 

wtorek, 22 listopada 2011

Urodzinowo!



Dziś obchodzi dziewiąte urodziny!
Starszy braciszek M. :-)

Dzień, w którym przyszedł na świat, był jednym z najpiękniejszych w moim życiu!
Pamiętam z tamtego piątku siarczysty mróz, Wisłę skutą lodem (sic!), śnieżne zaspy, przez które brnęłam o poranku w drodze na uczelnię i oślepiające słońce nad Krakowskim Przedmieściem!
I ten telefon tuż po piątej rano...
Nigdy wcześniej nie słyszałam w niczyim głosie tyle dumy i wzruszenia, co wtedy w głosie T., mojego Chrzestego Taty :-)

No a potem to już świętowaliśmy!

Najdroższy nasz dziewięciolatku! Wszystkiego wspaniałego!!! Bądź zawsze szczęśliwy!!!
I dobry!













poniedziałek, 21 listopada 2011

Trochę o Saskiej Kępie... Przy okazji :-)





Trochę kolorów na te marne dni listopadowe. Chociaż dziś akurat spory plaster słońca na niebie!!! Cóż za miła odmiana... Po tylu pochmurnych przedpołudniach...




Krótki spacer na słoneczną Saską Kępę. Dzisiaj tylko wirtualny :-)
Bo walczymy z katarem.
Ze skutkiem umiarkowanym, niestety...
Dość powiedzieć, że przez ten katar ominęło nas wczoraj znakomite - jak sądzę - Przyjęcie :-(
Do trzech razy sztuka! Jak nie pięć to sześć ;-) Za rok postaramy się dotrzeć!!!

Przy Dąbrowieckiej, w małym zaułku - piękna willa, niewielki ogródek, pyszna tarta cytrynowa, wygodne kanapy, a na pięterku księgarenka :-) Z balkonem i lawendą w doniczkach.
Stamtąd pochodzą nasze wszystkie 'Julki' :-)
I dużo, dużo tam przestrzeni dla Dzieci! I pomysłów na zabawę!
W wielu różnych miejscach Matki mogą się 'uwolnić' ;-) Jednak tam przychodzi to z wyjątkową łatwością...

Taki adres to marzyłby mi się, oj marzył ;-)
Taaaka willa!
Z niewielkim ogrodem. Takim 'akurat' na nasze potrzeby...
I z przepiękną klatką schodową...
I z idealnym rozkładem pomieszczeń.
Z kamienną posadzką - zamiast terakoty, za która nie przepadam...
Z wiekowym modrzewiem...
Ach, fajnie więc pomieszkać tam przez chwilkę chociaż!

Lornetka i batut.
No i ta kolorowa sprężyna... Pamiętacie podobne z Waszego dzieciństwa? Jak fajnie schodziły po schodach!
Absolutny odjazd :-)
I pyszna zabawa!




A na deser 'Padereszczak' :-)
Jak mieszkańcy Saskiej Kępy zwykli mówić na Park Skaryszewskiego.



Ledwie parę przypadkowych mgnień z lipcowego spaceru...
Jednej z Kuzynek zazdroszczę widoku z okien - na Park Skaryszewski i na Jeziorko Kamionkowskie... Na samą przystań :-)
Oj, lubię ją odwiedzać, hehe!
Bliskość Fabryki Wedla sprawia, że wokół snuje się woń czekoladowa... Rozkoszna...
Żyć, nie umierać :-)









Saską Kępę lubię bardzo... Chyba bym mogła tam nawet żyć!
Parę lat temu opiekowałam się przez jakiś czas 'saskim' mieszkankiem Przyjaciółki... Przy samej Francuskiej, przy Placu Przymierza... Można się zakochać w tych kilku uliczkach, w zacisznych alejkach willowych :-) W świeżych bagietkach z piekarenki przy Francuskiej. I w maleńkich filiżankach espresso
w Rue de Paris. Dziś za to lubię czasem zajrzeć do Prostej Historii lub do Kępa Cafe. Z M. do Figi z Makiem, do Fiku-Miku.No i do Uwolnić Matkę oczywiście :-)

Tak coś zebrać się nie mogę z tym warszawskim przewodnikiem...
Może w długie, zimowe wieczory powędruję wyobraźnią :-)
Niczego nie obiecuję, ale się postaram!



A o samej Francuskiej mogłabym długo, oj długo...
Nigdy się z Francuskiej wydostać nie mogę ;-) Kiedy już tam dotrę - wsiąkam... Niby nie taka długa to uliczka...
Ale wsiąkam. W rzędy knajpek, w kawiarenki, w charakterystyczny zgiełk dobrosąsiedzki...
Ma Saską Kępa klimat wyjątkowy.
A Park Skaryszewski wielką urodę! I nie jest typowym parkiem śródmiejskim...
Gdzieś 'upakowałam' ze dwie setki zdjęć jesiennych ze Skarysza. Nie mam pojęcia gdzie...Więc musi być tych kilka przypadkowych z połowy wakacji :-)

Podobno dzisiaj Dzień Życzliwości!
Całkiem przyjemna data w takim razie :-)
Miłego dnia Wam życzę!
I dedykuję pewną piosenkę. Rozkoszny staroć :-) Jest dla mnie kwintesencją lat dziewięćdziesiątych. Bardzo fajnych, moim zdaniem!






Bardzo tę piosenkę lubię. A Wy?

piątek, 18 listopada 2011

No to jestem z powrotem :-)
Już od paru dni nawet...

M. na mój widok bardzo się ucieszył :-)
Ucieszył - to dobre słowo...
Choć ja spodziewałam się wybuchów szczęścia i euforii, hehe! Tymczasem mój Syn potraktował obecność Mamy jako absolutnie naturalną ;-)
I dobrze!
Nie odnotowałam też żadnych fochów ani obrażania się...
Za to uradowała Go moja walizka - wypełniona prezentami oczywiście!
Również dla Tatusia M. ;-)
Ech, spisali się Ci moi Chłopcy znakomicie...

***
A mnie na tych moich wakacjach było wspaniale...
I teraz wiem, że zwlekałam z nimi za długo ;-)
Podziękować muszę przede wszystkim A., mojej wspaniałej Przyjaciółce... Która właściwie to wszystko zorganizowała, ugościła jak królową ;-) i ze zrozumieniem podeszła do moich irracjonalnych napadów tęsknoty za M., hehe!
I z którą mogłabym całą wieczność tak sobie spacerować pod rękę po dywanach rudych liści... 
Bo tematów do rozmowy nie zabraknie nam chyba nigdy... Choć i bez słów rozumiemy się znakomicie :-) 
I to od tylu już lat...
Plan jest zatem taki: każdego roku świętujemy niepodległość ;-) w którymś z europejskich miast - tylko my dwie!

Chyba podaruję sobie już klasyczny reportaż z tej podróży... I pominę opis turystycznych atrakcji ;-)
Zdjęć jak na lekarstwo...
I było to zamierzone.
Zabrałam ze sobą tylko ten aparat. Oldskulowe maleństwo ;-) Rocznik '71 - zobaczymy, co z tego wyjdzie...

A M. jakiś taki dobrze wychowany się zrobił ostatnio :-)
Zasuwa za sobą krzesełko po odejściu od stołu.
Zbiera rozsypane na podłogę okruchy.
Odwiesza swój ręcznik na miejsce.
I tak dalej...
W dodatku wszystko to sam z siebie!

Wcina z apetytem jabłka ze skórką. Bez skórki z mniejszym entuzjazmem ;-)
Pęka ze śmiechu na samo brzmienie słowa 'katastrofa' (?)
Został miłośnikiem czeskiego Krecika.
Gorącym uczuciem wciąż darzy krokodyle oraz słonie.
Teraz do tego doszły jeszcze żaby. Kum-kum ;-)
Oraz hipopotam.
Wszystko to za sprawą francuskiej bajeczki o Didou. Znacie?
Układa z palcem w nosie wszystkie swoje puzzle - nawet takie 12-elementowe!
Jak oszalały jeździ po mieszkaniu na rowerze.
Nadal chętnie wszystko koloruje. Również meble ;-)
Malowanie sprawia Mu wielką przyjemność i wciąż mnie prosi o nowe rysunki. Miewa bardzo konkretne życzenia, co się na nich ma znaleźć ;-)
Sam najchętniej rysuje tory ;-) oraz 'tunie', czyli motocykle!
Ja wzruszam się za każdym razem, kiedy M. sam z siebie wpada na pomysł jakiejś zabawy! Wczoraj na przykład wytrwale układał wszystkie znalezione przez nas kasztany na rozłożonych w pokoju torach :-) Lubi też bawić się w 'fakira' - układać dywan z klocków i kamieni i potem po nim biegać :-) Akupresura pierwsza klasa - wiem, bo sama wypróbowałam!
Albo na przykład wkłada stopy do dwóch pudełek i tak się porusza po mieszkaniu!
I czyta - dużo, dużo, dużo... A raczej ogląda ;-) Bo wciąż największym zainteresowaniem cieszą się książeczki obrazkowe (wielkoformatowe w szczególności - takie z milionem detali), ale na topie jest Julek i Julka, jest Albert Le Blanc, są wiersze Chotomskiej, Brzechwy i Tuwima, Gałczyńskiego i Wawiłow, jest Miś Uszatek, jest Krasnal Hałabała, jest kolorowy Elmer... I dużo, dużo więcej :-)

A teraz słuchamy sobie nowego Seala :-)
Za oknem taka pogoda, że naprawdę odechciewa się wszystkiego...
Ja czekam na 'posiłki' w osobie ulubionego wuja Toma ;-) i zabieram się za literkową twórczość...

Na weekend plany mamy bardzo bogate :-)
Niech będzie udany!
I niech pogoda choć trochę dopisze!

W poniedziałek spacer na Saską Kępę. My w realu :-) oraz wirtualnie - porządkując zdjęcia, znalazłam te zaległe, jeszcze bodaj z lipca...
Tatuś M. za to rusza na Mazury.
Służbowo, więc Mu nie zazdrościmy, hehe!

Miłego dnia!


środa, 9 listopada 2011

Przed wyjazdem. I mały update o literaturze (PS#2)

Obok mnie 2,5-latek...
W koszulce z napisem I'm a Rock Star ;-)
Twarzowej bardzo!
Wcina domową granolę. Z tego przepisu Patrycji :-)
Za oknem mgła.
Gmła ;-)
Gęsta niesłychanie...
Przede mną kubek z zimową herbatą.
Z plastrem pomarańczy, cynamonem i goździkiem...
Przede mną stos papierów, z którymi powinnam się uporać do wieczora ;-)
Powiedziałam 'powinnam'?
Muszę!
Przede mną jeszcze cały dzień tutaj...
Spacer z M. i K. :-)
Kawa na Foksal.
Jakiś obiad...
I frittata na kolację.
Obiecana :-)

Przede mną krótkie wakacje...

Na razie słuchamy sobie takiej płyty.
Fenomenalna.
M. tańczy od świtu.
Nic dziwnego, przy takich dźwiękach nogi same się do tańca rwą :-)

Przede mną parę dni oddechu.
I podróż, na którą bardzo, bardzo się cieszę!
Spotkanie z Przyjaciółką :-)
Walizka czeka już przy drzwiach!

Ale nie będę ukrywać, że trochę się boję tego wyjazdu...
No, w końcu jeszcze nigdy na tak długo nie rozstawałam się z M.
Wszyscy się ze mnie śmieją oczywiście ;-)
OK, mnie samą moje obawy też trochę śmieszą.
A trochę nie...

Trzymajcie kciuki, proszę :-)

I do zobaczenia!


PS Mamsan, ta nowa KG znakomita :-) Wczoraj wybiegłam po nią na chwilę z pracy - prosto do empiku, hehe!

PS#2 Widzieliście już może nowe wydanie Pinokia* (Media Rodzina)? Z cudownymi ilustracjami Roberta Innocetiego i w świetnym, nowym przekładzie Jarosława Mikołajewskiego :-) Którego bardzo lubię i bardzo, bardzo cenię - zarówno jego przekłady z włoskiego, jak i wszystkie teksty o Rzymie. Zainteresowanych tematem odsyłam zresztą do jego nowej książki pt. Rzymska komedia. Nie czytałam jeszcze, ale coś czuję, że połknę z zachwytem! BTW, lubicie książki o Włoszech? Czyje? Dla mnie numerem 1 (jeśli chodzi o teksty polskie) pozostają Wojciech Karpiński i Zbigniew Herbert. O Sycylii - Jarosław Iwaszkiewicz... Lektura Pawła Muratowa, czyli absolutnego klasyka, wciąż przede mną... Chyba przy okazji jakichś włoskich wakacji :-)

Ja tu o włoskich lekturach, a moje Dziecko rozsypało słój granoli na podłogę ;-(((

*) A niektórzy to się Pinokia boją, wyobrażacie sobie? ;))) Uściski, droga D.

wtorek, 8 listopada 2011

Ty
Przed Tobą świat
Za Tobą ja
A za mną już nikt...



Ta piosenka Katarzyny Groniec...
Jedna z najbardziej przejmujących.
Przepiękna...
Zadedykowana córce.

Póki ostatni wers refrenu to tylko słowa, możemy sami czuć się trochę Dziećmi, prawda?
Każdego dnia o tym myślę.
O tym, że dla mnie cały czas to tylko słowa.
Tylko słowa.


Jutro (a właściwie już dzisiaj) premiera nowej płyty K. Groniec.
Bardzo czekam na ten album.
I na koncerty.
Jeden z najpiękniejszych, na jakich byłam, to ten w JazzCafe parę dobrych lat temu...
Jakoś w listopadzie chyba...
Wielkie wrażenie na mnie robi ta Artystka.
Zawsze.
Jej 'Amsterdam' Brela to dla mnie mistrzostwo świata!!!
Uwielbiam śpiewać ten temat naszemu M.
Choć nie wydaje mi się, że to dobra piosenka dla nieletnich ;-)

A teks tej z kolei piosenki brzmi dla mnie zupełnie inaczej teraz.
Odkąd jest M.

Ze swojej drogi zejdę
Będę z Tobą
Dokądkolwiek pójdziesz, cokolwiek zrobisz
Będę z Tobą
Gdziekolwiek się zwrócisz, cokolwiek powiesz
Będę z Tobą

Ze swojej drogi zejdę

Będę z Tobą
I w najlepszej z chwil, i najgorszej też
Będę z Tobą
Jak i w pierwszym, tak i w ostatnim dniu
Będę z Tobą
Z Tobą

Ty 

Przed Tobą świat,
Za Tobą ja, 

A za mną już nikt. 

(słowa: Katarzyna Groniec)

Dobranoc.
'Pina' jest niesłychana!
Bardzo Wam polecam ten film.
Bardzo.

Zasnąć nie zasnę teraz na pewno...
Enchocolatte, miałaś rację!
Kto tańczy, ten chyba więcej wie...
I to nie tylko o własnym ciele.
Zna tajemnice, których ja pewnie nie poznam nigdy...


A z Delie nigdy nie możemy się rozstać ;-)
Kwadrans przed pierwszą wygonili nas z peronu panowie strażnicy, hehe!
Bo jeszcze stałyśmy tam i nagadać się nie mogłyśmy...
Fajnie, że dałaś się namówić na film!

Dobranoc.
Lub dzień dobry :-)



poniedziałek, 7 listopada 2011

Kulinarnie i filmowo :-)

Dwie łyżeczki garam masali, dwie łyżeczki ziaren gorczycy, tyle samo mielonych nasion kminu rzymskiego (kuminu), pół łyżeczki zmielonego chilli, pół łyżeczki pieprzu świeżo mielonego, dwa starte ząbki czosnku, jedna łyżeczka świeżego imbiru (startego), pół łyżeczki soli morskiej i ok. 60 g klarowanego masła (albo ghee).
Masło (ghee) należy roztopić i wymieszać z przyprawami.
Do tego pokrojona w grube paski dynia albo ziemniaki krojone w ósemki.
I duża blacha wyłożona aluminiową folią.
Zapiekam taką dynię/ziemniaki (wymieszane z przyprawami) w gorącym piekarniku przez dobre 20 minut - albo i dłużej! Krawędzie muszą być chrupiące :-) ale środek miękki!

Taki pomysł na niedzielny wieczór...
Wczorajszy :-)
Idealna przekąska pod pszeniczne piwo!
I pod film na przykład.
Mniej skomplikowany jakiś ;-)

Praktykujemy od lat. Takie smaki hot&spicy.
Wybitnie listopadowe.
Mocno docieplające.
I Dom pachnie wtedy nieziemsko.
A ten poniedziałek, co nieunikniony ;-) jakiś mniej straszny się zdaje, hehe!

Co do filmów to wybraliśmy się w końcu na ten, na ten  i na ten.
W kolejce czeka jeszcze kilka innych tytułów... Nie wspominając o zaległościach, które szczęśliwie wyjdą niedługo na DVD :-)

Za to dzisiaj PINA!
Odwlekana od tygodni...

'Pina' z E.
Lampka wina w Cafe Kulturalna i film późną porą w Kinotece :-)
Takie plany na dziś.
Na jutro za to mniej szczególne...
Praca, praca, praca. I to do późnych godzin nocnych. A nawet bardzo późnych...


***

A okoliczny Park Jurajski wyśmienity!!!
M. zachwycony :-)
KŁA - tak mówi na wszystkie groźne gady.
KŁA, czyli Pan Kłap (stąd się słówko wzięło) - dinozaury, krokodyle i warany :-)
KŁA to też wielgachne zęby! Logiczne, prawda?


***

- Jedzie ciuchcia! - M. niczym zawiadowca stacji informuje pasażerów za każdym razem, kiedy nadjeżdża pociąg albo metro :-) Za każdym razem!
Nawet megafonu nie potrzeba, tak głośno moje Dziecko zawiaduje!


***

Lubię energię poniedziałkowych dni.
Lubię poniedziałki - chyba już o tym tutaj wspominałam zresztą ;-)
Każdy poniedziałek jest jakimś początkiem.
Mam nadzieję, że dla wszystkich równie dobrym!
Takiego Wam życzę :-)
W razie czego zalecam imbirówkę z miodem i cytryną, o!

Dzisiaj bez piosenki.

niedziela, 6 listopada 2011

Weekendowe opowiastki :-) I piosenka!


Takie piosenki powstawały chyba właśnie wtedy.
W latach 80-tych.
Na początku 90-tych może…
Stąd chyba mój sentyment ;-) i uwielbienie dla tego utworu Florence.
Bo brzmi zupełnie niewspółcześnie.
Znacie ją w ogóle?
Dla mnie to kolejne odkrycie.
Choć w sumie podobnej muzyki słucham dziś dosyć rzadko.
I nie wiem, kto inny jeszcze dziś nagrywa piosenki w stylu Kate Bush?
Z takimi porywającymi refrenami!
W każdym razie słucha się tego przepysznie.
W samochodzie na przykład!
Albo w Domu, porządkując jesienną szafę ;-)
Musi zabrzmieć głośno!!!



I to chyba tyle dzisiaj.
Wczoraj mieliśmy w Domu mały kinderbal :-)
A pies pożarł cała tabliczkę czekolady (z chilli!) – nielegalnie oczywiście! Całą noc drżeliśmy, bo gdzieś kiedyś wyczytałam, że czekolada może okazać się dla psa śmiertelnym zagrożeniem! Ale chyba nie dla naszego ;-))) Zaszkodzić to mu nie zaszkodziła ;-)

***

Uśmiałam się z wczorajszej opowieści rodziców małej Hani, która odwiedzając w ostatni weekend cmentarz, na widok zapalonych na grobach zniczy śpiewała głośno ‘Sto lat!’ i owe znicze próbowała zdmuchnąć ;-)))
Osobliwe dość - zmarłym życzyć stu lat ;-)

***

Co poza tym?
M. paraduje w swoich nowych, świecących butach :-)
(Wielkie, serdeczne dzięki, kochany T.!!!)
Jest nimi zachwycony! Choć odrobinę są jeszcze za duże, hehe, ale co tam ;-) Po spacerze biegnie prosto do łazienki, każe sobie gasić światło i sprawdza, czy buty wciąż świecą ;-)
Podobnym hitem okazał się świecący na czerwono semafor, który M. dostał w prezencie po przeglądzie stomatologicznym od naszej ulubionej Pani Doktor, czyli od Babci ;-)
Tatuś nauczył M. podświetlać sobie tym semaforem język ;-) i wczoraj M. biegał i wszystkich w ten sposób straszył! Takie sztuczki rodem z horrorów klasy B ;-)

Ojejku! Ojejku! – to nowe, ulubione powiedzonko naszego Syna :-)
Ach, i jeszcze GMŁA – absolutnie ukochane słowo odmieniane we wszystkich przypadkach! 
GMŁA, czyli MGŁA ;-)
I jeszcze KATASTROFA – wypowiadane przeze mnie wywołuje u M. dosłownie salwy śmiechu!!! I nie mam pojęcia dlaczego… Śmieszy Go po prostu ten wyraz i już.
Poza tym nową frajdą okazało się chodzenie na palcach i piętach oraz (nieporadne jeszcze) jaskółki :-)

OK, nic tu już po mnie ;-)
Zadanie na dzisiejsze popołudnie: zagospodarować 4 kg dyni :-)
Istny dyniowy festiwal o tej porze roku!
Nasi Przyjaciele obdarowali nas olbrzymią połówką jednej, jedynej dyni, którą udało im się wyhodować we własnym ogródku ;-)
Piękna jest!

Ale mam jeszcze pytanie na sam koniec – głównie do Rodziców Dzieci od naszego M. starszych: na jaki wiek Dziecka przypada najwyższy poziom stężenia bałaganu w Domu? Błagam, powiedzcie, ze nie będzie już gorzej!!!

Kobierzec z okruchów i czyhające w każdym zakątku zabawki (które chyba faktycznie rozmnażają się przez pączkowanie!) sprawiają, ze chwilami mam dość… I naprawdę nie sposób nad tym zapanować!!!
Staram się poruszać po Domu nie patrząc pod nogi… To jedyne rozwiązanie. Kiedy spoglądam w dół, humor siada mi natychmiast.
A może polecacie jakiś samoporuszający się odkurzacz (byle cichy!), który działałby od świtu do zmierzchu i połykał wszystko to, czym M. (oraz pies) upstrzą podłogi…
Ratunku!!!!!

A jutro wybieramy się w końcu na kolejny, nowy plac zabaw :-) Tym razem całkiem niedaleko nas powstało coś na kształt Parku Jurajskiego :-) W dodatku wszystkie zabawki są podobno z drewna.
No, tam nas jeszcze nie było!!! Ponoć największą atrakcją jest zjeżdżalnia w formie języka groźnego T-Rexa czy innego prastwora ;-) Wow! Sama się nie mogę doczekać!!! Strasznie to fajne, że M. trochę się jeszcze czasami boi zjeżdżać z tych najwyższych zjeżdżalni – za jakiś czas już nie będę miała pretekstu, żeby wdrapać się na górę i sobie zjechać - teraz to niby dla dodania odwagi Dziecku ;-))) 
No, zostaną jeszcze sanki! Na nich to jakoś mi nie wstyd, hehe!
I musimy jutro przeprawić się jeszcze na drugi brzeg Wisły :-) Prawdziwa wyprawa, hehe!

Pozdrowienia!!!

piątek, 4 listopada 2011


Szara godzina dnia.

Gdzieś pomiędzy.
Lubię tę porę.
Ten czas.
Na skraju dnia i nocy. Zanim stanie się wieczór.

Często wracałam o tej porze ze szkoły. Z lekcji fortepianu… Dlatego jakoś miło mi się kojarzy.
Z ciepłym światłem w Domu. Z budyniem. Czekoladowym :-) Ulubionym! Z mielonymi orzechami włoskimi na wierzchu – dzięki orzechom na budyniu nie robił się kożuch ;-)
Z kolejnymi tomami 'Jeżycjady' :-) Z odrabianiem lekcji. Z zapachem świeżo upieczonego ‘murzynka’.
Z popołudniowymi zabawami u którejś z sąsiadek rówieśniczek. Z poczuciem bezpieczeństwa. Z błogim czasem.
Najbardziej chyba właśnie tego zazdroszczę M.
Tego, że ten czas jeszcze przed nim… Że nie zna słowa „kiedyś” w odniesieniu do przeszłości. Że nie zna nawet słowa przeszłość. Że prawie wszystko to, co zapamięta, wciąż się nie stało…
Że jeszcze przed nim te budynie, te lektury, dobranocki, odrabianie lekcji i zabawy po szkole… Przed nim. Ale też przed nami.
Cieszę się, że wiele jeszcze wspólnych, szarych godzin dnia przed nami.
To dobrze.*

***

Lubię w szarą godzinę spacerować po okolicznych alejkach…
Zanim jeszcze zapłoną latarnie.
Wczoraj, tuż po zmroku, spacerowałam z psem Aleją Kasztanową. Siwa mgła i sceneria jak z powieści wiktoriańskich ;-)
I - jak napisałam dziś u Delie – tylko panów w melonikach i konnych dorożek mi zabrakło ;-) I łbów kocich ;-)

A w Domu tak przytulnie...
Pachnący crumble z jabłkami, cynamonem i garścią włoskich orzechów :-)
I popołudniowa kawa.

***

Wczoraj kupiłam kilka nowych książek. W tym 'Podróż zimową' Barańczaka.
Wprawdzie mam te wiersze już w Utworach Zebranych, ale chyba nie przepadam za podczytywaniem poezji z opasłych tomów ;-)

Wszystko wskazuje na to, że już się pogodziłam z  listopadem ;-) No bo jak tu walczyć z tym, co nieuchronne... Z logicznym następstwem pór roku?
Czekam pokornie na zimę ;-) Na śnieg i popołudniowe ciemności.
Naszemu psu gęstnieje sierść, a ja częściej siadam do Schuberta ;-) Tak się to objawia, hehehe!

*) Ten fragment o szarej godzinie dnia napisałam równo rok temu... Przeglądam teraz zaległe zapiski w folderze LHA ;-) i odkrywam takie starocie. Nie mam pojęcia, dlaczego wtedy się tu nie pojawił...

środa, 2 listopada 2011

Jejku, jejku - rano wiedziałam, co tu chcę napisać, ale teraz wszystko mi jakoś z głowy wyfrunęło.
Więc będzie o teatrzyku paluszkowym, który razem z M. bladym świtem urządzamy - rysuję Mu flamastrem buźki na opuszkach i od razu jest zabawa! Buźki różne są: smutne i wesołe, oczy mają zamknięte, otwarte i skośne, nosy krzywe albo proste... No, jak to w teatrze ;-)
Poranek długi i leniwy. Mglisty bardzo...
Ani skrawka słońca, ani odrobiny - i tak przez cały dzień. Całą wieczność, mam wrażenie...
A zapowiadali, że inaczej będzie!
Moja Ciotka słusznie apeluje: Przepowiadaczy pogody na stos!
Może faktycznie czas powrócić do zarzuconych tradycji? ;-)

Dokładnie za tydzień wyruszę na krótkie wakacje.
Sama.
Tzn. M. z Tatusiem zostaną w Domu.
Wszystko zgodnie z planem :-)
I powiem Wam, że się tych moich wakacji wprost doczekać nie mogę.
Nie zabiorę aparatu (chyba), nie zabiorę książek (chyba), nie zabiorę komputera (na pewno!)
Zabiorę buty wygodne i nowy płaszcz.
Buty też nowe. Jeśli zdążę je kupić ;-)

Poza tym to humor mam podły.
Nawet bardzo.
Z wielu powodów. O których nawet nie mam ochoty i siły pisać.
Słuchałam dziś sobie George'a Michaela - słodkiej muzycznej konfekcji, do której też czasem mam słabość.
Takiej płyty: Songs From the Last Century. A może Lost? Nie pamiętam ;-)
Znacie? Lubicie? 
Ja bardzo...
Czasami.

Z prędkością karabinu maszynowego wystukuję te wszystkie literki teraz ;-)
Bez składu, bez ładu.
I bez zdjęcia.
Z zacięciem i pełną determinacją za to!
Aż kolega redaktor odwrócił głowę. Zaniepokojony ;-) i zatroskany o własne, jak przypuszczam, bezpieczeństwo, hehe!
Groźnie muszę wyglądać ;-)
Siedzę po turecku na moim fotelu kręconym... 
Zakatarzona.
I pokasłująca.
Jest niepóźny wieczór.
Środa.
Ja jeszcze w pracy...
Jeszcze długo ;-)

I strasznie dużo myśli kłębi się w tej mojej głowie dziś.
I jestem tutaj teraz, i zupełnie gdzie indziej...
Równolegle.
Równocześnie.

Zamiast świątecznego obiadu - ognisko w Halloween ;-)
Pieczone ziemniaki...
I dyniowe curry z kociołka.
Też fajnie :-)

Do zobaczenia za jakiś czas.

Czy długi, czy krótki, tego jeszcze nie wiem.
Na razie nie wiem. 

Ale do zobaczenia!