Takie niedziele lubię :-)
Wypełnione do maksimum…
Rano – spacer z Delie. Z M. i z Chłopcem.
Z Chłopakami.
Tymi młodszymi i tymi starszymi ciut.
Z Tatusiami znaczy się…
I nawet nasz pies przybiegł się przywitać ;-)
I były sanki. I cudne słońce.
Taka zima jaką lubię!
A potem poszliśmy w trochę okrojonym składzie dalej.
Okrojonym, bo Tatuś M. poszedł szukać choinki…
A my trafiliśmy (nareszcie – bo wszystkich tam już wysłałam, gorąco lokal ów polecając, a sama do tej pory nie dotarłam!) w pewne urocze miejsce: z kominkiem, z hamakami, z wygodnymi wiklinowymi fotelami i pysznymi napojami na rozgrzewkę.
Przy okazji (i przy akompaniamencie akordeonu) wysłuchaliśmy opowieści o Pani Zimie. M. w rytm zimowych melodii zaprezentował parę układów choreograficznych ;-) podczas gdy starszy Chłopiec zastygł w fotelu podziwiając przedstawienie…
Wypoczęłam.
Jakoś mi tam dobrze się zrobiło… I to miejsce tak jakoś zadziałało. I towarzystwo. Przemiłe…
Zdjęć stamtąd za to zero, bo i ciężko pstrykać kiedy ręce wiecznie zajęte a oczy dookoła głowy ;-)
A dzień miał dalszy ciąg.
Bo wieczorem odwiedzili nas E. i P.
I były zaległe muffiny urodzinowe dla E.
Z jedną świeczką, ma się rozumieć! Bo kto by tam wiek Przyjaciółce wypominał ;-)
I inne smakołyki.
I trochę wina.
I przy tym winie planowaliśmy przyszłoroczny wypad do Tyrolu. Bo za niczym tak w tym roku nie tęsknię jak za nartami! Och, jak bardzo o nich marzę!
I słuchając nowej Cassandry (goście wzgardzili repertuarem świątecznym!), snuliśmy się wokół miliona tematów. Przy winie i świątecznych światełkach...
M. zupełnie zapomniał o poobiedniej drzemce.
Zapomniałby i o kolacji. O kąpieli. O potrzebie snu...
W weekendy zdarza mu się to często ostatnio…
Bo więcej się dzieje.
Bo atrakcji moc.
Bo Tatuś.
Bo szkoda już na drzemki, na sen czasu, jak przypuszczam…
Lubię takie niedziele.
W kuchni potężny rozgardiasz…
Nieważne…
Porządkami zajmiemy się jutro…
W naszym adwentowym kalendarzu coraz więcej pustych już szufladek…
A w tej dzisiejszej coś specjalnego…
Nie jest to może tak do końca piosenka świąteczna, ale ilekroć jej słucham, wokół robi się jakoś tak mocno gwiazdkowo…
Mam dwa piękne wspomnienia związane z tym utworem.
Jedno bardzo szczególne.
Bo kiedy urodził się M. – dokładnie w chwili, w której po raz pierwszy na Niego spojrzałam – usłyszałam ten temat w telefonie dr Aduku, lekarza odbierającego poród… Zresztą serdecznie z nami zaprzyjaźnionego :-)
Było to najpiękniejsze ze znanych mi wykonań tego utworu – co tam legenda Louisa Armstronga wobec polifonicznego dzwonka telefonu położnika ;-)
I do dziś uważam, że nie ma piękniejszego i bardziej świątecznego utworu niż ten.
Mimo, że ani słowa w nim o reniferach ;-)
A ta wersja to John Legend – głos, którym zachwycam się od kilku dni. Od chwili, w której wysłuchałam jego duetu z Cassandrą Wilson na jej ostatniej płycie…
Dobrej, spokojnej nocy…
Albo dzień dobry – jak kto woli…
W każdym razie, ja już idę spać…
Po od godziny jest już jutro...
Maggie, niesamowite wspomnienie związane z tą piosenkę! O rety, jak fajnie, że lekarzowi zadzwonił ten telefon:)))
OdpowiedzUsuńDziękuję za spotkanie. Było prze-fajnie:))) I pokazaliście nam super górkę:)))
Następnym razem w pełnym składzie:) Koniecznie!
Tylko jak to możliwe, że nie znaliście tej górki??? Tuż pod nosem...
OdpowiedzUsuńA z tym telefonem to potem się śmiałam i nakazałam Dennisowi, żeby włączał ten sygnał po każdym odebranym porodzie ;-) Bo wrażenie niesłychane i wspomnienia na całe życie!
Nie ma jak przedświąteczna niedziela w dobrym towarzystwie! :)
OdpowiedzUsuńNo i ta piosenka!! :) Najbardziej świąteczna wśród nie-świątecznych :)
Pozdrowienia!
Maggie, magiczny ten dzisiejszy post. I wspomnienia związane z tą piosenką. Ja mam swoje. Również piękne. Ślubne :) Sanki marzą mi się od dawna. Za oknem zima, a my czekamy na zdrowsze dni.
OdpowiedzUsuńp.s. Jesteście w stolicy na święta?
Jesteśmy, jesteśmy!
OdpowiedzUsuńPlany były trochę inne ale w końcu zostajemy...
Zdrówka, Ewo! Kurujcie się prędziutko!!!
Zwykle tam chodziliśmy bez sanek:)
OdpowiedzUsuńTa piosenka jest jak najbardziej swiateczna, dla mnie piekna... ja w ogole takie klimaty uwielbiam i jakos czesto rozczulam sie przy nich... a spotkanie Wasze wspolne fajne i to miejsce z hamakiem i kominkiem bardzo bym chciala kiedys zobaczyc...
OdpowiedzUsuńA Tyrol, trzymam mocno kciuki...! M
Mamsan, oj no zobaczymy z tym Tyrolem. Bardzo bym chciała, oj bardzo...
OdpowiedzUsuńI mam nadzieję, ze jednak kiedyś nam się uda wspólnie przy kawie i przy hamaku :-)