wtorek, 25 maja 2010

Jak ja lubię poniedziałki!


Zwłaszcza takie…

Umiarkowanie ciepłe.
Umiarkowanie słoneczne.
Wyciszające.
Po gwarnym, momentami hałaśliwym, rozbieganym weekendzie.

Tylko ja i Dziecko.
Pełne porozumienie.
Przedpołudniowe chichoty-pieszczoty, a po obiedzie spacer.

Popołudnie spędziliśmy nad jeziorkiem. Siedzieliśmy sobie nawet na pomoście. I karmiliśmy kaczuchy!

A potem trochę marzłam na ławeczce, podczas gdy Dziecko spało otulone moją marynarką.
Próbowałam nadgonić trochę zaległą lekturę.

Prawdziwie leniwe, troszeczkę pochmurne popołudnie…

***

A później szeeeroka radość na twarzy M. kiedy do domu przyszedł Tatuś. Piski, wesołe pokrzykiwania, popisy!
Umieraliśmy ze śmiechu, bo od kiedy nasze Dziecko nauczyło się pięknie powtarzać całą sekwencję gestów i odgłosów – od klaskania dłońmi, przez rybie całuski, kląskanie językiem o podniebienie, koncert indiańskich okrzyków, drapanie się po główce, kręcenie nią na boki (nie-nie-nie) i inne sztuczki – popisy nie mają końca!
Kiedy taka cała sekwencja zbliża się do końca, bo Dziecko wyczerpało już arsenał sztuczek, słyszy od nas BRAWO, SYNKU! Pochwałę.
Brawo?
No to od początku. Od klaskania dłońmi ;-)))

Wczoraj opanował nową sztuczkę – próbuje uderzać rączkami w piersi jak goryl ;-) i pokrzykuje „hu, hu, hu” (a raczej „hu ha ha”). Bardzo to śmiesznie wygląda!
Tak, tak – inspirujemy się małpią gimnastyką z cudnej książeczki Erica Carle’a!

A potem już była kolacja. I kąpiel. Hamakowe utulanki, usypianki…
I wieczoru ciąg dalszy. Ale już bez Dziecka.

Z zaległą weekendowa prasówką na dywanie (to nasz dawny zwyczaj – zawsze w sobotę rano rozkładaliśmy się na podłodze z wielkimi płachtami sobotnio-niedzielnych wydań i z kubkami kawy. Tak zaczynaliśmy weekendy. Jednak od kiedy na świecie pojawił się M. nasze poranki weekendowe wyglądają zgoła inaczej ;-) Zaczynają się duuużo wcześniej, a czas na prasówkę mamy jak widać dopiero w poniedziałek wieczór :-))

Potem był dobry film.
I świetna herbata. I sernik, o którym i tak na śmierć zapomniałam - odkryłam lekko podsuszony kawałek dziś rano na pianinie ;-)
I przeglądanie garderoby pod kątem wakacji.
I blada, pięknie różowa róża, z którą w drzwiach zjawił się Tatuś.
I odrobina Tunezji w wykonaniu Dhafera Youssefa.
I kilka zdjęć. Rozmazanych. Rozmytych. Nieostrych.


Taki wieczór.
Taki poniedziałek.

2 komentarze:

  1. a moja małpkę udaje: "uU aA, uU aA" ;) heh ... śiesznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie poniedziałki to ja mogę co poniedziałek:)

    A ja miałam wczoraj pomysł, żeby do Ciebie zadzwonić i się umówić na spacer, ale jakoś mi zabrakło odwagi;)

    A gimnastyka według Carle'a to była ubiegłoroczną wiosną u nas:) I goryl był naj, naj:))

    Oj, fajnie muszą wyglądać te wszystkie sztuczki w wykonaniu M.:)

    I róża na koniec dnia. Miło:)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję :-)