wtorek, 18 stycznia 2011

Kawiarniane życie M. :-)



Śmieję się, że pierwszą kolację ‘na mieście’ moje Dziecko zjadło w szóstej czy siódmej dobie swojego życia ;-) 
Ponieważ M. urodził się w maju, pogoda sprzyjała wieczornym wędrówkom i faktycznie, nawet już po zmroku zabieraliśmy wózek, czasem psa i spacerowaliśmy… Niedaleko nas znajduje się urocza rodzinna restauracyjka (zawsze idziemy do ‘Włocha’, ale tak naprawdę ma całkiem inną nazwę) – jedna z moich ulubionych w okolicy. Serwują w niej znakomitą cacciucco alla livornese, czyli toskańską zupę rybną, całkiem smaczne pasty oraz znakomite czekoladowe profiterolki :-)
I podają najlepszą na świecie zbożówkę, która smakuje jak prawdziwa, wyborna kawa – a to rzadkość w naszych restauracjach i kawiarniach… I na tę zbożówkę lubiłam tam zaglądać za ‘mlecznych’ czasów jeszcze ;-)
Tatuś M. zamawiał małe espresso, ja swoją kawę albo po prostu kubek spienionego mleka, pies kładł się wygodnie pod stolikiem, M. czasami drzemał w wózku, a czasem zasypiał na naszych kolanach… W ciepłe majowe jeszcze, a potem czerwcowe wieczory… To był dobry czas.
Mam wielki sentyment do tego miejsca :-)

Dla mnie to było bardzo ważne. Chciałam sobie udowodnić, że tak można. Że tak to właśnie będzie wyglądać… Że w żaden sposób nie dam się zamknąć w czterech ścianach, że nie zrezygnuję z życia towarzyskiego, kawiarnianego, takiego, jakie prowadziłam wcześniej… Które uwielbiałam.
Oczywiście, pewne zmiany nastąpiły ;-) ale jednak M. spędził gros czasu w kawiarnianych ogródkach albo baraszkując na przepastnych kanapach naszych ulubionych restauracji…

Teraz jest gorzej, bo nie usiedzi ani przez chwilkę… Bo wszystko Go interesuje… Nie tylko zawartość talerza i serwetnik na środku stołu, jak to miało miejsce jeszcze kilka miesięcy temu ;-)
Na całe szczęście istnieje całe mnóstwo miejsc przyjaznych Dzieciom i Mamom – kilka świetnych również w naszej najbliższej okolicy. Uwielbiam do nich zaglądać. M. również :-) Zazwyczaj spotykamy w nich jakieś inne Mamy (lub Tatusiów – i to coraz częściej!) z Dziećmi, więc M. od razu ma towarzystwo! Bardzo często, wracając z długiego spaceru, zamiast pędzić do Domu, zatrzymujemy się w takiej mama friendly cafe – posilamy drobną przekąską, rozgrzewamy porządną herbatą – i pędzimy dalej…

Zdjęcie pochodzi z jednego z takich 'naszych' miejsc… Najnowszych na mapie :-)
Dziś zabraliśmy tam na pyszny napar rooibos z imbirem i sokiem malinowym Mamę Tosi (oraz Tosię)… Na chwilkę odetchnąć… M. przeszczęśliwy: ma tam swój ulubiony, tekturowy domek, cały serwis obiadowy do zabawy, kolorowe balony, maski karnawałowe, kręgle, itepe...
Przedpołudnie spędziliśmy więc wesoło :-) Chociaż spacer nie należał do tych najbardziej udanych – wiał silny wiatr, a M. wzgardził wózkiem i uparcie szedł w odwrotnym od zamierzonego przez nas kierunku… Były łzy. I złość. I wierzganie nogami nawet!!!

To już ten czas. Ciężkiego, stanowczego buntu…
Momentami mam dość.
Dobrze więc czasami zajrzeć w takie miejsce. Po łyk kawy. I łyk siły ;-)
Taki zadaszony plac zabaw…
I plac wytchnienia dla Mam ;-)

Dobranoc.
I dla wytchnienia jeszcze takie coś...

17 komentarzy:

  1. Maggie, jakoś tak skojarzyło mi się z Twoim tekstem: http://bombolada.blox.pl/2010/05/W-Berlinie-byla-masa-rowerow-choc-pewnie-nie-az.html#ListaKomentarzy ;)
    a podłoga w tym miejscu jest niesamowita, ciekawa jestem ogromnie co to za miejsce ;)Ja, choć lubię nowe miejsca mam kilka swoich ulubionych do których zawsze będę wracać (chyba, że przestaną istnieć). Pamiętam podczas wakacji w Barcelonie chodziliśmy codziennie rano do tej samej knajpki na kawę i kawę. Kelner, gdy tylko nas widział wołał: "Już podaję!" i przynosił nam naszą ulubioną kawę (cafe cortado - wakacyjny hit) i ciasto - codziennie inne. Po dwoch dniach zorientował się, co zamawiamy i zawsze takie powitanie było miłą atrakcją. Nie wiem, dlaczego akurat teraz to mi się przypomniało ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. to jest właśnie plus mieszkania w dużym mieście i takie sympatyczne miejsca.Brakuje mi tego.Zachciało mi sie herbaty z imbirem chyba sobie plasterek wrzucę do kubka

    OdpowiedzUsuń
  3. Zazdroszczę...tego spokojnego startu :) U nas był placz niemal 20 godzin na dobę...niezależnie od miejsca i tego co robiliśmy....dawne złe czasy...teraz jest jak u was - ciekawość i rozbiegane rączki i nóżki :) Mimo to staramy się oswajać różne miejsca - czasami kawiarnie też ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kemotko, bo ja jestem, moja droga, taka właśnie trochę mama z Prenzlauer Berg ;-)
    Które to miejsce szalenie lubię zresztą, jak i cały Berlin! Nie wiem, czy mogłabym tam mieszkać, ale nie mówię nie, jak w przypadku wielu innych miast ;-)
    Barcelony nie znam, jak i całej Hiszpanii, niestety, ale wszystko przede mną ;-) Bo marzę o niej!

    A podłoga w ten naszej kawiarni zachwyca chyba każdego :-) Możemy kiedyś tam wyskoczyć ;-)
    I wiesz, ja też jak coś sobie 'ulubię' to zaglądam regularnie. Ale lubię też nowe miejsca. Bo potem stają się takimi ulubionymi właśnie... Przynajmniej mają szansę ;-)

    Cafe cortado? A jako to kawa? Brzmi intrygująco...

    Martu, tak, to prawda... Pod tym względem w dużym mieście fajniej. Ale zmiany widać wszędzie. W Wwie jeszcze parę lat temu takich miejsc było jak na lekarstwo. Pojawią się i w mniejszych miastach. Pojawiają się!

    Anik, oj, nasz start tez nie był tak spokojny... To znaczy M. był spokojny ;-), za to ja miałam niezłe przeboje zdrowotne i przeszłam istny horror ;-) Ale ja twarda jestem ;-)))
    A te rozbiegane nóżki i wszędobylskie rączki M. to teraz dramat ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawa jestem takich miejsc, przyjaznych rodzicom.
    A wiek buntu nie jest i u nas ulubiony :) Tylko spokój może nas uratować :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Miejsce kojarzę:) I kolaż uroczy.

    Zazdroszczę tych początków. Piękne wspomnienia. Lubię to miejsce u Włocha w letnie wieczory.
    Ja nie miałam siły sobie niczego udowadniać w tamtym czasie. Zbyt wiele się zmieniło. Również we mnie. Ale wszystko się wyrównało potem. Jakoś.

    OdpowiedzUsuń
  7. Delie, początki różowe też wcale nie były. Wcale a wcale... Ale się uparłam. Ze strachu. Że zmieni się na gorsze... Teraz się z tego śmieję, jak i z tego, że uparcie czytałam książki podczas karmienia, hehe, ale tak było!
    A poza tym maj to był fajny termin ;-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Książki też czytałam podczas karmienia:) I pchając wózek też:)

    OdpowiedzUsuń
  9. U nas niestety takich miejsc brak. Mamy jedną sieciową pizzerię w której spotykamy się z zaprzyjaźnionymi mamami, poza tym tzw domówki zaliczamy. A takie miejsca odwiedzamy tylko gdy wizyty u lekarza mamy ... na Ursynowie jedno takie ulubione mamy i przed lub po wizycie wpadamy coś zjeść i poszaleć :)))))

    OdpowiedzUsuń
  10. Takich miejsc, spotkań, sąsiadów wpadających po szklankę cukru -- zazdroszczę. Zaczynam się powtarzać, ale teraz, gdy mam Dziecko zauważam, jakie to istotne.
    Z. podobnie, jak i M. "gości" się na całego, gdy udaje się nam bywać "na mieście". ;) Zaczyna mlaskać, daje do zrozumienia, że ma na coś apetyt wyraźnym mniam, mniam... Przestrzeń stolikowa i nie tylko, należy do Niej. ;)
    Dzisiaj też spacerowałyśmy. A okres buntu dopiero przed nami. ;(

    OdpowiedzUsuń
  11. My z R. też postanowiliśmy że będziemy zabierać Szkraba wszędzie tam gdzie możemy.
    U mnie w mieście nie ma miejsc przyjaznych rodzicom z dzieckiem. Ale mamy kilka ulubionych miejsc gdzie z nim chodzimy, m.in to:
    http://www.smacznego.moja-ostroleka.pl/kafeteria,25.html
    Niestety jest coraz trudniej bo Szkrab nabył umiejętności poruszania się na dwóch nogach i ma problem z tym by usiedzieć na 4 literach ;)
    Całe szczęście, na razie jeszcze się nie buntuje ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. brakuje mi takiego miejsca w moim mieście. Bardzo. Fajnie tak spotkać się, nawet z kimś nieznanym i pogadać, wypić kawę, herbatę, coś zjeść, dziecko zajmuje się sobą i innymi dziećmi ... ech.

    OdpowiedzUsuń
  13. Zdjęcie z sercem boskie :-) I to chyba balonik?

    OdpowiedzUsuń
  14. Bardzo brakowalo mi kiedys takich miejsc... Pamietam jak spacerowalam z pierwszym synem, bylo jeszcze zimno i nie mialam nawet gdzie usiasc bo laweczki wszystkie byly jeszcze pochowane a z drugim synem to juz bylo takie tempo, dom, praca ze prawie nic nie pamietam... to byl dla nas bardzo trudny okres, niestety... M

    OdpowiedzUsuń
  15. I zapomnialam napisac, ze podloga na zdjeciu jaka super i serduszko jakie urocze... :-)

    OdpowiedzUsuń
  16. eWo, Ursynów pod tym względem jest najlepszy :-) Pod innymi tez ;-)

    Ivi, wiesz, ja również dopiero teraz doceniam takie rzeczy...
    To najlepsze przed Wami, hehe ;-) Powodzenia! ;-)

    Kacha, bardzo piękne to miejsce... I jakie przytulne! I pianino mają :-)
    Nie buntuje się? Naprawdę? Oj, szczęściarze z Was...

    Magdo, a może pojawi się i u Was takie miejsce niedługo, hmm?

    Dag, balonik :-)

    Mamsan, ja sobie nawet nie wyobrażam takich 'luksusów' kiedy ma się drugie dziecko 'na pokładzie' - na pewno jest wtedy o wiele trudniej... Dlatego podziwiam wszystkie podwójne, potrójne Mamy... I bardzo nisko im się kłaniam!
    A podłoga marzenie :-) Również moje...

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję :-)