poniedziałek, 24 stycznia 2011

Trochę o muzyce... I filmie. I o ciasteczkach owsianych ;-)



Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, skąd u licha biorą się miłośnicy i bywalcy festiwalu Warszawska Jesień – odpowiedź jest prosta. Wszystko zaczyna się w dziecięcym pokoju ;-)
Nasz M. uparcie sobie życzy na dobranoc małej kakofonii brzmień, mianowicie prosi o włączenie wszystkich  pozytywek. I to na raz! Dodam, że każda odtwarza inną melodię, w innej tonacji i innym tempie… Jest Mozarta Wiegenlied, i Brahms, i kołysanka LaLeLu. I jeszcze coś... Brzmienie, hmm, osobliwe… Ale M. urzeczony, kładzie głowę na poduszce i przy takim akompaniamencie zasypia… I śpi dobrze. Śni podobnie…
Już wiem, gdzie będzie spędzał wrześniowe wieczory za lat kilka… Na Jasnej 5 ;-)

A drążąc ten temat, nie należymy do rodziców, którzy Dziecko skazują na muzykę przeznaczoną dla małych uszu ;-) czyli taką tworzoną specjalnie dla dzieci… Zatem nie znajdzie nikt u nas składanek z piosenkami dla maluchów. No, może kilka… Choć swoją drogą ja kompilacji muzycznych nie znoszę – szczególnie odnosi się to do muzyki klasycznej (to mój bzik – dla mnie album jest pewną ‘całością’ i nie zwykłam go szatkować – z tego też powodu nie cierpię stacji muzycznych grających muzykę klasyczną ‘na kawałki’, wg jakiejś kompletnie dla mnie niepojętej top listy – ale jak mówię, to mój bzik!) - tak na marginesie.
M. słucha muzyki dużo i od samego początku… Nie wiem, czy to dobrze. Oczywiście trochę ciszy w ciągu dnia również staramy się Mu zapewnić, hehe!
Ale dziś mogę już powiedzieć co nieco na temat Jego muzycznych upodobań.
Lubi folk. Zarówno nasz, słowiański – staram się, żeby osłuchał się w tych przecudnych, jakże charakterystycznych brzmieniach - jaki i taki  z najbardziej odległych zakątków świata…   Ponoć właśnie w folklorze odnajduje się to najbardziej podstawowe źródło uwrażliwienia na muzykę. Jako że mózg mam skrojony na modłę słowiańską i dobrze się w tej przestrzeni muzycznej czuję, uważam, że i moje Dziecko powinno znać muzykę regionalną.
Ale oczywiście nie tylko. Mnóstwo więc proponujemy M. tzw. world music. Kołysanki lubi najbardziej afrykańskie, celtyckie i te z Azji (mam wrażenie, że bardzo mu odpowiada skala pentatoniczna – charakterystyczna przecież także dla polskiej muzyki ludowej!).
Poza tym muzyka klasyczna. Z wielu proponowanych tematów, M. najbardziej ukochał sobie Peer Gynta E. Griega (dlaczego mnie to nie dziwi?) oraz Bolero Ravela. Ale również klasyczne wykonania Amerykanina w Paryżu czy Porgy and Bess, czyli Gershwin :-) 
Tzw. miniatur dziecięcych natomiast za bardzo nie lubi. Również Piotrusia i Wilka (to ciekawe) ani Debussy’ego (a wydawało mi się, ze Debussy będzie idealny dla Dziecka!). Słuchamy za to dużo Mozarta oraz muzyki dawnej – i tu nikt nie przebije Jordiego Savalla i jego Hesperionu XXI. 
I M. tańczy przy tych wszystkich dźwiękach! Drobny impuls muzyczny wprawia naszego Syna w ruch!
No i oczywiście brawa! Obowiązkowe jeśli słuchamy koncertów - M. mógłby zostać zawodowym klakierem ;-) Bije brawo z takim zaangażowaniem, że głowa mała ;-)  

No i odkryciem jest Piwnica od Baranami, którą M. zdaje się ubóstwiać. Tatuś M. nie podziela naszego zachwytu, ale ja w ciągu dnia często włączam mój Piwniczny ‘sześciopak’, z którego piosenki znam na pamięć. No i słuchamy i śpiewamy z M. Głośno! Tzn. ja śpiewam, M. słucha ;-)

Natomiast z utworów przeznaczonych dla Dzieci bardzo wszystkim polecam świetną składankę Simply Kids (wiem, że odkryło ją wiele Mam!) – naprawdę bardzo udane wykonania głównie tzw. nursery rhymes (w języku angielskim) - nasze typy w tej chwili to Row Row Row Your Boat oraz London's Burning. Świetna jest ta płyta! Poza tym polecam gorąco całą serię Putumayo Kids (muzyka etniczna w fantastycznych wykonaniach – wydawana przez kultową wytwórnię world music) – M. często zasypiał przy dźwiękach z kołysankowej serii Dreamland.
Pewnym odkryciem jest dla mnie również seria RockaBye Baby, czyli całe kompilacje znanych wszystkim Rodzicom tematów rockowych (sic!), ale w wersji instrumentalnej, idealnej dla maleńkich uszu (brzmienie pozytywki!). Ciekawa rzecz.

Och, mogłabym tu pisać i pisać na ten temat. Ale jak to ktoś ładnie ujął (Frank Zappa?) ‘mówić/pisać o muzyce, to jak tańczyć o architekturze’ – choć znam takich, którzy podjęli by się tej odważnej próby ;-)

Ostatnio M. wyraźnie pod wrażeniem pewnego tematu muzycznego pochodzącego z filmu Requiem dla snu (‘Lux Aeterna’ Chrisa Mansella). Fragment niesłychanie chwytliwy… Mój Syn opracował nawet do niego dość szczególny układ choreograficzny ;-)
Tutaj ten utwór w niezrównanym wykonaniu Kronos Quartet. Bardziej na wieczór. Choć niekoniecznie na dobranoc… Ten utwór niepokoi.

***

Kiedy M. był jeszcze maleńki próbował muzykę zlokalizować. Ogromnie mnie wzruszało, kiedy wyciągał rączkę w kierunku źródła dźwięku. Jakby chciał jej dotknąć... Muzyki...


 ***

Weekend wspaniały. Wyjątkowo długi…
Choć zaczął się niepomyślnie, bo katarem M.
Ale katar szczęśliwie minął (uff…) i wygląda na to, że nie był zapowiedzią groźniejszej infekcji.
Więc były i spacery długie, i sanki. I mili goście. I dużo łakoci… I dobre, wyjątkowo dobre nastroje…
Relacja wkrótce ;-)

I filmowy akcent na sam koniec weekendu. Późnowieczorne kino z Delie. I długi, wspólny spacer z kina do Domu…
‘Czarny łabędź’ – do obejrzenia koniecznie! Duszne, mroczne kino – momentami przywołujące na myśl ‘Pianistkę’ wg prozy Elfride Jedlinek w reż. Michaela Haneke (swoją drogą jednego z moich ulubionych twórców filmowych). I mistrzowska kreacja Natalie Portman (ale o tym już chyba napisano już wszystko w recenzjach!).
Wyszłam z kina cała obolała – obrazami, treścią, grą aktorów (naprawdę brawa!). Obolała, bo przez te niemal dwie godziny trwałam w bezruchu i (niemal) bezdechu…
Doskonałe, porażające kino. Bardzo polecam.

Dzisiejszy temat muzyczny więc bardzo a’propos. Co prawda nie widziałam ‘Requiem dla snu’, ale to się zmieni. Niedługo.
A w temacie łakoci to muszę się pochwalić swoimi owsianymi ciasteczkami. Jak przystało na Mamę małego alergika, sztukę pieczenia ciastek bez mleka, jaj i masła opanowałam do perfekcji ;-) Te były nawet bez cukru!!! I boskie wyszły! Dosłownie - bo śladu już po nich nie ma!

PS A książeczka, nad którą duma M. to 'Mój pierwszy alfabet' z ilustracjami Elżbiety Wasiuczyńskiej... I gdybym tylko z jedną obrazkową książeczką miała się wyprawić z M. na wyspę bezludną, byłaby to właśnie ta. Mało słów, za to miliony opowieści wokół ilustracji. I literki poukrywane w obrazkach... Piękna książka. 'Zaczytana' przez M. na amen ;-)


11 komentarzy:

  1. Maggie, czytam czytam i naczytać się nie mogę! Ile ciekawych informacji o muzyce (my swego czasu słuchaliśmy przez internet Baby Radio, polecamy!)A M. ma świetne zaplecze muzyczne!!! Na film też chciałam się wybrać, ale ciągle wieczorem coś się dzieje. Miłego tygodnia i zdrówka!

    OdpowiedzUsuń
  2. Enchocolatte, wybieram się na ten film raz jeszcze... Co prawda biję się z myślami, czy nadaje się on dla oczu 14-letniej Dziewczyny, którą jeszcze niedawno zabierałam do TW na Jezioro Łabędzie ;-) ale próbuję sobie przypomnieć siebie w tym wieku i chyba już można... Sama nie wiem. Kawałek ferii spędzi u nas moja chrześnica i tak myślę, czy ją wziąć do kina na ten film...
    Ale Ty wybierz się koniecznie. Wart jest tych wszystkich napięć i emocji.
    BabyRadio? Muszę wypróbować! Dzięki!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Maggie, dziękuję Tobie za ten wpis. Za to opowiadanie i pisanie o muzyce. Dzięki Tobie wiem, po co warto wyciągnąć rękę, kiedy stoję przed regałem z płytami dla dzieci i mam w głowie kompletmny chaos. Putumayo Kids będzie naszym pierwszym zakupem z Twojej listy, którą mam zamiar zrealizować w całości ;)
    Mając takich rodziców M. nie może być zwyczajnym chłopcem. Można Mu pozazdrościć.
    Książki, o której piszesz, nie znam i chętnie poszukam jej w Empiku. Literki to teraz nasz ulubiony temat ;)
    Pozdrawiam ciepło z zimowych kresów.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapomniałam dodać, że na film wybiorę się jak tylko dotrze na nasz koniec świata ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ewo, jak miło Cię widzieć po tak długiej przerwie... Mam nadzieję, że już jest lepiej...

    Kochana, Putumayo bardzo polecam. Serię Dreamland na wyciszenie, serię Playground do brykania :-) Dzieciom się podoba!
    A książka powinna być idealna dla Twojego Chłopca! To jest boardbook w dużym formacie - ogląda się z przyjemnością. Zresztą za tę książkę Wasiuczyńska dostała główną nagrodę w konkursie IBBY (za szatę graficzną)!
    Trzymaj się, Ewo, ciepło na tych kresach zimowych... I miej się dobrze!

    OdpowiedzUsuń
  6. Kiedy byłam zachwycona kołysanką, którą u Ciebie znalazłam "Unelaul" - Hedvig Hanson, wspomniałaś o serii Putumayo Dreamland.
    Zadobyłam ;) Mam Asiam i Celtic.
    Szkrab za nimi przepada i nie koniecznie do snu. Tak po prostu w dzień tego słucha.
    Gdy ogląda książeczkę, a usłyszy że jakiś utwór się skończył i jest przerwa między jedną melodią a drugą, to wskazuje palcem na sprzęt grające i piszczy domagając się jeszcze ;) gdy dźwięki znów płyną spokojnie wraca do lektury jednej z książek z serii "Obrazki dla Maluchów" - swoją drogą też uważam że te książeczki to rewelacja.

    OdpowiedzUsuń
  7. Z podziwem czytam o muzycznej stronie waszej rodziny :) Ja choć staram sie Glusiowi puszczać różną muzykę na razie ponoszę porażkę...on uparcie przynosi mi swoje ulubione Nursery Rhymes i piosenki Misia i Margolci - teraz juz nawet sam umie włożyć i włączyć płytę :)) Chętnie sięgnę po to co polecasz - może dla odmiany znajdę coś co trafi w jego gust ;)
    Film jeszcze przede mną....ale cieszę się że opinie takie dobre :)
    I najbardziej zabawne jest to że u mnie w piekarniku też siedzą ciastka owsiane - eksperymentalne więc nie wiem co z nich będzie ;) Chętnie podkradnę przepis od ciebie :))

    OdpowiedzUsuń
  8. Lubię tę książeczkę:)
    A Putumayo od Ciebie słuchamy często:) Bardzo Ci zazdroszczę tej muzyzcnej wrażliwości! I M. też:)
    Ciasteczka mnie zaintreygowały:) Poproszę o przepis:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja się trochę wyłamię, bo doniosę, że nie we wszystkich recenzjach tak pochlebnie piszą o roli Natalie - w programie Film 2011 w BBC np. powiedziano, że Portman jako aktorka nie ma wystarczającej głębi, by jej postać była tak wielowymiarowa, jak powinna, i że niektóre niby przerażające sceny są tak przerysowane, że aż komiczne; a w Sunday Times krytyk, choć dał filmowi 4 gwiazdki na 5, ma też różne zastrzeżenia, także do samej Portman.

    OdpowiedzUsuń
  10. Kacha, w takim razie ogromnie się cieszę, że Putumayo Wam służy :-)
    A 'Obrazki...' dobrze znam, bo sama się przyłożyłam do wydawania ich w PL ;-)

    Anik, sam potrafi odtworzyć płytę? Wow! My naszego M. trzymamy z dala od naszego sprzętu ;-) ale tatuś M. to audiofil, więc jasna sprawa, hehe!
    Przepis wrzucę, jasne!

    Delie, cudna jest, prawda? Ta książka :-) Przepis wrzucę - może zasmakują i Chłopcu?

    Aniu, no wiem właśnie, bo ja często zerkam na recenzje zagraniczne (jakże odmienne często od tych w PL). Mnie Portman bardzo się podobała - naprawdę. Choć wcale nie jest moją ulubioną aktorką. Tak się zastanawiałam, jak by wypadła tutaj Rachel Weisz, gdyby Aranofsky zechciał obsadzić własną żonę, ale tu chyba bariera wieku odegrała istotną rolę. Moim zdaniem N.P. rolę udźwignęła, aczkolwiek też nie ma się co oszukiwać - Aranfsky nie naszkicował jej po bergmanowsku! Są wyraźne uproszczenia, ale o karykaturę moim zdaniem nie zahacza... A i myślę, że postać Niny nie musiała być aż tak wielowymiarowa - to świeżutka, młoda baletnica - taka co to nie zdążyła jeszcze nagrzeszyć ;-) więc i nie było czego tu zobrazować.
    Zapomniałam tylko napisać o koncertowej (choć mocno drugoplanowej) roli Winony Ryder. Jakoś zniknęła z ekranów, niestety... A to szalenie zdolna aktorka, więc fajnie, że się tutaj pojawiła!

    OdpowiedzUsuń
  11. Oj tak, Rachel niestety mimo wciąż świeżej urody chyba już jednak zbyt "wiekowa" (oczywiście ironizuję, ale wiadomo, w balecie wiek się liczy niemal tak samo, jak w modelingu czy sporcie).
    Winony nie tylko Tobie brakuje, kiedyś Dragonfly pisała o tęsknocie za nią - dobrze, że ona znowu się pojawia, ja też ją cenię.
    I dziękuję bardzo za przemiłą pocztę:-)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję :-)