|
W każdą środę przebiegam nią dwukrotnie… Tam – wczesnym popołudniem. Z powrotem – mocno już po zmroku… Za każdym razem pokazuje mi swoje inne oblicze. Ulicy pełnej miejsc nieoczywistych, pełnej zagadek.
Galerie, restauracje i kafejki, dorodne gmachy i odrapane kamienice, sklepy spożywcze na starą modłę i mega designerskie sklepy z niemal wysokim krawiectwem… Zakład szewski, antykwariat, ekskluzywne baleriny, egzotyczna sól wykwintnie pakowana, serwowana niczym kawior, a za rogiem magiel… Lubię Mokotowską. Jest taką trochę Warszawą w pigułce… Nic tam nie jest w jeden deseń ;-) To, co wyszukane, komponuje się pięknie z banałem… Zaporowe ceny i dziury w chodniku… Eleganckie limuzyny zaparkowane na tyłach Domu Dochodowego i sople spadające z niezałatanych dachów ;-) No, rewelacja… To też odróżnia Warszawę od wielu europejskich miast… Psioczę na to często, zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego salon Burberry w Warszawie (a raczej jego otoczenie i chodnik, zapluty i zbeszczeszczony dziesiątkami petów) nie wygląda jak ten we Wiedniu czy Londynie? I dlaczego szyby w najdroższych butikach wcale nie są TAK czyste jak tam? Dlaczego tak rzadko udaje mi się wrąbać głowa w witrynę ;-)
Taki urok. Albo przekleństwo…
*) Zdjęcia jak widać... Robione w pośpiechu. W biegu... Z naprawdę ciężką torbą na drugim ramieniu. Są więc, jakie są ;-) Mokotowską należało by obfotografować zacniej, do czego zachęcam wszystkie utalentowane dokumentalistki (oraz dokumentalistów) :-) |
|
Mokotowska. Dla mnie zaczyna się od strony południowej (czyli będziemy iść ‘pod prąd’) – kończy Placem Trzech Krzyży (jednym z moich ulubionych warszawskich). Czyli zaczyna się zapachem…magla! Albo kończy –jeśli ktoś idzie od północy…
Napiszę o tym, co na Mokotowskiej lubię najbardziej – opiszę kilka miejsc, do których mam szczególną słabość czy sentyment… Pominę ‘dobra luksusowe’ witryn (głównie) po północnej stronie, bo mogłabym długo i namiętnie, a wyszłam z założenie, że (chociaż) tu będę hamować swoją próżność, hehe ;-)
No więc zaczynamy od magla (mam wielką słabość – kto nie ma?) – relikt najdawniejszej (mojej) przeszłości… Jaka szkoda, że już nie zasypiam pod świeżo wymaglowaną pościelą… I że nie jem na maglowanych, lnianych obrusach… Śniło mi się wtedy piękniej, jadło smaczniej – to pewne!!! Za maglem jest brzydko. Obskurnie wręcz. I brudno. Kiedyś znajdowała się blisko magla mała galeria La Canela (czyli Cynamon), do której zaglądałam po rzadkie, egzotyczne drobiazgi (pamiętam, że tam właśnie kupiłam maleńką, srebrną grzechotkę dla mojego nowonarodzonego kuzyna – starszego braciszka M. Bardzo żałuję, że nie kupiłam dwóch – widać nie myślałam przyszłościowo, hehe ;-) Takiej pięknej już nigdzie potem nie widziałam… |
|
Chwilkę dalej mijamy Teatr Współczesny. Jedną z moich ulubionych scen warszawskich. Nie zliczę, na ilu spektaklach tam byliśmy w latach studenckich. Najulubieńszy? Może ‘Bambini di Praga’, a może nie… I Maja Komorowska, którą niezwykle cenię… Tam Ją można spotkać :-) Oj, dawno tam nie byłam… Chyba jeszcze zanim urodził się M. Wstyd! Ale niech mi ktoś wytłumaczy, dlaczego w PL teatry grają w porze ‘kąpielowej’?! W budynku (oszkliwej kamienicy), w którym znajduje się teatr, mieszkała przez jakiś czas nasza przyjaciółka, A. I tam właśnie zjadłam najlepsze w życiu spaghetti z małżami :-) Do dziś, mijając Współczesny, burczy mi w brzuchu ;-) |
|
Zaraz za teatrem Mokotowska przechodzi w gwiaździsty Plac Zbawiciela (uwielbiany chyba przez wszystkich Warszawiaków). O samym Placu można by osobny wpis przygotować, bo to modne (i urocze) dość miejsce: Karma, Plan B, Izumi Sushi, W Biegu Cafe, panie kwiaciarki i piękne eustomie, retro lody w Cafe Corso, Zakład Naprawy Maszyn (nie, to nie żaden modny lokal, to naprawdę zakład naprawy maszyn do szycia, hehe) – w każdym razie Pl. Zbawiciela to takie troszkę alternatywne centrum Warszawy; latem, wiosną i jesienią – nie zasypia… W każdym razie tu bywają ‘wszyscy’ ;-) I tramwaj tamtędy jeździ (ten zakręt z Nowowiejskiej to dla mnie zawsze mega stres przy przechodzeniu na drugą stronę, hihi), i kawałek arkad się znajdzie (mała namiastka tych z Bolonii), i ulubiona teraz przez nas Kredkafe za rogiem, a jeśli skrecimy w prawo, to od razu Marszałkowska, Kino Luna, TR czyli dawne Rozmaitości, etc… No ale skupmy się na Mokotowskiej… |
|
Idziemy więc. Po lewej stronie pałacyk cudo (niedawno odrestaurowany), a w nim Instytut Adama Mickiewicza. Po prawej jeden z wydziałów UW (znam takich, co to mają miłe i niemiłe wspomnienia z tym miejsce związane, hehe), kawałek dalej Biuro Obsługi Cudzoziemców… Na rogu Fumo (miałam nie pisać o sklepach, no ale ten jest wyjątkowy) – tam można dostać naprawdę świetne ciuchy i akcesoria, m.in. Desiguel albo SkunFunk. Przepadam! I uwielbiam tę mozaikę na ścianie. Te mozaiki oraz biało-czarne szachownice na podłogach licznych lokali, to znak firmowy ulicy :-) Obok Fumo – Roeckl. Szale i apaszki – marzenie. I przepiękne rękawice (do konnej jazdy na przykład). Jak będę grzeczna, to sobie kaszmirowy szal Roeckla zafunduję (na razie wpatruję się z zachwytem z ten mojej - grzecznej - Mamy – z wzorem azteckim). |
Sympatyczne skrzyżowanie z Koszykową (ach, tę ulicę też lubię ogromnie) i zaczyna się robić jeszcze bardziej elegancko :-) I mniej dziur w chodnikach od razu, hihi!
Różne tam ekskluzywności po prawej, po lewej Dyspensa (niegdyś szalenie popularna restauracja, jedna z pierwszych zakładanych przez tzw. celebrytów, wówczas tylko aktorów!); po prawej duży zadrzewiony Skwer Batalionu Ruczaj (w prawo odchodzi ulica Chopina – o niej przy innej okazji) a naprzeciwko – Słodki :-)
No i tu dłuższa pauza ;-)
Słodki to maleńka cukiernia – bistro Magdy Geissler. Taka bardzo przytulna (może nawet za bardzo?), bardzo dekoracyjna. I bardzo kaloryczna ;-) Wspominałam tu zresztą o Słodkim niejednokrotnie… I o najlepszych pod słońcem kruchych babeczkach z poziomkami, na które zaprosił mnie po raz pierwszy Tatuś M. (wówczas kolega ze studiów) – potem na babeczki (z malinami, poziomkami, na truskawkową tartę i torcik gruszkowy) przychodziliśmy regularnie, mocno nadwerężając przy tym studenckie portfele, hehe! Bo w Słodkim płaci się…słono! Ale warto!!! Moje typy to ciasto Agnieszki Osieckiej (z bukietem prawdziwych kwiatów), lekko cytrynowe napoleonki, migdałowo-kremowe tete-a tete, tort gruszkowy właśnie (bardzo rzadko w ofercie, niestety), znakomity czekoladowy tort ze świeżymi figami (również nieczęsto), drożdżóweczki z makiem, z różą, z kremem waniliowym, z powidłami, etc. Sami widzicie...
Typ Tatusia M. to (w tej chwili przynajmniej) – gęsta, mocno czekoladowa rolada cappuccino z wiśniami w środku! Nie powiem, mniammmmm ;-)
Słodkości warte każdych pieniędzy. Serio!
Tym razem do Słodkiego nie zajrzałam... Za to tuż obok, na skwerze, czekał na mnie słodki upominek :-) Z Paryża prosto ;-) Udokumentowany zresztą na ostatniej fotografii (wraz z cieniem moich oficerek!). Myślę, że domyślacie się, co znalazło się we wnętrzu torby :-)
Wieczorem się nimi zajadałam ze smakiem... Choć sam ofiarodawca twierdzi, że mocno są przereklamowane ;-)
***
Następnie ulica się rozwidla – w lewo można skręcić w Kruczą, ale my idziemy dalej…
Samo rozwidlenie dość urocze – w prawo Piękna prowadzi w stronę Al. Ujazdowskich, ku okazałym rezydencjom, ambasadom, parkom, z kolei w lewo – do Placu Konstytucji, serca Warszawy socreal (choć i do takiej mam wielką słabość!). I znowu dwa światy…
Po lewej słynna Bukieteria Roma; ja zawsze przystanek robię przy wystawie słynnego antykwariatu (mają fajny wybór starych tytułów dla dzieci – ostatnio nabyłam tam ‘Globus’ Brzechwy – prawdziwe cacko!!! I rzadkość na rynku!), dalej trochę salonów piękności, potem Przegryź, czyli ‘Przekrojowe’ niegdyś bistro. Na podłodze, charakterystyczna dla Mokotowskiej (patrz: Fumo) czarno-biała szachownica , w Przegryziu zresztą zwielokrotniona :-) Pyszna pomidorówka i sympatyczna antresola w sam raz na małą czarną!
Po drugiej stronie Mimbla. Oj, chyba wszystkie mamy znają to miejsce. Kiedyś w tym punkcie mieścił się kultowy salon Endo, dziś – ‘zagracony’ (w dobrym tego słowa znaczeniu) do granic możliwości sklep z różnościami dla dzieci. Można znaleźć tam wszystko: świetne książki i książeczki, cudne lale fairtrade, przytulanki (właśnie zamówiliśmy tam sobie alelalowego królika z marchewką – czekamy!), zabawki drewniane, papierowe, tekstylne, farbki, kredki, wycinanki, puzzle, szydełkowe misie, mikroskopy, kalejdoskopy, kulodromy, układanki, konie na biegunach, płyty z dobrą muzyką dla dzieci, itepe, itede… Wszystko!
Tuż obok (po tej stronie co ‘Przegryź’) znajduje się niezwykły sklep (?), salon (?), galeria (!) soli. Olśniewająca. Zupełnie inne miejsce. I inna sól.
Odlinkuję Was, OK? Bo warto zwiedzić La Sal Galery chociaż wirtualnie… Zwróćcie uwagę na podłogę – tam też szachownica…
Dalej sklepy, sklepy, sklepy – wszystkie pomijamy (choć nie są warte pominięcia – warto je odwiedzić, przykleić chociaż nos do szyby – stroje, buty, dekoracje, wnętrza, biżuteria, porcelana… Wszystko WOW!) Z miejsc, które nie są może należycie rozreklamowane (dlatego ponownie złamię narzuconą sobie regułę i postanowienie) warto odwiedzić Lniany Zaułek… Czego się spodziewać, sama nazwa wskazuje ;-) Chociaż teraz się przyznam, że nie jestem pewna, czy jeszcze istnieje, bo chyba już coś innego widziałam w tym miejscu… Hmm... Obok jeszcze ‘Niebieskie migdały’ – może nie do końca w moim stylu, ale tam można zaaranżować pokoje dziecięce (i kupić do nich pełne wyposażenie). Ach, i jeszcze ten sam adres – Ania Kuczyńska. Nie wiem, jak Was, ale mnie jej projekty zachwycają!!! I w dodatku widziałam, że projektuje też ubranka dla dzieci! Wow!
Ach, no i jeszcze zapomniałam o Lilou (kawałek wcześniej – musimy się wrócić) – co prawda te pomysłowe bransoletki z grawerowanymi zawieszkami zrobiły się taaak popularne, że swoją (nosiłam od ‘początków’) zdjęłam z nadgarstka ;-) ale z kronikarskiego obowiązku wspomnę o tym miejscu. Bo pomysł genialny w swej prostocie i uroczy w wykonaniu! Brawa! I sukces chyba niebywały, bo Liliou potężnie się rozrosło – lokal zwiększył swe rozmiary, że ho ho! Bo bywały długaśne kolejki – takie aż na zewnątrz!
I jeszcze o Galilu warto by nadmienić, bo to naprawdę niezwykłą perfumeria!
Ach, zbliżając się już do Placu Trzech Krzyży (dzielnicy modowo-rozrywkowej rozpusty, hihi) wspomnę tylko jeszcze o pięknych, ultra prostych witrynach Mo’52 i o interesującym butiku
Bohoboco (duet polskich projektantów) – oj, takie rzeczy to ja lubię! Sukienki oversize, wiosenne trencze – marzenie... I znowu szachownica :-)
|
Oj, mam wrażenie, że pominęłam tyle fajnych miejsc: Fundację Bęc Zmiana na przykład, Odzieżowe Pole, które uwielbiam, Alter Sklep w miejscu genialnym, jakim było 5-10-15 (coś jak Tascheles w Berlinie. czyli cała kamienica dla artystów) i to z taaakim adresem! – niestety już nie działa :-( Itede, itepe… Ulica wszak to długa…
OK, beznadziejna ze mnie przewodniczka. Ani słowa o historii, ani słowa o zabytkach… Ale o tym coś się znajdzie w każdym innym przewodniku ;-) I w Wikipedii. Ale dla przyzwoitości nadmienię jeszcze, że w budynku nr 48 (projektu Lanciego) mieszkał Ignacy Józef Kraszewski. I że moją ‘ulubienicą’ jeśli chodzi o architekturę jest kamienica nr 51/53 (tam m.in. Mimbla) – jeden z najciekawszych, secesyjnych budynków na mapie Warszawy. Elegancka i pięknie dekorowana. Z jednym kasztanowcem na podwórzu!
I dodam jeszcze, że Mokotowska pięknieje, Zmienia się. Ale też i coś traci ze starego uroku… Słyszałam, że pod ‘ósemką’ nie strzyże już legendarny pan Witold (strzygł ponoć wszystkich profesorów z Politechniki Warszawskiej) – zakład fryzjerski zniknął… Podobnie szewc… Niektórzy opłakują…
I to, co napisałam na samym początku – że lubię Mokotowską za kontrasty, za szachownicę – za to że blichtr przeplata się z pospolitym brudem – i nie wiem, czy to fajnie, że powoli zanikają… Że robi się już tylko wytwornie… Bo nawet ta ‘bohema’, te wszystkie tzw. ‘concept story’ z modą ‘alternatywną’ – to wszystko zaczyna robić się jednak zbyt ‘trendy’ – cała ta wysoce kontrolowana awangarda i ‘niszowe’ butiki dla klientów z Domu Dochodowego ;-)
Mam nadzieję, że przynajmniej co któryś z nich zwraca uwagę na urodę czarno-białych szachownic posadzek… No i że ten MÓJ magiel nigdy z Mokotowskiej nie zniknie! |
Przed nami Plac Trzech Krzyży… Ja teraz skręcam w Konopnickiej i znikam na chwilkę… Wracać będę wieczorem, po ciemku… Z duszą na ramieniu… Bo Mokotowska po zmroku nie świeci wystawami, lokale pustoszeją, sklepy pozamykane… Bo eleganccy panowie i dziewczyny o nogach po szyję wieczory spędzają już w innych miejscach… Za to spotkać można ‘lokalsów’ z psami na spacerach… I mnie ;-) Biegnę w butach na obcasie, z dużą teczką papierzysk, zmęczona, do metra, do Domu… Mokotowską, przez Plac Zbawiciela, fragment Nowowiejskiej, aż do stacji Politechnika. Potem znikam w podziemiach ;-)
Jednak nie mogłabym (nie chciała) mieszkać w Śródmieściu. Zaglądam tam często, niemal codziennie, od Śródmieścia odciąć się nie dam, hehe – ale lubię też wracać do domu… Zmieniać kontekst ;-) I zabierać M. do lasu, który mam o krok… Kiedyś chyba marzyłam o jadaniu miejskich śniadań w Śródmieściu, ale – mimo wielkiej mojej miłości do Warszawy – nie jest to TAKIE miasto, z TAKĄ tkanką, zabudową… I – powiem to wprost – z pewnych rzeczy, pewnych marzeń już wyrosłam… Coś, co mnie bawiło, trochę już przybladło… Wolę śniadania z moim widokiem na bezkresne niebo i z lasem na horyzoncie, niż ze ścianą okien najpiękniejszej nawet kamienicy na wprost ;-) Bo to i nie Paryż ;-)
A może po prostu zawsze znajduję dobre strony tego, co mam? Nie wiem…
W każdym razie spędziłam dzieciństwo w samym śródmieściu mojego pięknego miasta i wiem, że mieszkanie w takim miejscu bywa męczące… Bo Śródmieście należy do wszystkich (a zarazem do nikogo), a tam, gdzie mieszkam, są miejsca tylko MOJE (przynajmniej tak mi się wydaje, hihi)!
Miłego dnia!
I do zobaczenia na warszawskich uliczkach ;-) Którą chcecie obejrzeć następnym razem? Koszykową? Gałczyńskiego? Może jakiś kwartał na Ochocie?
PS Wracałam jednak Hożą… Dla odmiany! Też miło… Te witryny, liternictwo na wystawach, szyldach, tu introligator, tam tapicer, taki trochę klimat retro (jeszcze)… I zupełnie nie wytwornie… Obowiązkowy przystanek pod Odeonem…
Ale o Hożej już chyba było…