piątek, 18 marca 2011

Jeszcze o słodkich malinach... I o gorzkim słowie WYRZECZENIE... Do poczytania na dłuuugi weekend ;-)

Jeszcze trochę w temacie malin…
Zdjęcia sprzed ośmiu miesięcy. W malinowym chruśniaku u Prababci ;-)
Malinowo-poziomkowym.
Pełnia lata.
M. taki inny… Przeglądałam wczoraj zdjęcia z tamtego okresu i – nie do wiary jak się zmienił…
Inne rysy, mam wrażenie. Inna budowa ciała. Proporcje…Rączki już nie takie pulchne. Dopiero widzę, jak bardzo M. wysmuklał, wydłuuużył się ;-) I ta zupełnie inna dynamika ciała. I włosy jakie króciutkie wtedy miał! Niesłychane…
Często zerkam na te zdjęcia najwcześniejsze i czuję, jakbym oglądała fotografie w cudzym albumie… Nawet ja na tych zdjęciach jakaś inna się wydaję ;-)


Rozczulają mnie te zdjęcia malinowe. M. łakomczuszek wyciągał rączki w stronę dojrzałych owoców, których pilnie wypatrywał w gęstwinie krzewów. Rozdziawiał buzię, kiedy piękna, dojrzała malina wędrowała w stronę Jego usteczek… Niecierpliwił się, kiedy zbierając maliny do miseczki, zapomniałam o ‘stałej dostawie’ do buzi M. Potem już obsługiwał się sam ;-) Póki co, maliny są produktem wysokiego ryzyka dla M. – mam na myśli, że potencjalnie uczulają… W zeszłe lato jeszcze tego nie wiedzieliśmy :-( Ponieważ w tej chwili systematycznie wprowadzamy kolejne produkty z ‘czarnej listy’ (z różnym skutkiem), będziemy próbować latem z malinami… Zobaczymy...

Wczoraj mrożone maliny (dzielnie je mroziłam latem z myślą o M. – no i proszę – trzy spore woreczki do rozdysponowania) posłużyły nam za kostki lodu ;-) Zapomnieliśmy zamrozić i groziło to serwowaniem drinków na ciepło, hehe! Okazało się to znakomitym pomysłem! Od razu barwiły nam drinki na różowo ;-)
Malinowy był też deser – zapiekane owoce pod pierzynką ciasta… Nieskromnie powiem: mniammmm…

Tyle o malinach (i poziomkach) :-)

A my wracamy niestety do punktu wyjścia – sprzed tygodnia… M. od rana kaszle. I kaszle. I kaszle. Wydawało się, że przed nami słoneczny weekend w plenerach po kilkudniowym, przymusowym areszcie domowym ;-)
Niech to…

***

Znacie blog Zimno? Pewnie, że znacie…
No właśnie…

Wczoraj długi wieczór z E. i P.
Długi, z tequilą, przy stole pełnym smakołyków (na literkę T), w dobrych poparyskich nastrojach (E. i P. wrócili dopiero co!).
I długie rozmowy.
Również (a może głównie) o macierzyństwie. Rodzicielstwie. Moim i Tatusia M. – E. i P. dzieci nie mają (jeszcze).
Rozmowa głośna, z lekka pozbawiona ładu (a czasem i sensu). w jakiś sposób dla mnie bolesna… Czasem sama już nie wiem, czy próbuję przekonać innych, czy samą siebie… I nawet wśród tych, z którymi łączą mnie i priorytety, i pasje, czuję się pojedyncza w swoim przywiązaniu do pewnych (dla mnie oczywistych) racji… I w którymś momencie tracę potrzebę argumentowania… Przestaje mi zależeć na zrozumieniu… Robię swoje, robię co uważam za słuszne i już... Ale i tak boli…
Jasne, chciałabym, żeby każdy dzielił moje poglądy (chociaż z drugiej strony może to i bez sensu?) i pomysły na życie…
Poczułam się źle, mówiąc o – tak, użyję tego słowa – wyrzeczeniach. I poświęceniach (tfu, cóż za obrzydliwy wyraz! - oba te słowa zresztą wydają mi się w tym kontekście tak naprawdę mocno nieadekwatne i nacechowane pejoratywnie…).
O wyrzeczeniach związanych z rodzicielstwem (głównie jednak macierzyństwem).
Poczułam się fatalnie – jakbym sama sobie przywdziewała fartuch 'Matki-Polki', z którą mało mam przecież wspólnego… Matki zmęczonej. Sfrustrowanej. Pełnej żalu oraz tęsknot… Momentami, przecież nie permanentnie! Zrezygnowanej.
OK, czy powinnam zacząć mówić o macierzyństwie, że to nieprzerwane pasmo sukcesów, pełnej szczęśliwości i pomyślnych zdarzeń? Ale to trochę bujda.
Czuję się jako mama szczęśliwą, spełnioną kobietą. Czuję się równocześnie kobietą/mamą wolną i samostanowiącą (Czyż prawdziwie wyzwolona kobieta to nie ta, która robi to, na co ma ochotę? Ja mam ochotę na ten czas domowy teraz – na domowe macierzyństwo przed czasem przedszkolnym). Mój związek z Tatusiem M. mogę z pełną uczciwością określić mianem partnerskiego (co nie oznacza braku nieporozumień i konfliktów, hihi).    
Próbując być uczciwą wobec samej siebie (ale także innych), pewne emocje nazywam po prostu po imieniu… Chcę być wiarygodna. Zawsze chciałam. I potwornie cierpię, kiedy podobna szczerość obraca się przeciw mnie…
No bo, czy przyszło Wam do głowy, żeby komuś, kto skarży (sporadycznie i umiarkowanie) się na dolegliwości związane z sytuacją zawodową, zarzucać brak konsekwencji? No bo skoro podjął wyzwanie, itd… Że jeśli nie daje rady – powinien zmienić pracę albo w ogóle ją rzucić? Nie, w podobnej sytuacji każdy klepnie ‘marudę’ w ramię i powie, że zna to uczucie…Zrozumie. Pocieszy. Nie osądzi...
Nie, nie, wczorajsza rozmowa wcale nie przebiegała w tym tonie, ale czasem wyczuwam gdzieś, między słowami, podobne sugestie… Jestem na nie wyczulona. A może przewrażliwiona?
Warianty są dwa: szczerość albo jej brak. Wychowywanie Dziecka to nie wyłącznie  spacery w słońcu i wspólne czytanie bajeczek… Jest dużo pytań, obaw, klęsk i pustki. I – o paradoksie! – sporo samotności w tym wszystkim…

Nasza (świadoma) decyzja o moim trzyletnim urlopie wychowawczym staje się czasami w oczach innych fanaberią. Moją fanaberią. Tak, dla mnie to sytuacja wysoce luksusowa… Tak ją postrzegam. Tak, można nazwać ją fanaberią… Tak, niby nie mam prawa w takim razie marudzić…
Ale robię to… Z rzadka, ale jednak. Bo czuję się czasami wykończona (śmiem porównywać swoje zmęczenie ze zmęczeniem matki, która pędzi z pracy odebrać dziecko ze żłobka!). Rozżalona…
I tak, czuję ból wyrzeczeń (wielu). Choć samej decyzji nie żałuję…

Pogrążają mnie takie teksty jak te w ostatnich WO – wokół i na temat ‘ustawy żłobkowej’ – czasami odnoszę wrażenie, że nie posyłając M. do żłobka, skazuję Go na szereg niedogodności… Że żłobek zapewniłby Mu lepszy rozwój – stały kontakt z rówieśnikami, pełną interakcję, urozmaicenie… Więc co ja tam z moimi pielgrzymkami na plac zabaw mogę? Z najbardziej wyszukanymi zabawami w domu. Albo z odwiedzinami u rówieśników M. To wszystko przypadkowe relacje – w żłobku Dziecko miałoby stały kontakt z tymi samymi dziećmi, opiekunami, itp. Że kiedyś, w domach wielopokoleniowych, warunki przypominały właśnie te ‘żłobkowe’ – że może to żłobek jest paradoksalnie bardziej naturalnym środowiskiem dziecka niż dom, w którym spędza czas z mamą (głównie), że żłobek bardziej stymuluje rozwój emocjonalny, umysłowy, psychoruchowy, itp. Nie wiem, nie wiem, nie wiem… Czytam i zgadzam się. A potem nie zgadzam się. A potem znów się zgadzam. I tak w kółko. Mam dość!

Być może dla mnie urlop wychowawczy to asekuranctwo… Bo znam siebie i wiem, że pewnie bym potem żałowała. A odwrotu by nie było. Rozmawiając z Delie niedawno, powiedziałam jej, że nie zdecyduję się na wcześniejszy powrót do pracy zawodowej z wielu powodów. Jednym z nich jest strach – i najbardziej chyba bałabym samej siebie – tego, że sobie nie wybaczę… Wierzę (i wiem), że te trzy lata to czas najważniejszy – i dla mojego Syna, i dla mnie…
Użyłam wczoraj argumentu, że chodzi tutaj o niepowtarzalność – praca zawodowa jest dla mnie pasmem rutynowych w pewnym sensie czynności – tam zmieniają się detale, sytuacje, czasem kontekst – w przypadku M. zmienia się on sam… Bo M. sprzed trzech miesięcy to zupełnie inny M. niż ten teraz… I w przeciągu tych trzech lat zmiany te następują najgwałtowniej… Dlatego tu jestem… I z miliona innych powodów…
Choć za pracą zawodową, tym moim innym ‘kontekstem’, tęsknię bardzo…. Coraz bardziej.

Właśnie nie przyjęłam nowej, szalenie atrakcyjnej propozycji zawodowej. Dlatego piszę o tym wszystkim dzisiaj… Biłam się z myślami przez ostatnie dni…  Czy dobrze zrobiłam? Nie, nie uzyskam odpowiedzi na to pytanie za X lat, bo nie o to chodzi, że ten czas mój teraz z Dzieckiem to INWESTYCJA (nie uważam tak!) czy SZCZEPIONKA przeciw złu całego świata (w to też nie wierzę!) i kiedy M. podrośnie, zbiorę plony…Może tak, może nie.... Nie dlatego też podjęłam taką, a nie inną decyzję.
Nie wiem, czy dobrze zrobiłam. Wiem tylko, ze inaczej nie potrafiłam… I wiem, że nie umiem zwerbalizować tych wszystkich odczuć i emocji, które teraz mi towarzyszą… Mimo prób usilnych ;-)
Ale jeśli kiedyś, w przyszłości, będę czegoś żałować, to wolę, żeby nie był to czas, którego NIE spędziłam z Dzieckiem. Bo chyba tego najbardziej żałujemy... Tak już na samym końcu...
Tyle ode mnie.

Dlaczego na początku nadmieniłam o Zimno? Bo przeczytałam u niej coś takiego i poczułam się lżej… I dlatego, że szalenie mi Zimno imponuje! Z wielu powodów :-)

Wyrzeczenie to nie jest dobre słowo. W wyrzeczeniu nie ma cienia lansu. Lepiej mówić - dziecko mnie w niczym nie ogranicza, robię z dzieckiem wszystko tak jak do tej pory. W pracy stawiam dziecko pod biurkiem, na zakupach wkładam dziecko do sklepowego wózka. Ale to bujda. Któregoś dnia dziecko wyrasta spod biurka i wcale nie chce siedzieć w koszu. Więc dlaczego wyrzeczenie to takie marne słowo, nawet wtedy, kiedy się świadomie i dobrowolnie przez nie przechodzi?

by zimno | 2004-10-06 10:05:52

Słońca na najbliższe dni!!!

***

I jeszcze piosenka na weekend :-) Słuchamy jej - i śpiewamy - cały dzień z M., ale w innym zupełnie wykonaniu (z płyty Sing Along with Putumayo). Ale ta wersja też urocza :-)
M. tak pięknie podśpiewuje ze mną przy 'doodle, oodle, oodle, doodle, oodle, oodle, doodle, oodle, oodle oo'
Z akcentem na ooooooooo, czyli uuuuuuuuuu ;-)

Dużo dobrego dla Was!!!





12 komentarzy:

  1. Witaj Maggie, trochę przydługawy ten Twój wpis ;-)
    Ja mam tylko jedno podsumowanie, z resztą sama go użyłaś :-o
    Dopiero jak dzieci dorastają, wychodzą spod naszych skrzydeł (a czas biegnie naprawdę szybko) tęsknimy za czasem którego z nimi nie spędziliśmy i żałujemy jak napisałaś.
    Choć oczywiście bywają różne sytuacje i matki muszą pracować, wracając do pracy już po macierzyńskim. A tu wierzę, że te matki starają się w jak najlepszy i najpełniejszy sposób wykorzystać czas spędzany z dzieckiem po pracy. A dziecko przyjmuje taki stan rzeczy i jest on dla niego normalny - tak myślę.

    Ja też podonie jak Ty jestem w domu z dzieciakami - jesteśmy szczęściarami, że możemy, że mamy takie możliwości :-)

    Kiedyś usłyszałam taką wypowiedź: nigdy dziecko nie będzie już tak blisko nas jak w okresie niemowlęcym, potem już tylko się od nas oddala...

    I jeszcze apropo żłobków: ja z kolei słyszałam inną opinię, że dla rozwoju dziecka żłobek wcale nie jest taki dobry, bo w okresie do 3 roku życia dla dziecka najważniejsza jest relacja: dziecko - osoba najbliższa(jedna, stała). Co człowiek to opinia :-o
    My mieliśmy przygodę ze żłobkiem, synek chodził ok. pół roku, bo myślałam, że będzie to dobre dla jego rozwoju itp. Ale nie do końca się to sprawdziło w naszym przypadku. Synek wciąż chorował i nie mógł się na dobre zaaklimatyzować.

    A najgorsze, że mamy które są z dziećmi w domu do pewnego wieku, i te które posyłają dzieci do żłobków - wciąż i wciąż próbuje się wpędzić w poczucie winy. To chyba jakaś choroba naszego społeczeństwa.

    Dobra udało mi się jakoś skończyć mój komentarz :-p, bo synkowie powoli się budzą i muszę lecieć.

    Udanego weekendu dla Was :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. O a mój komentarz też przydługawy :-P

    OdpowiedzUsuń
  3. Uważam, że macieżyński to jak najbardziej słuszna decyzja. Cza szybko leci i zaraz Twój synek będzie przedszkolakiem. Ja akurat pracuję zmainowo, więc mam szansę spędzać dużo czasu z córkami i mieć wpływ na ich wychowanie. Oczywiście pracy na domowym etacie nikt nie doceni. Jeśli chodzi o artykuły żłobkowe to czysta propaganda podobna jak ta z posyłaniem 6 latków do szkoły i 4 latków do przedszkola. Pozdrawiam i życzę wytrwałości i pewności siebie w związku z podjętą decyzją. makra

    OdpowiedzUsuń
  4. Dag, no przydługi, przydługi ;-) Ale musiałam... To o wpędzaniu w poczucie winy - masz rację... nigdy nie doświadczyłam czegoś podobnego wcześniej. Teraz - mam wrażenie - towarzyszy mi co krok... Dzięki za słowa wsparcia! Trzymaj się :-)

    Makra, dzięki :-) Miałam na myśli nawet nie tyle urlop macierzyński (ten jest oczywistością), co wychowawczy... I nawet nie chodzi mi o to, czy ktoś docenia tę moją 'pracę domową', bo docenia :-) Chodzi mi o moje własne poczucie krzywdy (momentami) i niepewności, czy dokonałam najsłuszniejszego wyboru... Bo traci się zawsze coś... A odnośnie szkoły dla sześciolatków nie potrafię się wypowiedzieć... Myślę, że to w dużym stopniu kwestia indywidualna, bo dzieci rozwijają się bardzo różnie... Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. o! już nie pamiętam jaka dróżka mnie tu (na ten blog) przyprowadziła, ale bardzo dobrze, że się tu znalazłam :) czasem mam wrażenie, że świat postrzega macierzyństwo w dwóch odcieniach - jest biel i radosne ciumkanie, jak to absolutnie cudowna jest każda chwila, jest i czerń i najprościej mówiąc patologia. to że można całą skalę szarości wykorzystać na macierzyństwo, często nie mieści się w głowie. kobiety kobietom gotują ten los i to przykre. zresztą - temat na długie, długie rozmowy :)

    moja córka ma 10 miesięcy, zamierzam zostać z nią w domu do drugich lub trzecich urodzin. macierzyństwo jest niesamowite, co nie znaczy, że nie daje mi w kość.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zgadzam się z Tobą w całej rozciągłości/
    I co do rozmów i zrozumienia z innymi oraz w kwestii macierzyństwa. Drugi taki czas się nie powtórzy i jeśli możemy to należy z niego skorzystać i juz.
    Też osłuchałam się, czemu nie idziesz do pracy, dziecko do żłobka itp Widziałąm jak matki liczyły dni do powrotu do pracy i nie mogły się juz doczekać, kiedy uwolnia sie z tego domowego więzienia.
    Bardzo podoba mi się z jaką miłością, pasją i ciepłem opisujesz Swoje "zmagania" z codziennościa. Podobnie też dobrze czyta mi się blog Delie czy Ewy. Płynie od Was pozytywna energia.
    Pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
  7. Olga, jak miło, że tu zajrzałaś :-) Ja już też złożyłam wizytę u Ciebie i coś tam nawet zostawiłam ;-)
    Szarości - tak, to jak najbardziej moje odcienie... Nawet w garderobie ;-)
    Wiesz, fajnie czasami trafić na szczerą MAMĘ :-)
    Chyba blisko nam do siebie, wiesz?

    Magda, ach no i walczę z tym poczuciem winy nieustannie... Bardzo miłe to, co napisałaś :-) Dziękuję... To chyba kwestia natury (a częściowo i pracy nad samym sobą), żeby wykrzesać z siebie jakiś ułamek dobrej energii :-) I to każdego dnia... Ja w każdym razie staram się z całych sił. Nawet jak jest pod górę... Ale bez ściemy ;-) Bo przecież nie zawsze jest fajnie... Przynajmniej nie do końca...

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Maggie, dziękuję Tobie ogromnie za dzisiejszy wpis! W Tobie jest tyle szczerości i taka przyjemna naturalność, łagodność. Zawsze się wyciszam, zaglądając tu do Ciebie.
    Najważniejsze, żeby żyć zgodnie z własnym ja. Tak zdecydowałaś, a opiniami innych nie należy się przejmować. Tylko Ty wiesz, co jest dla Was najcenniejsze. A decydując się na spędzanie całego czasu z Dzieckiem masz racje, że po trosze skazujemy się na samotność. To, co kiedyś było naturalne, dzisiaj normalnym nie jest, niestety. A żeby nie było tak bardzo poważnie wiedz, że takich "dinozaurów" jest więcej. :)
    Fajnie było móc o tym wszystkim dzisiaj u Ciebie przeczytać!
    Uściski!

    OdpowiedzUsuń
  9. Maggie,
    zapomnij o żłobku, liczy się Twoje dziecko, Ty i Wasz wspólny czas, reszta nie ma znaczenia. jeszcze zdąży nawiązać relacje w przedszkolu. a teraz jest Wasz czas. nikt i nic nie zastąpi M. relacji z Tobą, on Ciebie teraz potrzebuje!

    uroczę zdjęcia z malinkami, te pulchne rączki, blond loki...

    musimy się spotkać!:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie ma dwóch gatunków matek. Jest pęknięcie w świecie, który się z macierzyństwem nie liczy. Przepaść między prywatnością i pracą. I pragnienie matek: być nie tam, gdzie się akurat jest. Być tu i tam jednocześnie. Twoje poczucie, że coś ucieka, coś przegrałaś, na coś się nieodwołalnie spóźniasz. Tu i tam

    To nie ja, to Agnieszka Graff (niestety!:) Pełny tekst tu http://www.edziecko.pl/rodzice/1,110452,8942746,Zimne_suki__rozlazle_kury.html

    Tekst Magdaleny Środy nawet jeśli jest tam parę trafnych uwag jest jak policzek dla matek zostających w domu i dlatego głęboko się z nim nie zgadzam.

    To co napisałaś, jest bardzo ważne - że zostałas w domu bo wiesz, że inaczej byś żałowała. Postąpiłaś w zgodzie z tym, co Ci głęboko w duszy gra a to najważniejsze. Świat wokół może ci...;)
    powodzenia.

    OdpowiedzUsuń
  11. I wcale się nie dziwię że poczułaś potrzebę żeby to wszystko napisać. Prawdziwie i szczerze. I pewnie dla wielu mam bedzie to ważne, bo czują podobnie.
    Ja też w domu z Glusiem, też do 3 roku życia a że zawsze marzyłam o rodzinie większej niż 2+1 to nie wiadomo co będzie później ;)
    Zauważyłam że świat dookoła usilnie probuje kobiety wpędzć w poczucie winy - niezależnie od tego co się robi, zawsze znajdzie się ktos kto "wie lepiej", skrytykuje... Karmisz długo piersią?-nadopiekuńczość, butelką?- też nie dobrze, w domu z dzieckiem? - porażka, pracujesz i żłobek? - zaniedbanie.... A gdzie w tym wszystkim matka? Ja już mam dość pytań "wracasz do pracy? nadal siedzisz z dzieckiem w domu?"...niech ktoś w końcu powie: fajnie że cieszysz się życiem i tym co teraz robisz! Ale staram się sobie tłumaczyć, że teraz jest czas dla rodziny, cieszyć się tym co jest teraz i nie starać się chwycić wszystkiego naraz (a czasami wcale nie jest to łatwe i walczę sama ze sobą...) ...to w końcu moje życie :)
    Wszystkiego dobrego Maggie. I dużo wspaniałego czasu z M. i spokojnych myśli :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Maggie, jest juz po pierwszej w nocy, a ja zamiast pisać umowę, zaczytuję się w starych wpisach, które mi umknęły przez ten NY.
    Uwielbiam Twoją naturalność i szczerość z jaką piszesz.
    Macierzyństwo to nie równanie z jedną niewiadomą, gdzie jest tylko jeden wynik.
    Trzymam kciuki za Twoje wybory i dużo dobrego Ci życzę. I nie daj się wpędzić w cywilizacyjną chorobę naszych czasów zwaną poczuciem winy jakimiś komentarzami czy aluzjami. Ty wiesz co jest najlepsze. Dla Was. Jesteś najlepszą matką dla swojego syna.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję :-)