Jeszcze trochę w temacie malin… Zdjęcia sprzed ośmiu miesięcy. W malinowym chruśniaku u Prababci ;-) Malinowo-poziomkowym. Pełnia lata. M. taki inny… Przeglądałam wczoraj zdjęcia z tamtego okresu i – nie do wiary jak się zmienił… Inne rysy, mam wrażenie. Inna budowa ciała. Proporcje…Rączki już nie takie pulchne. Dopiero widzę, jak bardzo M. wysmuklał, wydłuuużył się ;-) I ta zupełnie inna dynamika ciała. I włosy jakie króciutkie wtedy miał! Niesłychane… Często zerkam na te zdjęcia najwcześniejsze i czuję, jakbym oglądała fotografie w cudzym albumie… Nawet ja na tych zdjęciach jakaś inna się wydaję ;-) |
Wczoraj mrożone maliny (dzielnie je mroziłam latem z myślą o M. – no i proszę – trzy spore woreczki do rozdysponowania) posłużyły nam za kostki lodu ;-) Zapomnieliśmy zamrozić i groziło to serwowaniem drinków na ciepło, hehe! Okazało się to znakomitym pomysłem! Od razu barwiły nam drinki na różowo ;-)
Malinowy był też deser – zapiekane owoce pod pierzynką ciasta… Nieskromnie powiem: mniammmm…
Tyle o malinach (i poziomkach) :-)
A my wracamy niestety do punktu wyjścia – sprzed tygodnia… M. od rana kaszle. I kaszle. I kaszle. Wydawało się, że przed nami słoneczny weekend w plenerach po kilkudniowym, przymusowym areszcie domowym ;-)
Niech to…
***
Znacie blog Zimno? Pewnie, że znacie…
No właśnie…
Wczoraj długi wieczór z E. i P.
Długi, z tequilą, przy stole pełnym smakołyków (na literkę T), w dobrych poparyskich nastrojach (E. i P. wrócili dopiero co!).
I długie rozmowy.
Również (a może głównie) o macierzyństwie. Rodzicielstwie. Moim i Tatusia M. – E. i P. dzieci nie mają (jeszcze).
Rozmowa głośna, z lekka pozbawiona ładu (a czasem i sensu). w jakiś sposób dla mnie bolesna… Czasem sama już nie wiem, czy próbuję przekonać innych, czy samą siebie… I nawet wśród tych, z którymi łączą mnie i priorytety, i pasje, czuję się pojedyncza w swoim przywiązaniu do pewnych (dla mnie oczywistych) racji… I w którymś momencie tracę potrzebę argumentowania… Przestaje mi zależeć na zrozumieniu… Robię swoje, robię co uważam za słuszne i już... Ale i tak boli…
Jasne, chciałabym, żeby każdy dzielił moje poglądy (chociaż z drugiej strony może to i bez sensu?) i pomysły na życie…
Poczułam się źle, mówiąc o – tak, użyję tego słowa – wyrzeczeniach. I poświęceniach (tfu, cóż za obrzydliwy wyraz! - oba te słowa zresztą wydają mi się w tym kontekście tak naprawdę mocno nieadekwatne i nacechowane pejoratywnie…).
O wyrzeczeniach związanych z rodzicielstwem (głównie jednak macierzyństwem).
Poczułam się fatalnie – jakbym sama sobie przywdziewała fartuch 'Matki-Polki', z którą mało mam przecież wspólnego… Matki zmęczonej. Sfrustrowanej. Pełnej żalu oraz tęsknot… Momentami, przecież nie permanentnie! Zrezygnowanej.
OK, czy powinnam zacząć mówić o macierzyństwie, że to nieprzerwane pasmo sukcesów, pełnej szczęśliwości i pomyślnych zdarzeń? Ale to trochę bujda.
Czuję się jako mama szczęśliwą, spełnioną kobietą. Czuję się równocześnie kobietą/mamą wolną i samostanowiącą (Czyż prawdziwie wyzwolona kobieta to nie ta, która robi to, na co ma ochotę? Ja mam ochotę na ten czas domowy teraz – na domowe macierzyństwo przed czasem przedszkolnym). Mój związek z Tatusiem M. mogę z pełną uczciwością określić mianem partnerskiego (co nie oznacza braku nieporozumień i konfliktów, hihi).
Próbując być uczciwą wobec samej siebie (ale także innych), pewne emocje nazywam po prostu po imieniu… Chcę być wiarygodna. Zawsze chciałam. I potwornie cierpię, kiedy podobna szczerość obraca się przeciw mnie…
No bo, czy przyszło Wam do głowy, żeby komuś, kto skarży (sporadycznie i umiarkowanie) się na dolegliwości związane z sytuacją zawodową, zarzucać brak konsekwencji? No bo skoro podjął wyzwanie, itd… Że jeśli nie daje rady – powinien zmienić pracę albo w ogóle ją rzucić? Nie, w podobnej sytuacji każdy klepnie ‘marudę’ w ramię i powie, że zna to uczucie…Zrozumie. Pocieszy. Nie osądzi...
Nie, nie, wczorajsza rozmowa wcale nie przebiegała w tym tonie, ale czasem wyczuwam gdzieś, między słowami, podobne sugestie… Jestem na nie wyczulona. A może przewrażliwiona?
Warianty są dwa: szczerość albo jej brak. Wychowywanie Dziecka to nie wyłącznie spacery w słońcu i wspólne czytanie bajeczek… Jest dużo pytań, obaw, klęsk i pustki. I – o paradoksie! – sporo samotności w tym wszystkim…
Nasza (świadoma) decyzja o moim trzyletnim urlopie wychowawczym staje się czasami w oczach innych fanaberią. Moją fanaberią. Tak, dla mnie to sytuacja wysoce luksusowa… Tak ją postrzegam. Tak, można nazwać ją fanaberią… Tak, niby nie mam prawa w takim razie marudzić…
Ale robię to… Z rzadka, ale jednak. Bo czuję się czasami wykończona (śmiem porównywać swoje zmęczenie ze zmęczeniem matki, która pędzi z pracy odebrać dziecko ze żłobka!). Rozżalona…
I tak, czuję ból wyrzeczeń (wielu). Choć samej decyzji nie żałuję…
Pogrążają mnie takie teksty jak te w ostatnich WO – wokół i na temat ‘ustawy żłobkowej’ – czasami odnoszę wrażenie, że nie posyłając M. do żłobka, skazuję Go na szereg niedogodności… Że żłobek zapewniłby Mu lepszy rozwój – stały kontakt z rówieśnikami, pełną interakcję, urozmaicenie… Więc co ja tam z moimi pielgrzymkami na plac zabaw mogę? Z najbardziej wyszukanymi zabawami w domu. Albo z odwiedzinami u rówieśników M. To wszystko przypadkowe relacje – w żłobku Dziecko miałoby stały kontakt z tymi samymi dziećmi, opiekunami, itp. Że kiedyś, w domach wielopokoleniowych, warunki przypominały właśnie te ‘żłobkowe’ – że może to żłobek jest paradoksalnie bardziej naturalnym środowiskiem dziecka niż dom, w którym spędza czas z mamą (głównie), że żłobek bardziej stymuluje rozwój emocjonalny, umysłowy, psychoruchowy, itp. Nie wiem, nie wiem, nie wiem… Czytam i zgadzam się. A potem nie zgadzam się. A potem znów się zgadzam. I tak w kółko. Mam dość!
Być może dla mnie urlop wychowawczy to asekuranctwo… Bo znam siebie i wiem, że pewnie bym potem żałowała. A odwrotu by nie było. Rozmawiając z Delie niedawno, powiedziałam jej, że nie zdecyduję się na wcześniejszy powrót do pracy zawodowej z wielu powodów. Jednym z nich jest strach – i najbardziej chyba bałabym samej siebie – tego, że sobie nie wybaczę… Wierzę (i wiem), że te trzy lata to czas najważniejszy – i dla mojego Syna, i dla mnie…
Użyłam wczoraj argumentu, że chodzi tutaj o niepowtarzalność – praca zawodowa jest dla mnie pasmem rutynowych w pewnym sensie czynności – tam zmieniają się detale, sytuacje, czasem kontekst – w przypadku M. zmienia się on sam… Bo M. sprzed trzech miesięcy to zupełnie inny M. niż ten teraz… I w przeciągu tych trzech lat zmiany te następują najgwałtowniej… Dlatego tu jestem… I z miliona innych powodów…
Choć za pracą zawodową, tym moim innym ‘kontekstem’, tęsknię bardzo…. Coraz bardziej.
Właśnie nie przyjęłam nowej, szalenie atrakcyjnej propozycji zawodowej. Dlatego piszę o tym wszystkim dzisiaj… Biłam się z myślami przez ostatnie dni… Czy dobrze zrobiłam? Nie, nie uzyskam odpowiedzi na to pytanie za X lat, bo nie o to chodzi, że ten czas mój teraz z Dzieckiem to INWESTYCJA (nie uważam tak!) czy SZCZEPIONKA przeciw złu całego świata (w to też nie wierzę!) i kiedy M. podrośnie, zbiorę plony…Może tak, może nie.... Nie dlatego też podjęłam taką, a nie inną decyzję.
Nie wiem, czy dobrze zrobiłam. Wiem tylko, ze inaczej nie potrafiłam… I wiem, że nie umiem zwerbalizować tych wszystkich odczuć i emocji, które teraz mi towarzyszą… Mimo prób usilnych ;-)
Ale jeśli kiedyś, w przyszłości, będę czegoś żałować, to wolę, żeby nie był to czas, którego NIE spędziłam z Dzieckiem. Bo chyba tego najbardziej żałujemy... Tak już na samym końcu...
Ale jeśli kiedyś, w przyszłości, będę czegoś żałować, to wolę, żeby nie był to czas, którego NIE spędziłam z Dzieckiem. Bo chyba tego najbardziej żałujemy... Tak już na samym końcu...
Tyle ode mnie.
Dlaczego na początku nadmieniłam o Zimno? Bo przeczytałam u niej coś takiego i poczułam się lżej… I dlatego, że szalenie mi Zimno imponuje! Z wielu powodów :-)
Wyrzeczenie to nie jest dobre słowo. W wyrzeczeniu nie ma cienia lansu. Lepiej mówić - dziecko mnie w niczym nie ogranicza, robię z dzieckiem wszystko tak jak do tej pory. W pracy stawiam dziecko pod biurkiem, na zakupach wkładam dziecko do sklepowego wózka. Ale to bujda. Któregoś dnia dziecko wyrasta spod biurka i wcale nie chce siedzieć w koszu. Więc dlaczego wyrzeczenie to takie marne słowo, nawet wtedy, kiedy się świadomie i dobrowolnie przez nie przechodzi?
by zimno | 2004-10-06 10:05:52
by zimno | 2004-10-06 10:05:52
Słońca na najbliższe dni!!!
***
I jeszcze piosenka na weekend :-) Słuchamy jej - i śpiewamy - cały dzień z M., ale w innym zupełnie wykonaniu (z płyty Sing Along with Putumayo). Ale ta wersja też urocza :-)
M. tak pięknie podśpiewuje ze mną przy 'doodle, oodle, oodle, doodle, oodle, oodle, doodle, oodle, oodle oo'
Z akcentem na ooooooooo, czyli uuuuuuuuuu ;-)
Dużo dobrego dla Was!!!
Witaj Maggie, trochę przydługawy ten Twój wpis ;-)
OdpowiedzUsuńJa mam tylko jedno podsumowanie, z resztą sama go użyłaś :-o
Dopiero jak dzieci dorastają, wychodzą spod naszych skrzydeł (a czas biegnie naprawdę szybko) tęsknimy za czasem którego z nimi nie spędziliśmy i żałujemy jak napisałaś.
Choć oczywiście bywają różne sytuacje i matki muszą pracować, wracając do pracy już po macierzyńskim. A tu wierzę, że te matki starają się w jak najlepszy i najpełniejszy sposób wykorzystać czas spędzany z dzieckiem po pracy. A dziecko przyjmuje taki stan rzeczy i jest on dla niego normalny - tak myślę.
Ja też podonie jak Ty jestem w domu z dzieciakami - jesteśmy szczęściarami, że możemy, że mamy takie możliwości :-)
Kiedyś usłyszałam taką wypowiedź: nigdy dziecko nie będzie już tak blisko nas jak w okresie niemowlęcym, potem już tylko się od nas oddala...
I jeszcze apropo żłobków: ja z kolei słyszałam inną opinię, że dla rozwoju dziecka żłobek wcale nie jest taki dobry, bo w okresie do 3 roku życia dla dziecka najważniejsza jest relacja: dziecko - osoba najbliższa(jedna, stała). Co człowiek to opinia :-o
My mieliśmy przygodę ze żłobkiem, synek chodził ok. pół roku, bo myślałam, że będzie to dobre dla jego rozwoju itp. Ale nie do końca się to sprawdziło w naszym przypadku. Synek wciąż chorował i nie mógł się na dobre zaaklimatyzować.
A najgorsze, że mamy które są z dziećmi w domu do pewnego wieku, i te które posyłają dzieci do żłobków - wciąż i wciąż próbuje się wpędzić w poczucie winy. To chyba jakaś choroba naszego społeczeństwa.
Dobra udało mi się jakoś skończyć mój komentarz :-p, bo synkowie powoli się budzą i muszę lecieć.
Udanego weekendu dla Was :-)
O a mój komentarz też przydługawy :-P
OdpowiedzUsuńUważam, że macieżyński to jak najbardziej słuszna decyzja. Cza szybko leci i zaraz Twój synek będzie przedszkolakiem. Ja akurat pracuję zmainowo, więc mam szansę spędzać dużo czasu z córkami i mieć wpływ na ich wychowanie. Oczywiście pracy na domowym etacie nikt nie doceni. Jeśli chodzi o artykuły żłobkowe to czysta propaganda podobna jak ta z posyłaniem 6 latków do szkoły i 4 latków do przedszkola. Pozdrawiam i życzę wytrwałości i pewności siebie w związku z podjętą decyzją. makra
OdpowiedzUsuńDag, no przydługi, przydługi ;-) Ale musiałam... To o wpędzaniu w poczucie winy - masz rację... nigdy nie doświadczyłam czegoś podobnego wcześniej. Teraz - mam wrażenie - towarzyszy mi co krok... Dzięki za słowa wsparcia! Trzymaj się :-)
OdpowiedzUsuńMakra, dzięki :-) Miałam na myśli nawet nie tyle urlop macierzyński (ten jest oczywistością), co wychowawczy... I nawet nie chodzi mi o to, czy ktoś docenia tę moją 'pracę domową', bo docenia :-) Chodzi mi o moje własne poczucie krzywdy (momentami) i niepewności, czy dokonałam najsłuszniejszego wyboru... Bo traci się zawsze coś... A odnośnie szkoły dla sześciolatków nie potrafię się wypowiedzieć... Myślę, że to w dużym stopniu kwestia indywidualna, bo dzieci rozwijają się bardzo różnie... Pozdrawiam!
o! już nie pamiętam jaka dróżka mnie tu (na ten blog) przyprowadziła, ale bardzo dobrze, że się tu znalazłam :) czasem mam wrażenie, że świat postrzega macierzyństwo w dwóch odcieniach - jest biel i radosne ciumkanie, jak to absolutnie cudowna jest każda chwila, jest i czerń i najprościej mówiąc patologia. to że można całą skalę szarości wykorzystać na macierzyństwo, często nie mieści się w głowie. kobiety kobietom gotują ten los i to przykre. zresztą - temat na długie, długie rozmowy :)
OdpowiedzUsuńmoja córka ma 10 miesięcy, zamierzam zostać z nią w domu do drugich lub trzecich urodzin. macierzyństwo jest niesamowite, co nie znaczy, że nie daje mi w kość.
Zgadzam się z Tobą w całej rozciągłości/
OdpowiedzUsuńI co do rozmów i zrozumienia z innymi oraz w kwestii macierzyństwa. Drugi taki czas się nie powtórzy i jeśli możemy to należy z niego skorzystać i juz.
Też osłuchałam się, czemu nie idziesz do pracy, dziecko do żłobka itp Widziałąm jak matki liczyły dni do powrotu do pracy i nie mogły się juz doczekać, kiedy uwolnia sie z tego domowego więzienia.
Bardzo podoba mi się z jaką miłością, pasją i ciepłem opisujesz Swoje "zmagania" z codziennościa. Podobnie też dobrze czyta mi się blog Delie czy Ewy. Płynie od Was pozytywna energia.
Pozdrawiam ciepło
Olga, jak miło, że tu zajrzałaś :-) Ja już też złożyłam wizytę u Ciebie i coś tam nawet zostawiłam ;-)
OdpowiedzUsuńSzarości - tak, to jak najbardziej moje odcienie... Nawet w garderobie ;-)
Wiesz, fajnie czasami trafić na szczerą MAMĘ :-)
Chyba blisko nam do siebie, wiesz?
Magda, ach no i walczę z tym poczuciem winy nieustannie... Bardzo miłe to, co napisałaś :-) Dziękuję... To chyba kwestia natury (a częściowo i pracy nad samym sobą), żeby wykrzesać z siebie jakiś ułamek dobrej energii :-) I to każdego dnia... Ja w każdym razie staram się z całych sił. Nawet jak jest pod górę... Ale bez ściemy ;-) Bo przecież nie zawsze jest fajnie... Przynajmniej nie do końca...
Pozdrawiam!
Maggie, dziękuję Tobie ogromnie za dzisiejszy wpis! W Tobie jest tyle szczerości i taka przyjemna naturalność, łagodność. Zawsze się wyciszam, zaglądając tu do Ciebie.
OdpowiedzUsuńNajważniejsze, żeby żyć zgodnie z własnym ja. Tak zdecydowałaś, a opiniami innych nie należy się przejmować. Tylko Ty wiesz, co jest dla Was najcenniejsze. A decydując się na spędzanie całego czasu z Dzieckiem masz racje, że po trosze skazujemy się na samotność. To, co kiedyś było naturalne, dzisiaj normalnym nie jest, niestety. A żeby nie było tak bardzo poważnie wiedz, że takich "dinozaurów" jest więcej. :)
Fajnie było móc o tym wszystkim dzisiaj u Ciebie przeczytać!
Uściski!
Maggie,
OdpowiedzUsuńzapomnij o żłobku, liczy się Twoje dziecko, Ty i Wasz wspólny czas, reszta nie ma znaczenia. jeszcze zdąży nawiązać relacje w przedszkolu. a teraz jest Wasz czas. nikt i nic nie zastąpi M. relacji z Tobą, on Ciebie teraz potrzebuje!
uroczę zdjęcia z malinkami, te pulchne rączki, blond loki...
musimy się spotkać!:)
Nie ma dwóch gatunków matek. Jest pęknięcie w świecie, który się z macierzyństwem nie liczy. Przepaść między prywatnością i pracą. I pragnienie matek: być nie tam, gdzie się akurat jest. Być tu i tam jednocześnie. Twoje poczucie, że coś ucieka, coś przegrałaś, na coś się nieodwołalnie spóźniasz. Tu i tam
OdpowiedzUsuńTo nie ja, to Agnieszka Graff (niestety!:) Pełny tekst tu http://www.edziecko.pl/rodzice/1,110452,8942746,Zimne_suki__rozlazle_kury.html
Tekst Magdaleny Środy nawet jeśli jest tam parę trafnych uwag jest jak policzek dla matek zostających w domu i dlatego głęboko się z nim nie zgadzam.
To co napisałaś, jest bardzo ważne - że zostałas w domu bo wiesz, że inaczej byś żałowała. Postąpiłaś w zgodzie z tym, co Ci głęboko w duszy gra a to najważniejsze. Świat wokół może ci...;)
powodzenia.
I wcale się nie dziwię że poczułaś potrzebę żeby to wszystko napisać. Prawdziwie i szczerze. I pewnie dla wielu mam bedzie to ważne, bo czują podobnie.
OdpowiedzUsuńJa też w domu z Glusiem, też do 3 roku życia a że zawsze marzyłam o rodzinie większej niż 2+1 to nie wiadomo co będzie później ;)
Zauważyłam że świat dookoła usilnie probuje kobiety wpędzć w poczucie winy - niezależnie od tego co się robi, zawsze znajdzie się ktos kto "wie lepiej", skrytykuje... Karmisz długo piersią?-nadopiekuńczość, butelką?- też nie dobrze, w domu z dzieckiem? - porażka, pracujesz i żłobek? - zaniedbanie.... A gdzie w tym wszystkim matka? Ja już mam dość pytań "wracasz do pracy? nadal siedzisz z dzieckiem w domu?"...niech ktoś w końcu powie: fajnie że cieszysz się życiem i tym co teraz robisz! Ale staram się sobie tłumaczyć, że teraz jest czas dla rodziny, cieszyć się tym co jest teraz i nie starać się chwycić wszystkiego naraz (a czasami wcale nie jest to łatwe i walczę sama ze sobą...) ...to w końcu moje życie :)
Wszystkiego dobrego Maggie. I dużo wspaniałego czasu z M. i spokojnych myśli :)
Maggie, jest juz po pierwszej w nocy, a ja zamiast pisać umowę, zaczytuję się w starych wpisach, które mi umknęły przez ten NY.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twoją naturalność i szczerość z jaką piszesz.
Macierzyństwo to nie równanie z jedną niewiadomą, gdzie jest tylko jeden wynik.
Trzymam kciuki za Twoje wybory i dużo dobrego Ci życzę. I nie daj się wpędzić w cywilizacyjną chorobę naszych czasów zwaną poczuciem winy jakimiś komentarzami czy aluzjami. Ty wiesz co jest najlepsze. Dla Was. Jesteś najlepszą matką dla swojego syna.