poniedziałek, 7 marca 2011

O czytaniu...



Zatem o książkach.
I o czytaniu.
O literkach. I o papierze.
Trochę inaczej, bo dziś głównie cytuję... Ale lepiej bym tego wszystkiego nie ujęła ;-)
W ostatnim DF felieton K. Vargi – garść uwag po lekturze tej książki
Ja lekturę Pouleta będę ze strachu odkładać i odkładać… Dobrze wiem, czego się po niej spodziewać. Zresztą pamiętam, że głośno już o niej było kiedy ukazała się we Francji.
Bo dla książek pożeraczy, pochłaniaczy, dla miłośników książki papierowej, tradycyjnej – podobna lektura jest torturą…

Zatem najpierw coś dla pokrzepienia. Od Umberto Eco.
Pozwolę sobie zacytować dłuższy fragment z felietonu Krzysztofa Vargi, który to ukazał się w DF we wrześniu 2010 (po lekturze tego tytułu z kolei) oraz większą część tego, który ukazał się w numerze niedawnym.

Przeczytajcie. Warto. Ja się obiema rękami podpisuję pod każdym słowem KV :-)
Już od dawna słyszę, że książki się kończą, że za chwilę nie będzie książek papierowych, będą tylko e-booki czytane na tabletach, a tymczasem książki wciąż są i jest ich coraz więcej. Oczywiste jest, że mamy do czynienia z kryzysem czytelnictwa, z pewnością jednak nie mamy do czynienia z kryzysem wydawania książek. Im mniej książek ludzie czytają, tym więcej ich się wydaje - niebrzydki paradoks.

Bo drukowane książki są jak Belgia- od kiedy pamiętam, Belgia nieustannie się rozpada, od kiedy nauczyłem się czytać, książki nieodwołalnie wymierały, tymczasem Belgia trwa uparcie i trwają też książki. A co się stało, dajmy na to, z dyskietką? Gdzie jest kaseta VHS? A kaseta magnetofonowa? Wszystkie te rewolucyjne wynalazki po krótkim, choć burzliwym życiu znalazły się na śmietniku historii myśli ludzkiej. Drukowana książka trwa od ponad 550 lat. Kto pamięta - oprócz maniaków oczywiście - nazwisko wynalazcy kasety magnetofonowej? Każdy zaś - prócz milionów zatwardziałych analfabetów, ma się rozumieć - pamięta doskonale nazwisko faceta, który wypuścił pierwszą drukowaną książkę, w tamtych czasach dość duży bestseller swoją drogą. Bo doskonałość książki, powiadają Carierre i Eco, polega na tym, że nic lepszego wymyślić się nie da, nic doskonalszego służącego do czytania, oczywiście. Książka jest bowiem jak koło - lepszego koła, jeśli chodzi o kształt, wymyślić się nie da. A bez koła żyć nie potrafimy, tak jak bez pisma i książek.

Właściwie to jedyny, choć monstrualny problem z książkami polega na tym, że jest ich zdecydowanie za dużo. Żyjemy w zdumiewającym świecie, w którym co prawda wszyscy odwracają się od tradycyjnych drukowanych książek, a jednocześnie książek wciąż przybywa. W średniowieczu, jak podaje Eco, wybitnie zaopatrzona biblioteka składała się maksymalnie z czterystu woluminów. Dziś to jest śmieszna liczba, pokażcie mi bibliotekę, która ma czterysta książek, tyle to ja powinienem usunąć z mieszkania, bo nie mam miejsca na nowe. Ale o ile średniowiecznemu mądrali wystarczało przeczytać te czterysta ksiąg, żeby być największym erudytą w królestwie, dziś przeczytanie choćby czterech tysięcy książek nie załatwia sprawy. (…)Tylko tyle, że dziś po prostu nie można być erudytą, nie ma na to szans. Można być erudytą w wąskiej dziedzinie, erudytą w ogóle - nie sposób. O ile kiedyś całego życia wystarczyło na to, by przeczytać wszystkie istniejące na świecie książki, i to po kilkakroć, jeśli się miało szczęście nie zostać ofiarą czarnej ospy, to dziś, nawet gdybyśmy odżywiali się wyłącznie rybami gotowanymi na parze i warzywami, nie pili, nie palili i uprawiali jogging dla zdrowia - nijak nie zdążymy przeczytać nawet setnej części książek, jakie napisano. Mam tu na myśli jedynie książki, które warto przeczytać, nie liczę tych niewartych lektury.


I ja, rozkoszując się książką przekonującą, że książki nie znikną, mam jednocześnie dojmująca świadomość, że coraz szybciej znika czas, który powinien być nam dany na te lektury. Im bardziej książek przybywa, tym szybciej życia ubywa, jakoś mi się ta zależność nie podoba.


Oto moje wstrząsające wyznanie: kocham papier. Jego fakturę, zapach, zarówno ten świeżego druku, książki, która dopiero co trafiła na księgarską półkę, a stamtąd na moją, domową, jak i lekką woń pleśni ze starego tomu o pożółkłych stronach, znalezionego w antykwariacie czy u warszawskich bukinistów na placu Wilsona, gdzie już samo powietrze nie wpływa pozytywnie na układ oddechowy. Lubię też zapach świeżej gazety przyniesionej z kiosku i rozkładanej uważnie na stole, gdy zabieram się do śniadania. Uwielbiam przewracać ostrożnie strony powieści i płachty dzienników oraz strony tygodników. Robię to uważnie, by przypadkiem nie przedrzeć kartki, właściwie to sam temat artykułu lub komentarza w pewnym momencie wydaje mi się sprawą drugorzędną, sprawą pierwszorzędną jest bowiem kontakt z papierem i wydrukowanymi na nim literami.

Kocham papier tak jak kocham płyty w pudełkach, a nie pliki mp3, jak kocham filmy DVD w ładnie wydanych boksach, a nie ściągnięte z sieci. Kocham papier i nie umiem bez niego żyć, tak jak nie umiem czytać dłuższych tekstów w internecie. Newsy, komentarz, felieton, owszem, fora dyskusyjne, czemu nie, ale coś dłuższego, recenzję, artykuł, esej nie daj Boże? Nie da rady, tu sieć nie ma szans, musi być papier.
Kiedy myślę o mojej miłości do papieru, to jest to jedyny moment, gdy cieszę się, że mam już tyle lat, ile mam, i że przyszło mi spędzać dzieciństwo na początku lat 80. bez kablówki i internetu, za to z dobrze zaopatrzoną biblioteką, moim prawdziwym darkroomem, w którym doznawałem perwersyjnych rozkoszy pośród regałów wypełnionych tomami obłożonymi w szary gruby papier.

Być może to, co napisałem powyżej, to jest ryk zdychającego mamuta, to jest charkot padającego dinozaura, ale ja bez czytania zadrukowanego papieru nie funkcjonuję. Owszem, wiele głupot i bredni dzięki temu w życiu przeczytałem, tysiące godzin zmitrężyłem na nieistotne lektury, ale gdybym nie zmitrężył ich w ten sposób, z pewnością zmarnowałbym je w inny, być może jeszcze bardziej jałowy i szkodliwy. Człowiek musi co jakiś czas zmarnować trochę czasu na głupoty, dzięki późniejszej refleksji, że oto przechlapał pół dnia na bzdury, wyostrzają mu się myśli na temat sensu, względnie raczej bezsensu jego życia.


Piszę to wszystko nie po to, by epatować swoimi niszowym potrzebami, ale dlatego, że przeczytałem właśnie najbardziej ponurą książkę, jaką miałem w rękach w ciągu ostatnich kilku miesięcy. I nie jest to bynajmniej horror, thriller, czarny kryminał ani Franz Kafka, jest to książka napisana przez Francuza o nazwisku Bernard Poulet i nosząca mrożący krew w żyłach tytuł "Śmierć gazet i przyszłość informacji".

Poulet zajmuje się tematem schyłku prasy drukowanej, przenoszeniem się świata informacji i komentarzy do internetu, daje drastyczne przykłady z Francji, Wielkiej Brytanii i Ameryki, gdzie nawet zasłużone tytuły z długoletnią tradycją cienko śpiewają, o ile nie zeszły już ze świata, przywołuje legendarne gazety, które tną brutalnie koszta, żeby przetrwać, i te, które nie przetrwały bądź wegetują jedynie w sieci, podaje niknące procenty i malejące liczby sprzedanych egzemplarzy, ujawnia prawdziwą grozę, że na miejsce jednego zmarłego czytelnika gazet nie przychodzi żaden nowy, że za niedługo gazety będą już tylko dla ludzi starych, a kiedy ci zejdą z tego świata, prasa pójdzie za nimi. A wreszcie zadaje fundamentalne pytanie: czy możliwa w ogóle jest demokracja bez gazet?

Wydawałoby się, że sieć jest tu najlepszym wytłumaczeniem, sieć czy szerzej media elektroniczne, zasypujące nas tonami świeżych, jędrnych informacji, które wszak dopiero następnego dnia mogłyby się znaleźć na szpaltach gazet - następnego dnia, a więc tak jakby ukazały się za sto lat. Poulet akcentuje jednak rzecz kluczową, jak mi się wydaje, to mianowicie, że tak naprawdę informacji w sieci jest coraz mniej, prawdziwych doniosłych informacji, a nie z jelita grubego wyciągniętych od czapy newsów. Błędne koło sieci polega na tym, że im więcej badziewnych informacji, które mają przyciągnąć i zmusić do klikania użytkowników sieci, tym mniej ich one interesują, z nadmiaru rodzi się przesyt i znużenie, młodzi użytkownicy sieci coraz głębiej mają wszelkie informacje, ponieważ rzeczywistość społeczna i polityczna coraz mniej ich interesuje, świat przyszłości może być nie tylko światem bez gazet, bez analiz i opinii, ale światem bez informacji w ogóle. I to może być prawdziwy koniec demokracji, koniec ery nowożytnej, powiada Poulet.

Stanie się tak, ponieważ ludzkość zmierza nie tylko ku temu, żeby przestać kupować i czytać gazety, ale żeby przestać czytać w ogóle, przestać czytać cokolwiek, nie tylko w Polsce, o ile to nas może pocieszyć. Nie tylko Polacy bowiem już niczego nie czytają, choć trzeba Polakom przyznać, że nie czytają jeszcze bardziej niż inni, nie czytają intensywnie i z pełną determinacją, można powiedzieć, że w tej dyscyplinie jesteśmy w awangardzie światowego postępu. Odwrót od czytania papieru jest trendem masowym, ogólnoświatowym i wygląda na to, że ludzkość świetnie się z tym czuje, dryfując powoli i beztrosko ku spektakularnej zapaści cywilizacyjnej. U Pouleta znalazłem najbardziej przerażające zdanie, na jakie natknąłem się w ostatnich miesiącach, jak nie latach, jest to zdanie wypowiedziane przez Steve'a Jobsa, jak sądzę zadowolonego z siebie założyciela Apple'a, który powiedział, że nie ma co w ogóle zawracać sobie głowy nawet e-bookami czy elektronicznymi czytnikami książek, bo "niebawem nikt już nie będzie czytał, ani książek, ani gazet".

"Niebawem" jest mało precyzyjne, moment, gdy ostatni czytelnik gazety wraz z ostatnim czytelnikiem książek opuszczą ten świat, nie jest jeszcze określony, ale zbliża się jak wielka asteroida.

Ja wiem, że będę czytał do końca, i to czytał na papierze, nie spodziewam się bowiem aż tak długiego życia, żebym przeżył ostatnią gazetę i ostatnią książkę. Bo gdybym już w małolactwie nie pokochał papieru, grubego i o niejednorodnej fakturze, o makulaturowej proweniencji, na którym drukowano powieści, które rozświetlały mi drogę przez szare dni peerelowskiego dzieciństwa, dziś bym nie umiał sklecić ani jednego zdania tego felietonu, a i z werbalizacją myśli nie byłoby najlepiej, być może zresztą i tak nie byłoby czego werbalizować, ponieważ moją głowę wypełniałaby rozkoszna bezbrzeżna pustka. Naturalnie czytałem, bo nic lepszego do roboty nie było, książki były jedynym wyjściem awaryjnym z rzeczywistości w tamtych czasach, jak będzie wyglądało wyjście awaryjne z rzeczywistości nadchodzącej - nie mam pojęcia, być może nie będzie żadnego. Na razie trzyma mnie w pionie to, że o końcu świata gazet i książek czytam w gazetach i książkach. 
 
Bardzo gorąco Was zachęcam do lektury obu tych książek. W ogóle do lektury ;-)

A najbardziej mnie rozbawił Tatuś M. kiedy wczoraj, przejęta, czytałam Mu fragmenty obydwu felietonów K.Vargi.
– Hmm, największy problem będą miały służby wywiadowcze jak już znikną papierowe wydania gazet.
- Służby wywiadowcze????
- No, a za czym wówczas będą się chować szpiedzy na parkowych ławkach? Albo w kawiarnianych ogródkach? Za tabletami? E-bookami? Ipadem?

No tak… Będzie ciężko…

***

Oj, miałam dziś trudny dzień.
Zatem dobranoc.





8 komentarzy:

  1. maggie, dziekuje ci za ten post. kocham papier i zapach ksiazki prosto z drukarni i tez bym lepiej tego nie ujela :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny feletion. jakbym umiała to też bym tak napisała:) Gorzej z tym o czym KV też wspomniał - ilość publikacji. Mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach można wszystko wydać bez względu na jakość. Przy czym selekcja pozycji interesujących jest utrudniona bo warte przeczytania książki znikają w gąszczu "czytadeł".

    OdpowiedzUsuń
  3. Felieton znakomity.

    Zarówno książki, jak i gazety - tylko na papierze. Papier przywraca spokój.
    W necie nie potrafię czytać - jest w tym jakaś nerwowość, pośpiech. Załapałam się na tym, że często nie czytam, a skanuję wzrokiem ekran komputera. Oglądam obrazki i lecę dalej. Jak w kolorowej gazecie. Taki paradoks, im więcej czasu siedzę w necie tym mniej czytam tego, co tam jest napisane. Jasne, że zdarzają się wyjątki. Miałam problem z przebrnięciem przez ten felieton na laptopie:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Otóż to... Ja dłuższe teksty z netu drukuję ;-)
    Tak jak mówiłam, obiema rękami się pod felietonem KV podpisuję... Naprawdę nie wiem, jak to możliwe, że tyle już osób czyta na ekranie... Pytanie tylko czy 'czyta'...

    Agnieszko, selekcja tytułów konieczna. I coraz trudniejsza, bo na każdym niemal blurbie książka jest arcydziełem ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie potrafię czytać na ekranie , wszystko drukuję bo nie wyobrażam sobie takiego czytania książki w czymś płaskim trzymanym w ręku, czymś takim co pod wpływem muśnięcia palca zmienia nam stronę w książce - to - jak dla mnie niestety nie_książka . Uwielbiam zapach książek, zapach gazet, szelest kartek, zdjęcia nieświecące diodami monitora i nigdy nie zrezygnuję z tradycyjnej książki. W szkole podstawowej zbieraliśmy makulaturę i ludzie bardzo często dawali nam książki na makulaturę oczywiście ja dzielna samarytanka wszystkie ocaliłam i dzięki temu gdzieś na półce u moich rodziców mam stare nuty z XIXw wydane w j. niemieckim . I w "Pustyni i w Puszczy" starsze ode mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Planuję dodać swoje trzy grosze do tej debaty (po stronie iPada, z łatwością czytam na ekranie, a nie chwaląc się czytam dużo:-)), tu pokrótce tylko powiem, że nie zgadzam się z tezą, iż książki znikną zupełnie. Miejsce dla tradycyjnej, papierowej książki będzie, ale te histeryczne niemal głosy (nie mówię o KV, ale bardziej ogólnie) że koniec, że biada, są wg mnie przesadą.

    OdpowiedzUsuń
  7. ja także nie potrafię czytać czegoś, co jest na ekranie. dłuższe teksty drukuję sobie. artykuł wyśmienity! ja jak czytam książkę czy gazetę wącham ją wielokrotnie, gładzę strony. nie wyobrażam sobie czytania e-booków, choć dwie znajome są nimi zachwycone.

    OdpowiedzUsuń
  8. Maggie, przeczytalam... swietny felieton...! ja rowniez wole czytac ksiazki i gazety, w internecie nie czytam duzo bo ani sie nie mozna wygodnie polozyc ani usiasc... :-) Mysle, ze ksiazki nigdy nie przestana istniec bo zawsze byly i zawsze beda i taka mam wlasnie wielka nadzieje...!

    Pozdrawiam cieplutko. M

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję :-)